47. Wszystko będzie dobrze, Kochanie.

866 36 43
                                    

Patrzyłem wybałuszonymi oczami na starszą kobietę, która posyłała mi smutne spojrzenie. W mojej głowie roiło się już od różnych wersji, gdzie w tej chwili mogła się znajdować. W końcu stanęło na tym, że mam gdzieś gdzie jest i muszę ją znaleźć. Od czegoś zawsze trzeba zacząć.

- To może jednak dołożę jedno pytanie. - mruknąłem po chwili zastanowienia. - Gdzie znajduje się najbliższy szpital? I inne kolejne? - zapytałem, nie ukrywając nadziei.

- Najbliższy jest około dziesięć kilometrów stąd. Po co panu ta informacja? - zapytała. Bo mi to jest kurwa potrzebne? Jest pani detektywem, czy lekarzem?

- Na wszelki wypadek. - odparłem, zamiast powiedzieć to, co zamierzałem.

- Proszę nic nie kombinować i wracać do sali. To, że poczuł się pan lepiej, nie znaczy, że wszystko jest w porządku. Tych ran nie można ignorować. - zastrzegła.

Niezauważalnie przewróciłem oczami, ale pokiwałem na znak, że rozumiem.

- Do widzenia. - pożegnałem się i opuściłem pomieszczenie.

Szedłem szybko przez korytarz, gdy nagle w oczy rzucił mi się blok operacyjny. Przynajmniej coś, co go imitowało. Na sali wśród lekarzy rozpoznałem mojego, leżącego na stole operacyjnym towarzysza. Uśmiechnąłem się i spojrzałem na kobietę, która siedziała na krzesełku z twarzą w dłoniach. Domyśliłem się, że to jego matka.

- Cześć, Mike. - szepnąłem do siebie i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na chłopca, odszedłem.

Nagle zza filara wyszła ta durna pielęgniarka. Schowałem się szybko za drzwiami jakiegoś kantorka. Oddychałem ciężko i modliłem się w duchu, aby nie przyszło jej do głowy, aby zajrzeć jak się mają mopy i miotły. Na szczęście odeszła.

Wyślizgnąłem się i zabrawszy z wieszaka czyjąś bluzę wróciłem do swojej sali. Zabrałem plecak i uzupełniłem go o dodatkowe butelki wody, które rozdawali przy wejściu. Zagarnąłem czyjeś okulary ze stolika i incognito wyszedłem ze szpitala.

Było znacznie chłodniej, niż wcześniej na co się uśmiechnąłem. Włosy pod kapturem bluzy musnął wiatr, pusząc je przy tym. Spojrzałem na zegarek, który również zwinąłem. Była godzina 20:40. Okej, podróż w nocy to samobójstwo, ale nie będę bezczynnie siedział, czy spał w wygodnym łóżku, gdy nie wiem co się dzieje z moją dziewczyną.

Podrzuciłem plecak i zacząłem iść w kierunku kolejnego szpitala, w którym miałem nadzieję zastać Florence całą i zdrową z najmniejszymi jakimi się da obrażeniami.

~Florence~

Nie liczyłam już upływającego czasu. Jedyne co mnie teraz jako tako przejęło to to, że się ściemniło i ochłodziło. Słońce nie grzało już tak mocno, ale ja nie wiem, czy by mi to jakoś przeszkadzało. Teraz już nic mnie nie interesowało oprócz Harry'ego.

Byłam w złym stanie, jak na moje oko. Z trudem oddychałam, powieki same opadały, nie miałam siły w ogóle się ruszyć, moja głowa pulsowała i była gorąca jak cholera, a w ustach miałam okropną suchość. Byłam głodna, spragniona i wyczerpana. Owszem, spałam trochę, ale z dziurą w brzuchu nie był to za fajny odpoczynek.

Czułam, że z każdą chwilą słabnie coraz bardziej. W mojej głowie był tylko obraz szczęśliwego Styles'a i mnie w jego ramionach. Tak bardzo go kocham. Do cholery jasnej tak bardzo mocno. Byłam takim tchórzem. Jak mogłam mu tego nie powiedzieć. A teraz już nie zdążę.

Wiem, że umrę. Nie znam się na medycynie, ale jeśli nikt mnie nie znajdzie w nocy pewnie będę już martwa. Nie chcę, żeby ktoś mnie znalazł. Chcę tylko, aby z Harry'm wszystko było w porządku. Wiem jaki jest. Jeśli żyje i dobrze się czuje to mnie szuka. Nawet jeśli źle się czuję to też mnie szuka. Czasem wydaje mi się, że na niego nie zasługuje. Cały ten pieprzony świat na niego nie zasługuje. Jest jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny.

Fool for You|| H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz