6. Ucieczka

20.9K 832 28
                                    

- Gdzie oni są?

Chodziłam nerwowo po kuchni i starałam się opanować, ale było ciężko. Nathan pojechał do Roxy, która poprosiła go o pomoc w ucieczce, zanim dopadnie ją Alfa, a przy okazji po drodze miała wpaść po moje rzeczy jako ''przyjaciółka w żałobie''. Nie potrzebowałam wiele, tylko rzeczy, do których żywiłam jakiś sentyment i kartę od konta w banku, które mama założyła na inne nazwisko i ukryła przed wilkołakami.

- Spokojnie, zaraz będą. - Pocieszała mnie Pani Avila.

Nie mogłam pojąć, jak ona mogła być tak spokojna, zły ruch i jej syn zakończy żywot, a ona prawdopodobnie wraz z nim. Po drugie Zach nie ucieszyłby się, gdyby okazało się, że żyje i wcale nie zamierzam do niego wracać. Mógł mną gardzić, mogłam być mu obojętna, ale był wilkołakiem, prawdopodobnie uznałby to za zniewagę, za zbrodnie przeciwko alfie i skończyłabym na torturach, które by mnie zabiły. Co prawda nigdy nie widziałam, jak kogoś torturował, ale plotki mówiły, że jest najbrutalniejszy i najbardziej kreatywny w torturach.

Zgrzyt zamka skutecznie mnie otrzeźwił, a serce zabiło szybciej — co jeśli wydało się, że to wszystko ściema?

- Jesteśmy! - Usłyszałam głos Nathana i odetchnęłam głęboko z ulgą.

Pierwszy do kuchni wszedł Nathan z szerokim uśmiechem, a za nim dopiero Roxy, która wykrzywiła usta na mój widok i jakiś mężczyzna, którego nie znałam. Miał czarne jak smoła włosy i oczy w kolorze migdałów, był wyższy od Nathana, ale szczuplejszy i mniej zbudowany.

- Proszę. - Powiedziała Roxy, kiedy podawała mi torbę, z jak przypuszczałam moimi rzeczami. - Cieszę się, że nie umarłaś. - Dodała, na co przytaknęłam.

Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale wiedziałam, że ma podobny pogląd na sprawy związane z oznaczeniem — czego tym bardziej dowodziło to, że chciała uciec.

- Dziękuje. - Odpowiedziałam sztywno i od razu zabrałam się za przeglądanie rzeczy.

- Musimy wyruszyć dzisiaj. - Odezwał się nagle Nathan. - Zachary uwziął się na Roxy i jutro zorganizował bal.

Wszyscy wiedzieliśmy, co to oznaczało, jeśli jawnie się nią interesował, to miał zamiar na balu ją oznaczyć. W sumie nie wiem, po co jeszcze utrzymywali tradycje z balem, tradycja szukania partnerek na balu ciągnie się od wieków, ale dzięki temu Roxy dostała czas na ucieczkę.

- To oznacza, że mogą nas szukać, i nigdy tu nie wrócimy. - Zaczęła z drżącym głosem Roxy i ścisnęła dłoń bruneta. - Wiem, że to dużo i nie proszę was, żebyście z nami uciekli, proszę tylko o pomoc w ucieczce.

Przerwałam przeszukiwanie torby i przyjrzałam się jej. Nowo przybyły, objął ją ramieniem, a ona spojrzała na niego maślanymi oczami. Było pewne, że jest w nim zakochana, ale czy można było mu ufać? Kim on w ogóle był i dlaczego tyle dla niej poświęcał?

- Cóż, ja jestem ponoć martwa, więc zabieram się z wami... jeśli oczywiście najpierw odwiedzimy jedno miejsce i dowiem się tego, co chciała moja mama mi powiedzieć.

Mój głos jak nigdy był pewny i zdeterminowany, wiedziałam, że samej udałoby mi się uniknąć kłopotów, ale chciałam im pomóc. Co, jeśli miejsce, o którym pisała mama, mogło być dla nas azylem? Wątpię, by wspominała o Maple Tree bez powodu, planowała naszą ucieczkę latami, szkoda tylko, że nie dożyła tego dnia.

- Mamo...- zaczął spokojnie Nathan. - Czy dalej masz bezpieczne schronienie?

Nie wyglądał na przerażonego czy zmartwionego, jakby wiedział, że ten dzień nadejdzie i był na niego przygotowany. Pani Avila przytaknęła i uśmiechnęła się serdecznie w naszą stronę.

- Przygotujcie się, ja wyjadę wieczorem. - Jej ciepły głos sprawiał, że w jakimś stopniu się uspokajałam. - Uważajcie na siebie. - Dodała po chwili.

Nie miałam co pakować, więc czekałam w salonie z Roxy i jej chłopakiem — za cholerę nie mogłam zapamiętać imienia chłopaka, pamiętałam tylko tyle, że pochodził z Włoch, i poznał Roxy już jakiś czas temu. Nie byłam typem osoby, która mówiła zbyt dużo, dlatego ucieszyłam się, kiedy pani Avila zakłóciła tą niezręczną cisz.

- Giovanni chciałbyś się czegoś napić? - Brunet podziękował z serdecznym uśmiechem i mocniej ścisnął dłoń Roxy.

- Nie jesteś wilkołakiem prawda? - To pytanie opuściło moje usta mimowolnie, choć bardzo chciałam wiedzieć z kim mam do czynienia.

- Nie, nie jestem... - Posłał mi lekki uśmiech pełen wyrozumiałości. - Jestem w połowie Magiem.

Mag nie był taki zły, zwłaszcza jeśli jego poziom umiejętności nie był zbyt wysoki, mógł bardziej pomóc niż zaszkodzić, a jeśli jego zdolności były silniejsze w magii leczniczej tym lepiej, bo wtedy magia wojenna była słaba. Teraz rozumiałam ich problem, Magowie byli naturalnymi wrogami wilkołaków, a to znaczyło, że ani w naszym, ani w ich świecie, ten związek jest nie do zaakceptowania.

- Gotowi?

Wszyscy przytaknęliśmy bezgłośnie, jakby wymawianie jakichś słów miało nam zaszkodzić. Kiedy wsiadałam do starego, srebrnego, Forda Galaxy, miałam wrażenie, że wypluje żołądek, bo dopiero teraz strach owładnął moje ciało. Uciekaliśmy — to działo się naprawdę, a ja dopiero zdałam sobie z tego sprawę, jakby wcześniej mówienie o tym, było na żarty.

- Jest jeszcze jedna osoba, która z nami jedzie. - Powiedział niepewnie Nathan i zerknął w lusterko, by przyjrzeć się naszym twarzom. - To Marshall Shaw.

Moje serce stanęło, poczułam, jak brakuje mi powietrza, a dłonie opanowało niekontrolowanie drżenie. Marshall był jednym z najlepszych piesków Zacharego, nowego Alfy, więc dlaczego miałby z nami jechać, zaraz nas sprzeda i cała ucieczka pójdzie się walić.

- Dlaczego?! - Powiedziałam głośniej, niż zamierzałam. - To pies Zacharyego! - Dodałam równie głośno.

Avila wziął głęboki wdech i odwrócił się w moją stronę, jego wzrok przeszył mnie na wylot, ale mówił spokojnie i był opanowany.

- Pomagał mi nie raz, nie dwa, wywozić dziewczyny, tak naprawdę ma takie same poglądy, jak ja. - Przeczesał włosy ręką i dodał. - Został z Zacharym, żeby mieć info z pierwszej ręki.

Zamilkłam, nie podobało mi się to, ale jeśli to, co mówił było prawdą, to nie mogłam się z nim kłócić. Jeśli Marshall był po naszej stronie, to nie mogliśmy go zostawić, mimo mojej nie chęci. Oparłam się ciężko o fotel i westchnęłam.

- Niech będzie. - Powiedziałam od niechcenia, choć nie zamierzałam dać się omamić.

''Marshallu Shaw — będę miała cię na oku, ja nie mam klapek na oczach i tak samo, jak nie ufam tutaj zebranym, tak samo nie będą ufać tobie.''

***************

Zatrzymaliśmy się pod podejrzaną stacją paliw, taką, która nie miałam kamer, a wszystko było stare i zardzewiałe. Dziwiło mnie, że jeszcze ktoś tutaj coś sprzedaje, ale w sumie była to droga na poboczu i w promieniu kilkunastu mil nie było nic, więc jeśli ktoś zabłądził, interes jakoś się kręcił, mimo że budynek ledwo stał.

- Cześć wszystk... - usłyszałam głos Marshalla i skrzywiłam się. - Winter, myślałem, że.... - Nie pozwoliłam mu dokończyć.

- Ale żyje, jakiś problem? - Może podeszłam do tego za ostro, ale nie zamierzałam się z nikim zaprzyjaźniać. Mieliśmy tylko wspólny cel i to wszystko.

- Przepraszam, widzę, że jesteś na mnie cięta. - Puścił w moją stronę oczko i uśmiechnął się szeroko.

Nie mogłam temu dupkowi zaprzeczyć, że jest przystojny, mam na myśli mega przystojny. Gdyby nie był wilkołakiem, rzuciłabym się na niego jak na waniliowe lody, ale niestety był cholernym wilkołakiem. Czarne jak węgiel włosy, zawsze związane w niski kucyk i te jego hebanowe, błyszczące oczy, które hipnotyzowały. Jeszcze lepiej prezentowały się jego rysy twarzy, proste, wręcz jakby wyrzeźbione i dobrze zbudowane ciało — nie jedna wzdychała na jego widok.

- Wybacz, nie lubię kundli, które skaczą komuś koło nogi. - Dodałam zgryźliwe i czekałam na odpowiedź, ale on tylko się zaśmiał pod nosem.

- Ile mamy do tego Maple tree? - Zapytała Roxy, urywając naszą uroczą wymianę zdań.

- Jakieś trzy dni. - Odpowiedział Nathan, który przeglądał GPs. - Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli....

*****************

Ufff... już jest! Miałam brak weny, więc mozolnie mi szło pisanie kolejnego rozdziału, ale się udało :) 

Zwykle akcja w moich opowiadaniach toczy się bardzo szybko, więc teraz postanowiłam trochę zwolnić i zobaczyć co z tego będzie :)

MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz