11. Strzygi

15.3K 725 40
                                    

''Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.''


Wszystko zapowiadało się dobrze, mieliśmy plan rozbić obóz, rozpalić ognisko i spędzić czas jak normalni ludzie, ale jak zwykle szlag trafił nasz plan.

Czy zawsze, wszystko w moim życiu musi się komplikować jeszcze bardziej? Do cholery jasnej, byłam ścigana przez wilkołaki, nie miałam rodziców, ani żadnej rodziny. Nie miałam nawet żadnej przyszłości, na którą bym czekała. Jeden normalny dzień bez strachu — czy to tak wiele?

- Za chwilę poszukamy jakiegoś miejsca na rozbicie obozu. - Zarządził Nathan.

Chwała mu za to, bo nogi wchodziły mi w cztery litery. Nie rozumiałam jak ktoś o zdrowych zmysłach, czerpał przyjemność z łażenia po lesie i wspinania się po tych wszystkich górach i dolinach — to był masochizm w najbrutalniejszej postaci. Nie mogłam uwierzyć, że tacy ludzie istnieli — co z nimi było nie tak?!

- Słyszeliście? - Marshall zamarł nagle i zaczął nasłuchiwać uważnie.

Serce zabiło mi szybciej, a dłonie zaczęły się pocić. Niekontrolowanie moje ciało opanowało drganie — drżałam ze strachu. Czyżby znowu wilkołaki nas znalazły?

- Uwaga wielka stopa!!! - Wykrzyczał Shaw i zaczął latać po lesie z rękami uniesionymi do góry.

W innej sytuacji pewnie bym się zaczęła śmiać, tak jak Gi i Nathan, ale tym razem miałam ochotę urwać łeb Marshallowi i powiesić na pobliskim dębie. On nie miał za grosz wyobraźni, dopiero co nas ścigali i strzelali do nas, a temu na takie żarty się zebrało — idiota!

- Jesteś idiotą! - Wykrzyczałam w jego stronę. - Prawie dostałam zawału!

Nathan oparł się o drzewo i płakał ze śmiechu, kiedy zobaczył moją minę, a Gi przybił piątkę temu kretynowi, który był z siebie mega dumny. Kiedyś ktoś powiedział, że chłopcy/mężczyźni dorastają do lat dwunastu, a później już tylko rosną — teraz jestem pewna, że był to ktoś nad wyraz inteligenty, zwłaszcza kiedy obserwowałam trzy męskie osobniki, które przypadkiem znajdowały się w naszej paczce.

- Dorośnij Shaw! - Wysyczała Roxy, która położyła dłoń na klatce piersiowej i ciężko oddychała. Ona również się przestraszyła i tak jak ja, nie uważała tego za zabawne.

- Dobra, idziemy. - Pierwszy odezwał się Nathan, który może miał trochę więcej oleju w głowie niż koledzy.

Musiałam się zatrzymać, żeby wyciągnąć wodę z torby i poprawić balerinki, reszta mnie wyprzedziła, ale Shaw znowu się zatrzymał i teraz już nic nie mówiąc, nasłuchiwał odgłosów lasu, po chwili zaczął również węszyć — wyglądało to komicznie.

- Shaw już się nie nabierzemy. - Zaczęłam i wywróciłam oczami.

- Cicho! - Uciszył mnie.

- Nie działa to już na mnie...- Zaczęłam i parsknęłam, kiedy spiorunował mnie wzrokiem. - Możesz już prze...

Poczułam, jak coś ciężkiego we mnie wleciało i rzuciło o ziemie, na chwilę mnie zamroczyło, ale za to usłyszałam wrzask Roxy. Otworzyłam oczy i przed sobą ujrzałam paszcze z podwójnym szeregiem zębów, rozdziawioną i gotową wgryźć mi się w szyje. Zaczęłam się szarpać i krzyczeć, próbowałam jakoś się wydostać spod blado-skórnego stwora, którego skóra się łuszczyła, a do tego jego oczy nie posiadały białek, ani tęczówek — były całe czarne.

- Winter uciekaj! - Krzyknął Nathan, kiedy odciągnął ode mnie tego uroczego jegomościa, który rzucił się na mnie, żeby przegryźć mi tętnice.

Nie musiał powtarzać, bo jak najszybciej potrafiłam, zaczęłam biec- Roxy była już daleko przede mną, skubana miała tempo. Na chwilę się obejrzałam i zobaczyłam, że chłopcy nie walczą z jednym, a już z dwoma stworami, co prawda zaniepokoiło mnie to, ale nie na tyle, by dać się za nich pożreć — jeszcze nie oszalałam, a poza tym oni mieli większe szanse przeżyć niż ja czy blondynka.

Nie byłam pewna ile czasu biegniemy, ale musiałam zrobić przerwę. Nie miałam już siły dalej biec i nie opuszczało mnie wrażenie, że zaraz wypluje swoje płuca, a moja klatka piersiowa zajmie się żywym ogniem.

- Roxy, czekaj... - Zawołałam za nią, ledwo łapiąc oddech. Musiałam oprzeć dłonie o kolana i chwile bez ruchu stać w tej pozycji, by uspokoić oddech. - Ja dalej nie mam siły biec.

Blondynka oparła się plecami o jedno z drzew i zjechała w dół, szarpiąc się za rozczochrane włosy. Obie byłyśmy wykończone i przerażone, choć ona miała gorzej, bo zostawiła faceta z tymi bestiami.

- Co to do cholery było?! - Wyrzuciła z siebie gniewnie.

- Na moje oko strzygi... - Zaczęłam i wzięłam kolejny głęboki oddech. - Ale myślałam, że nie ma ich w tych okolicach.

Strzygi nie były ani wampirami, ani ludźmi, zwykle rodziły się z dwiema duszami, dwoma sercami i podwójnym szeregiem zębów, a ich skóra ciągle się łuszczyła. Strzępki tejże skóry często było brane, za skórę węża, a jedyne co z nimi mieli wspólnego to język, który również miał dwa zakończenia. Strzygi często też mylone były z wampirami, choć te pierwsze były straszniejsze — może dlatego, że były dzikie i nie kierowały się żadną logiką. Wampiry natomiast, mimomimo że krwiożercze potrafiły myśleć i funkcjonować w stadzie. Była jeszcze jedna rzecz, której nie można było odmówić wampirom — jeśli ofiarowało się osłabionemu wampirowi krew, ten zawsze, ale to zawsze odwdzięczał się, kiedy nastała taka potrzeba. Ot, ciekawostka o wampirach, może i były mało przyjazne, ale trzymały się jakichś zasad, czego nie można było powiedzieć o strzygach.

- Co teraz robimy? - Zapytała, a do jej oczu napłynęły łzy. - Ci idioci tam...

Choć jej pytanie było nieme, wiedziałam, o co chciała zapytać. Zostawiliśmy ich tam, nie byłyśmy pewne czy żyją, czy może rozprawili się z napastnikami. Jeśli wrócimy, a oni nie żyją, to nasz koniec jest bliski. Ale jeśli im się udało...

- Mark? Mark! - Usłyszałam głos dziecka i zerwałam się na równe nogi. Czyżby strzygi zaatakowały też dzieci?

Wymieniłam spojrzenia z Roxy i choć trzęsłyśmy się jak osiki, to postanowiłyśmy, zobaczyć co się dzieje. Po cichu stawiałam każdy krok, by zminimalizować hałas i w razie co mieć jakieś szanse na ucieczkę. Wiem, nie był to akt heroizmu, słyszeć dzieci w rozpaczy i myśleć o ucieczce, ale jeśli nie zdołałabym im pomóc...

Znalazłyśmy dwóch na oko ośmioletnich chłopców, jeden o jasnych jak śnieg włosach leżał na ziemi, a jego twarz była wygięta w grymasie. Ubrania miał poszarpane, a z miejsc, gdzie było widać skórę, sączyła się krew. Drugi, który miał kasztanowe włosy, pochylała się nad nim i zrozpaczony szlochał. Młody szatyn był w lepszym stanie, oprócz kilku siniaków nie widziałam żadnych ran.

- Kto tam?! - Wysyczał szatynek i odwrócił się w naszą stronę. Dopiero teraz mogłam dojrzeć dwa małe kiełki wystające z jego ust.

- Spokojnie młody... - Odpowiedziałam i powoli zbliżyłam się do niego. Może i był jeszcze dzieckiem, ale te jego kiełki mogły zrobić mi krzywdę. - Co wam się stało? - Zapytałam, cały czas starając się zachować spokój.

Odwróciłam się spokojnie do tyłu, ale Roxy zamarła już dawno i tylko obserwowała nas z szeroko otwartymi oczyma. Wydawało mi się, że ma w sobie odrobinę więcej heroizmu, ale może za dużo jak dla niej.

- Strzygi... - Wyszeptał mały - Zaatakowały nas... - Z jego zielonych oczu poleciało kilka łez. - Wujek nam mówił, żebyśmy się nie oddalali od naszego terytorium...

Nie byłam fanką wampirów, szczerze mówiąc, to mnie przerażały, ale te maluchy naprawdę skruszyły moje serce. Nie wiedziałam, dlaczego to robiłam, ale postanowiłam im pomóc.

- Dobra, dam mu trochę krwi, ale jak przegnie to pożałuje. - Zagroziłam, choć nie miałabym nawet co im zrobić.

Podeszłam do blondyna i położyłam sobie jego głowę na kolanach. Próbował otwierać oczy, ale opornie mu to szło, musiał stracić dużo siły i krwi. Przystawiłam prawy nadgarstek do jego ust, a ten, kiedy tylko wyczuł pulsującą krew, zatopił kły w mojej skórze. Ból spowodował, że głośno zassałam powietrze, ale nie wyszarpałam ręki, co samo w sobie było odważne.

- Okej, mały przestań już... - Zaczęłam, kiedy blondynek otworzył szeroko swoje oczy i złapał mnie za przedramię, przyciskając moją rękę mocniej do swoich ust. - Przestań. - Powtórzyłam, kiedy jego tęczówki przybrały szkarłatną barwę. - Stop!!! - Wydarłam się i młody odpuścił, spuszczając głowę w dół.

Wyrwałam nadgarstek, na którym widniały dwa ślady po kłach, miejsce wokół trochę posiniało, ale nie było tragedii. Spojrzałam na Roxy, która nie ruszyła się nawet o milimetr, ale za to wyraz jej twarzy trochę złagodniał.

- Dobra, wiecie jak dojść na swój teren? - Zapytałam chłopców.

- Tak. - Odpowiedzieli oboje i wstali z ziemi, strzepując liście i ziemie, która przywarła do ich ubrań. - Możemy wam pokazać, mój wujek na pewno wam się odwdzięczy za to, że nam pomogłyście. - Dodał wesoło zielonooki.

Spojrzałam na Roxy, która nerwowo kiwała głową, nie chciała iść, ale to była nasza szansa. Jeśli to, co mówią o wampirach i strzygach jest prawdą, to sam zapach wampira, wykurzy strzygi daleko stąd.

***************

Coś cicho tu ostatnio, ale i tak naskrobałam dla was rozdział :) 

Kto czeka na następny? 

MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz