43. Niektórym pisana jest śmierć

7.4K 318 50
                                    

Musieliśmy odwołać spotkanie z reporterem, bo okazało sie się, że Stacie była gotowa trochę nam pomóc i zebrać dowodów przeciwko Zachowi. Nie chciałam, żeby tam wracała, ale ona sama umarła się na powrot, bo według niej, bez dowodów nic nie zdzialamy. Poniekąd miała racje, gdy ludzie zobaczą chociażby, jak traktuje swoją partnerkę, przejrzał na oczy i będą wiedzieć kto tak naprawdę jest potworem.

Przez kolejne tygodnie cierpliwie czekaliśmy - to znaczy wszyscy oprócz mnie - i co jakiś czas kontaktowalismy się z ognistowłosą, a ona mimo horroru jako przeżywała, ani razu nie zawiodła i dostarczała nam nagrań i informacji o planach alfy. 

Wstałam w złym humorze, czułam pod skórą, że coś się szykuje i nie mogłam pozbyć się wrazenia, że nie było to nic przyjemnego. Każda komórka w moim ciele krzyczała i mówiła, że czy chce czy nie chcę, dzisiaj zmieni się wszystko.

Brzuch nieznacznie mi urósł i w końcu musiałam się na to przygotowac, choć do mojego mózgu nie docierało, że jestem już w czternastym tygodniu ciąży. Dzień wcześniej miałam usg, na którym nasz syn pokazał dość wyraźnie, że nie mam co kupować sukienek i lalek. Kyle oszalał, zresztą razem z dziadkiem i oboje wybierali już koszulki z klubami piłkarskimi i Bóg wie czym jeszcze, a ja cierpliwie czekałam, aż ich furia plemników minie i pomyślą o szukaniu łóżeczka i innych najpotrzebniejszych rzeczy, choć co prawda zdążyłam już rozejrzeć się z Roxy po sieci i wybrać, te które najbardziej mam się podobały.

Chciałam się napić soku, ale cała zawartość w raz z kubkiem skończyła na podłodze, a ja jedyne co mogłam zrobić to wstrząsnąć z bezsilności i to cholerne uczucia, które zżerało mnie od środka. 

- Śnieżko... Uspokoj sie, to tylko kubek. 

Kyle otoczył mnie ramionami od tyłu i pocałował w kark, przez co moje ciało przeszył przyjemny dreszcz. Jęknęłam głośno, sprzeciwiając się temu, żeby mnie opuszczał kiedy podsunął się od mojego ciała. 

- Nie zostawiaj mnie. - Prosiłam, ale on tylko pocałował mnie w czoło i zabrał się za zbieranie szkła z ziemi. - Ciągle Cię nie ma... - Wypomniałam mu kiedy miał zamiar wyjść z domu. 

- Muszę, ciągle coś się dzieje, a ja nie zamierzam ryzykować tym, że coś wam się stanie. - Jego ciepłą dłoń rozpoczęła na moim brzuchu, a on uśmiechnął się szeroko i zanim wyszedł złożył krótki pocałunek na moich ustach. 

Myślałam, że kolejny dzień spędzę na kanapie, ale do kuchni wszedł ojciec z Nathanem i oboje mieli zbyt dobre humory jak na mój gust, ale kiedy zaproponowali mi przejażdżkę po za miasto, ucieszyłam się jak dziecko. Co prawda miało to być jakieś trzydzieści minut drogi, ale zawsze to lepsze niż nic, a kiedy dowiedziałam sie, że jedziemy odebrać Panią Avilę, nie zostało mi nic innego jak lecieć do samochodu czym prędzej.

- Gdzie tato? - Zapytałam bruneta, kiedy usiadł po stronie pasażera.

- Ktoś do niego zadzwonił, ale zaraz przyjdzie. 

Zerknęłam na tył gdzie kilkoro ludzi wchodziło do sporego samochodu - marki nie podam, bo kompletnie się na tym nie znam - Nie zdziwiło mnie to, ojciec zawsze zabierał kilkoro ze swoich ludzi, kiedy opuszczał tereny wioski. Kwestia bezpieczeństwa, jak to mawiał.

- Nigdy nie powiedziałeś mi czemu to zrobiłeś... Robiłeś. - Zaczęłam nagle, bo muszę przyznać, że zawsze nurtowało mnie to pytanie. Czemu Nathan poświęcał wszystko by ratować kobiety, w końcu był wilkołakiem.

- Miałem kiedyś dziewczynę... - zaczął i choć nie widziałam jego twarzy, to mogłam wyczuć smutek w jego głosie. - Naprawdę się zakochałem, byliśmy niemal nie rozłaczni. Marie była cudowna...

Marie, to imię coś mi mówili i dopiero po chwili przypomniałam sobie niewysoką brunetkę, o ciepłym spojrzeniu i zniewalającym uśmiechu. Pewnie nie kojarzyła bym jej wcale, ale na pierwszym balu pocieszała mnie, kiedy prawie dostałam ataku paniki. Była starsza o dwa lata, miła i piękna, ale pewnego dnia już się nie pojawiła na żadnym balu.

- Chciała żebym ja oznaczył i to zrobiłem... - Jego głos na chwilę się załamał, a moje serce zabiło szybciej. - Zmarła w moich ramionach, a ja już nigdy nie mogłem patrzeć na oznaczanie, jak na coś dobrego.

Przegryzłam warge i wypuściłam głośno powietrze. Tego się nie spodziewałam, ale to było cholernie dobre wytlumaczenie, dla zmiany poglądów i jednocześnie bardzo smutne. 

- Pasy zapięte? - Zapytał Julius chwilę po tym, jak wsiadł do auta. Przewrociłam oczami i powiedziałam, że w tym wieku nie musi mi o tym przypominać. - Zawsze będziesz moim dzieckiem, nawet jak będziesz stara. - Oznajmił, a ja westchnęłam głośno.

Droga minęła spokojnie i bez komplikacji, a ja cieszyłam się na tą małą wycieczkę, jak nigdy w życiu. Poza tym chciałam zobaczyć się z Panią Avilą i jej podziękować, zrobiła dla mnie bardzo dużo i byłam jej to winna. 

- Zostańcie tutaj, zaraz przyjdę. - Rozkazał ojciec, a my posłusznie czekaliśmy.

- Cieszę się, że twoja...

Nie dokonczyłam, bo przerwały mi strzały z pistoletu i warczenie. Moje serce zamarło, a ja cała się spiełam i wzrokiem szukałam miejsca, w którym wybuchło zamieszanie. 

- Słuchaj mnie Winter...- Głos Nathana zmroził mi krew w żyłach, a krzyki i warczenie wcale nie pomagało. - Uciekaj w stronę wioski i nie zatrzymuj się... - chciałam coś powiedzieć ale mi przerwał. - Rób co mówię i powiadom resztę, zostaliśmy zaatakowani. 

Później wszystko działo się tak szybko, że ledwie wiedziałam co się dzieje. Wybiegłam z auta, a Nathan stanął przede mną i jakimiś obcymi wilkami. Starałam się oddalić, ale ktoś zaczął strzelać i jedna z kul przeleciała mi koło głowy. Moje serce przyspieszyło, a ciało zaczęło drżeć ze strachu. Słyszałam odgłosy walki i piski wilków, moich wilków i wtedy wiedziałam, że już nic mi nie pomoże, bo wróg nie tylko walczył, ale używał broni i to było cholernie frajerskie zachowanie. 

Schowałam się między drzewami i zaczełam ciężko dyszeć, musiałam stąd uciec, musiałam ratować syna. Wzięłam głęboki wdech i w tym momencie zobaczyłam przed sobą mężczyznę z bronią w ręku. Stał na przeciw mnie, gotowy do strzału, ale zanim mi się to udało, Nathan w postaci wilka wyskoczył przed mnie. Zamknęłam oczy i usłyszałam jeszcze trzy kolejne strzały, żadne nie trafiły mnie i dlatego cholernie bałam się otworzyć oczy, jednak w końcu musiałam, a kiedy to zrobiłam moje serce złamało się, rozstrzaskało...

- Nathan?! - Wrzeszczałam przerażona, ale on nie odpowiadał. - Nathan?!!!

Leżał przede mną cały we krwi, nie oddychał, bo kule trafiły prosto w jego klatkę piersiową. Uklękłam obok niego i wybuchłam płaczem, próbowałam go obudzić, ale on nie reagował. Krew raczyła się z jego ciała i po chwili pokryła moje dłonie, które usilnie próbowały zatamowac krwotok, z martwego już ciała Nathana. 

- Winter uciekaj! - Krzyk ojca wyrwał mnie z letargu i zerwałam się na równe nogi.

Kiedy zdałam sobie sprawę w jakiej sytuacji się znajduję było, już za późno. 

Pierwsza kula przeszyła moje ramię, druga trafiła w udo, a trzecia przeszła na wylot mojego brzucha. Załapałam się za brzuch i osunęłam się na ziemię. W głowie miałam milion myśli, ale jedna najbardziej mnie męczyła - czy dziecko przeżyje, czy mój syn jest cały?

Ostatnie co zobaczyłam, to twarz Marshalla, który we mnie celował z broni i uśmiechał się szyderczo. 

- Zgnijesz w piekle... - wyszeptałam i straciłam przytomność.

*********

Mówiłam, że nie będzie cukierkowo... Nawet mnie trochę poniosło, jak pisałam rozdział, więc na klatę przyjmuje żale i rozpacze.





MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz