5. Szansa?

22.4K 907 21
                                    

Z każdym metrem miałam większe trudności, by iść dalej, miałam gorączkę i dreszcze. Mój organizm wpadł w delirium po odstawieniu jadu Zacha — tylko że w tym wypadku odstawienie miało duże szanse mnie zabić.

Świat wirował, a ja walczyłam o każdy kolejny krok, nie miałam już siły iść, ciężko mi było oddychać i wiedziałam, że zaraz zemdleje — to było oczywiste, choć miałam nadzieje, że mi się za chwilę polepszy. Usiadłam pod ogromnym dębem i oparłam głowę o chropowatą powierzchnie drzewa.

Próbowałam, naprawdę próbowałam się wydostać, chciałam przeżyć, ale widocznie nie było mi to dane. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w odgłosy lasu, jakieś ptaki koło mnie zaczęły śpiewać, usłyszałam też odgłos łamiących się gałęzi, więc otworzyłam oczy i spojrzałam w tamtą stronę.

- Winter? - Nathan podszedł do mnie i dotknął dłonią czoła. - Musisz wrócić do Zachary'ego, bo inaczej umrzesz. - Dodał i mnie podniósł.

- Nie wrócę tam, wole już się ''wyprostować'' niż tam wracać. - Wyszeptałam.

Każdy oddech sprawiał mi ogromny wysiłek, więc kiedy wziął mnie na ręce, nie miałam siły walczyć. Powoli opadałam z sił, ale zanim zapadła ciemność zdołałam wydukać kilka słów.

- Jeśli mnie zawieziesz z powrotem, to nie wybaczę ci tego.

Patrzyłam na jego twarz, wyglądał trochę jakby się przejął, ale czy mogłam mu ufać, że mnie posłucha?

Czułam, jakbym dryfowała po oceanie, czułam się tak lekko i spokojnie. Później śniłam o lesie, o tym, że udało mi się uciec i przeżyć. Śniłam, że biegam, a wiatr owiewa moją twarz, później znowu złapałam kontakt z rzeczywistością. Byłam w obcym domu, ale zobaczyłam, jak pochyla się nad mną Sandra Avila, matka Nathana. Sprawdzała moją temperaturę i głaskała mnie po policzku, cały czas szeptała, że będzie dobrze.

- Teraz jej temperatura spadła, ale aż za bardzo... - Mówiła do kogoś naprzeciw niej, ale byłam zbyt zmęczona by, spojrzeć do kogo mówiła. - Przynieś koce i połóż się obok, mam nadzieję, że to wystarczy.

Zamknęłam ciężkie powieki i znowu dryfowałam, tym razem poczułam przyjemne ciepło i uśmiechnęłam się, było mi tak dobrze, że nie chciałam się budzić do okropnej rzeczywistości. Jeszcze w trakcie snu usłyszałam głosy, tak jakby moje ciało już się obudziło, ale mózg buntował się i uwięził mnie między jawą a snem. Słyszałam Nathana, musiał być blisko, bo rozumiałam każde słowo, jego matka też coś mówiła, ale już nie słyszałam jej tak wyraźnie, miałam ochotę zapytać się ich, co się dzieje, ale jeszcze nie mogłam.

Kolejny sen był o mojej mamie, byłyśmy w kinie na jakimś nowym filmie, uśmiechała się szeroko, a jej niebieskie tęczówki świeciły wesoło. Opowiadałam jej coś, kiedy z jej ust wydobyła się czerwona ciecz — miała szeroko otwarte oczy, jakby ze zdziwienia i przerażoną minę. Bała się, więc chciałam jej pomóc, chciałam ją przytulić, chciałam krzyczeć, ale wszystko się zatrzymało — jak gdyby ta chwila miała trwać wiecznie, moje i jej cierpienie.

Z każdą kolejną chwilą, czułam jak nabieram sił, jak wracam do rzeczywistości. Obraz po otworzeniu oczu był zamazany, musiałam odczekać kilka sekund, zanim byłam w stanie, dostrzec co się dzieje. Leżałam koło Nathana, nie miał koszulki i przytulał mnie do siebie — w pierwszej chwili się przeraziłam. Co, jeśli mnie oznaczył i teraz byłam jego niewolnicą? Co, jeśli zrobił coś gorszego?

- Jezu, serce ci wali tak, że obudziłoby zmarłego. - Powiedział ochrypłym głosem, zanim jeszcze otworzył oczy. - Nie martw się, nic ci nie zrobiłem. - Zabrał rękę i przyglądał się mi przez chwilę. - Wyglądasz lepiej, jak się czujesz?

Odsunęłam się nieznacznie od niego i usiadłam. Zdecydowanie czułam się lepiej niż przed omdleniem, ale wciąż bolała mnie głowa.

- Lepiej, ale mam migrenę. - Zaczęłam niepewnie. - Czy powiedziałeś...

- Nie, Zachary nic nie wie. - Odpowiedział, zanim dokończyłam. Teraz mogłam odetchnąć z ulgą, byłam żywa i wolna od alfy.

- Dzięki... Muszę się zbierać, zanim... - Wstałam i miałam zamiar wyjść, ale kiedy brunet się odezwał, zatrzymałam się.

- Nie szuka cię... a poza tym, gdzie chcesz iść? Mogę cię zawieźć.

Nie rozumiałam, dlaczego mi pomógł i dlaczego był miły, to wszystko było kompletnie bezsensu. Chyba że miał w tym jakiś ukryty cel — może chce mnie oznaczyć? Na tą myśl, po moim kręgosłupie przeszedł zimny dreszcz.

- Dlaczego mi pomogłeś? - Zapytałam w końcu bez ogródek, niech przynajmniej będzie szczery, jeśli ma jakieś niemoralne zamiary.

- Wierz lub nie ale z dobrego serca.

Spojrzałam mu w oczy, by znaleźć cień kłamstwa, by ocenić na ile mogę mu zaufać i z ulgą przyznałam, że mówił prawdę — a przynajmniej tak się mi wydawało.

- Chodź, zjemy coś. - Oznajmił i jak gdyby nic wyszedł z pokoju, przez chwilę stałam w szoku, ale kiedy doszło do mnie, że zostanę tu sama to ruszyłam jego śladem.

Dom był przytulny i ładnie urządzony, królowały ciepłe kolory i dywany, a na ścianach wisiały zdjęcia — zdjęcia Nathana, jego rodziców i innych członków rodziny, których poniekąd kojarzyłam. Zeszliśmy po drewnianych schodach do jasnego korytarza, a później Nathan zaprowadził mnie do kolorowej kuchni, w której jego mama coś kroiła. Kiedy nas zobaczyła, uśmiechnęła się serdecznie i podeszła do mnie.

- Jak się czujesz? - Zapytała, a jej melodyjny głos uspokoił mnie, był podobny do głosu mojej mamy.

- Lepiej... - Wydukałam.

Nie wiedziałam co mam zrobić i jak się zachować, nie rozumiałam, dlaczego oni mi pomagają. Mogli mieć przez to problemy, a wydają się tacy serdeczni i gościnni.

Pani Avila kazała mi usiąść przy szklanym stole i nie przejmować się niczym, zaproponowała coś do picia i zabrała się za przygotowania kanapek. Siedziałam sztywno i rozglądałam się — kuchnia była przyjemna dla oka i przestronna, najładniejsze były płytki, które razem tworzyły obraz przedstawiający kwiaty maku polnego.

- Miałaś dużo szczęścia, że przeżyłaś, choć myśleliśmy, że ci się nie uda. - Powiedziała, kiedy usiadła przy stole razem z nami. - To naprawdę okropne co zrobił Zachary...- Wiedziałam, że chodziło jej o moją mamę, ponoć kiedyś się przyjaźniły.

Milczałam, nie za bardzo wiedziałam, co mogłabym powiedzieć i w jakim stopniu mogę im zaufać. Byli mili, uratowali mnie, a teraz częstują mnie jedzeniem, ale co jeśli za tym kryje się coś więcej. Cisza zrobiła się niezręczna, więc złapałam się jedynego tematu, jaki przyszedł mi do głowy.

- Jak się czuję Rose? - Zapytałam Nathana, minęło sporo dni od ich wizyty w domu Zacha, więc jak mniemałam, zdążył już ją oznaczyć.

Oboje przestali jeść i posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, mieli jakiś sekret i teraz zastanawiali się, czy powinni mnie wtajemniczyć.

- Nie oznaczyłem jej... - Zaczął w końcu Nathan. - To znaczy Alfa myśli, że tak się stało i Rose nie żyje, ale ma się dobrze.

Wpatrywałam się w jego twarzy i delikatny uśmiech, kompletnie nie rozumiałam tego co mówił. Wyprostowałam się i zmarszczyłam brwi, nie lubiłam, nie wiedzieć co się dzieje, czułam się wtedy zagrożona.

- Nathan udaję oznaczenie dziewczyn, które chcą się wyrwać. - Zaczęła jego mama z serdecznym uśmiechem i położyła dłoń na moim ramieniu. - Później wywozimy dziewczyny gdzieś, gdzie nikt ich nie będzie szukał.

Wzięłam głęboki wdech, czekając na następny napływ informacji. Jeśli to była prawda to źle oceniłam Avila i było mi z tego powodu głupio. Może jednak nie każdy wilkołak był zły?

- Wtedy na balu... - Ton głosu Nathana zmienił się na bardziej ponury. - Chciałem ci to zaproponować, ale... - Nie dokończył, bo mu przerwał mój śmiech. Brunet i jego matka patrzyli na mnie zdezorientowani.

- On oznaczył mnie, tylko dlatego, żebyś nie zrobił tego ty... Cóż za ironia.

Kiedy się stresowałam, dostawałam napadu śmiechu, ten był jednym z moich nerwowych śmiechów. Właśnie zdałam sobie sprawę, że mogłam uniknąć oznaczenia przez Zacha, jeśli Nathan by nie zaprosił mnie do tańca i załatwił wszystko po ciuchu. Brunet napiął mięśnie, jakby ze złości, ale przecież nie mógł wiedzieć, co kieruję Zacharym.

- Jeśli chcesz zabrać się ze mną i innymi osobami, to nie ma problemu. Chyba że zamierzasz zostać w Aurora Falls.

- Mama zostawiła mi list, miałam zamiar udać się tam i dowiedzieć czegoś więcej... -Zaczęłam niepewnie i przegryzłam wargi. - W jakim kierunku się udajecie? Może to gdzieś po drodze?

Oczywiście powinnam, być ostrożna w tym, co mówię, nie miałam pewności czy wszystko jest tak kolorowe, jak się wydaje. Nie mogłam robić sobie zbyt dużych nadziei, że wilkołak pomaga innym uciec od oznaczenia, ale z drugiej strony nie miałam nic do stracenia, samej byłoby mi ciężko uciec z miasta i dotrzeć do Maple tree. To, co mówili, brzmiało jak moje wybawienie, jak szansa na życie, jakie chciałam mieć, na ucieczkę od arystokracji i przerwanie tego chorego systemu, jakiemu podlegałam.

Może i byłam głupia, może popełniałam błąd, ale chciałam wierzyć, że jeszcze są inni na tym świecie, którzy robią coś bezinteresownie, z dobroci serca.

*************

Ktoś czeka na więcej? Czekam na komentarze :)


MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz