26. Przyjęcie

10.5K 481 26
                                    

Kyle ubrał się dość elegancko, zważając na to, że nigdy nie wdziałam go w marynarce, to byłam pod wrażeniem, zwłaszcza tego, jak prezentowało się jego ciało pod nią. Co prawda miał na sobie jeansy, ale idealnie komponowały się z białą koszulą i szarą marynarką. Słyszałam kiedyś, że to dość standardowe wśród kobiet, że podobają im się mężczyźni w garniturach i mundurach, jednak on wyglądał nieziemsko. Ułożył nawet włosy, co u niego nigdy się nie zdarzało, nie to, że chodził rozczochrany, ale nigdy nie używał żelu czy jakiegoś innego specyfiku do włosów.

- Daj mi marynarkę. - Rozkazałam po dziesięciominutowym spacerze, kiedy poczułam, jak zimny dreszcz przeszył mój kręgosłup i zmusił moje ciało do drżenia.

- Myślałam, że masz już wystarczająco lat, by samej się ciepło ubrać. - Droczył się ze mną szatyn.

- Zamarzam. - Oznajmiłam i spojrzałam na niego najbardziej smutnymi oczami, jakie potrafiłam zrobić.

- Nic za darmo. - Uśmiechnął się szatańsko i posłał mi to spojrzenie, które mówiło, że mogę żałować tej wymiany.

- Dziewictwa nie oddaje. - Oznajmiłam poważnie, a on zdębiał. Wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, jak gdyby przed nim wyrósł statek kosmiczny. Kiedy zaczął się jąkać, wybuchłam gromkim śmiechem, nie wytrzymałam presji z jego strony i tego, jak bardzo zszokowany był moimi słowami. - Jezu, Kyle! Jesteś idiotą. - Oznajmiłam i wytarłam łzy, które spływały po moich policzkach.

- Dobra, punkt dla ciebie i masz tę marynarkę. - Jeszcze przez chwilę śmiałam się pod nosem, ale musiałam przestać, kiedy zobaczyłam jego morderczy wzrok.

Szliśmy w ciszy, co chwilę zerkając na siebie. Ja uśmiechałam się pod nosem, kiedy tylko przypominałam sobie jego zszokowaną minę, a on... w sumie nie wiem co myślała, bo wyraz twarzy pozostawał niezmienny. Kiedy tylko uchylił drzwi od sali, w której odbywała się impreza, uderzyła we mnie fala ciepła i muzyka, zdecydowanie za głośna jak dla mnie. Teraz kiedy patrzyłam na dzieło naszej pracy, na efekt świateł i zadowolonych ludzi. Poczułam, że opłacało się użeranie z tymi cholernymi balonami, wstążkami i światełkami, które co chwilę gasły bez powodu.

- Winter? - Usłyszałam znajomy głos i skierowałam wzrok w tamtą stronę. Zobaczyłam Malines, która z determinacją podążała w naszą stronę, a jej loki unosiły się i opadały, jakby były opętane przez siły nieczyste. - Dziecko drogie, jak miło cię widzieć, w normalnych warunkach. - Uścisnęła mnie mocno i przyjrzała się mojej twarzy.- Wyglądasz też dużo lepiej. - Oznajmiła z uśmiechem, co odwzajemniłam.

- Wszyscy na was czekają. - Puściła oczko w stronę Kyle i poklepała go po plecach. Za tym zdaniem kryło się coś więcej, niż mogłabym się spodziewać, zwłaszcza kiedy Kyle przyciągnął mnie do swojego boku.

- Czy coś mnie ominęło? - Zmarszczyłam brwi i wpatrywałam się w mojego towarzysza, który uśmiechał się tajemniczo. Wyglądał na wręcz dumnego, jakby co najmniej złoto na olimpiadzie wygrał.

- Rozniosło się, że spędzamy ze sobą dużo czasu... - Ostatnie słowo specjalnie przeciągał. - Ale to nie moja wina. - Uniósł dłonie do góry w geście kapitulacji.

Mogłam coś powiedzieć, oburzyć się, zrobić akcje, ale kurde, nie kłamali. Odkąd się tu znalazłam, większość czasu spędzałam z Kyle'em. Jeśli bym zaprzeczyła, że nie cieszę się z tego czasu, który poświęciłam na spotkania z Kylem, to bym skłamała - ''miło'' spędzaliśmy wolne chwilę i nigdy ich nie żałowałam, jednak nie chciałam, żeby zaraz zrobili z nas parę i planowali ślub.

- Kyle? - Odwróciłam się na dźwięk głosu ojca i posłałam mu delikatny uśmiech, który odwzajemnił. Nawet on dzisiaj ubrał się dość elegancko. Granatowy garnitur idealnie współgrał z jego oczami, a czarny krawat podkreślał czerń jego włosów, którą odziedziczyłam po nim. - Będziemy musieli pogadać o granicy. - Coś w jego głosie kazało mi się niepokoić. Mina szatyna zrzedła, nie wyglądał na bardzo przejętego, nie wymagało to natychmiastowej akcji, ale wciąż się niepokoił.

- Co z granicą? - Zagadnęłam w końcu. Nie mogłam wytrzymać tej niepewności i przeczucia, które mówiło mi, że powinnam o tym wiedzieć.

- Śnieżko nie musisz się martwić. Jesteś bezpieczna.

Cholera! Kiedy mówił to z taką pewnością w głosie, z taką determinacją, mogłam zatonąć. Miał bardzo głęboki i dźwięczny głos, którego można było słuchać dniami i nocami, a kiedy starał się brzmieć stanowczo, topniałam.

Nie sądziłam, że wyciągnę z niego cokolwiek więcej, więc pozwoliłam się wprowadzić w głąb sali, gdzie czekali wszyscy, których oczekiwałam i mnóstwo osób, których na oczy nie widziałam. Każdy mnie tu znał — byłam córką Alfy, córką przywódcy i wcale mi to nie przeszkadzało. W wiosce byli wszyscy nadnaturalni i nie tylko — wilkołaki, ludzie, magowie, czarownice — czego tylko dusza zapragnie, a wszystkich ich łączył ten sam cel — zniszczyć tradycje oznaczania. Czułam się dziwnie, kiedy zostałam główną atrakcją, bo przecież nie byłam nikim ważnym. A jeszcze dziwniej poczułam się, kiedy starsze towarzystwo zaczęło porównywać moją urodę, do urody matki, nie spodziewałam się, że aż tyle osób będzie ją tutaj znać.

Gdzieś w rogu sali widziałam obleganych Roxy i Gi, każdy zadawał im pytania, słyszałam nawet, jak jeden z magów zaproponował, żeby jego żona zajmowała się ich dziećmi, jeśli będą potrzebować. Mina Roxy w tamtym momencie przyprawiła mnie o napad śmiechu, a kiedy spojrzała na mnie, myślałam, że umrę. Puściłam jej oczko i podniosłam kciuka, na co przewróciła oczami i próbowała zamordować mnie spojrzeniem.

- Ciociu Winter, dlaczego masz tak na imię? - Zapytał się mnie syn Samuela. Był pięcioletnim chłopcem, o dużych szarych oczach i ogromną czupryną na głowie.

- Ponoć, kiedy się urodziłam, na dworze panowała śnieżyca. Nie spotykana w marcu. - Odpowiedziałam i uśmiechnęłam się w stronę małego Matta.

- Lubię śnieg i zimę. - Oznajmił i pobiegł bawić się z innymi dziećmi, które właśnie tańczyły i wygłupiały się, co sprawiło, że uśmiechnęłam się delikatnie. Dzieci są takie niewinne, delikatne i szczere , to najbardziej w nich uwielbiałam.

Sam przyprowadził swoją żonę, która wydawała się być bardzo delikatną i ciepłą osobą. Jej szare oczy przypominały oczy Matt'a, a w sposób, w jaki odnosiła się do innych, sprawił, że od razu skradła moje serce.

- Na, kiedy termin? - Zapytałam, kiedy spojrzałam na jej już widoczny brzuszek ciążowy.

- Jeszcze tylko cztery tygodnie. - Odpowiedziała Martha i pogłaskała się czule po brzuchu.

Steve nie przyjechał i jak się dowiedziałam, jego żona właśnie rodziła. Nie mogłam gniewać się na tą sytuację, choć byłam ciekawa, jak to wygląda u niego. Jak wygląda kobieta, z którą jest już tyle lat i jak wygląda jego córką, a moja siostrzenica.

Jedzenia na stołach było tyle, że mogłabym wykarmić całą Europę i rozdawać każdemu za darmo, a i tak by starczyło dla trzech wiosek.

- Kto zrobił tyle jedzenia? - Zapytałam zdziwiona.

- Wszyscy. - Odpowiedział Kyle i nałożył sobie sporą ilość pieczonego kurczaka.

- Wszyscy? - Zdziwienie w moim głosie było namacalne, na co Kyle zaśmiał się w głos.

- Każdy coś przyniósł.

Naprawdę to wszystko brzmiało jak bajka, tak dobrze funkcjonująca społeczność, tak mili i serdeczni ludzie byli niespotykani. Nie chcąc nikogo urazić, spróbowałam tyle, na ile pozwolił mi mój żołądek, a było to dużo więcej niż zwykle.

- Zatańczysz?

Spojrzałam na Kyle i wypuściłam głośno powietrze. Ten koleś był najlepszym partnerem, do jakiego tańca znam, nawet specjalnie chodziłam na lekcje, żeby choć trochę mu zaimponować, ale później wyjechał i chodziłam, tylko żeby zabić czas. Nie uważałam się za najlepszą tancerkę, ale skoro poprosił i to w takiej chwili, kiedy każdy patrzył, to nie mogłam odmówić. Nic mi przecież nie groziło, to tylko taniec, z cholernie przystojnym facetem.

- Jak mnie sprawdzasz, to mówię ci, że tańczę dużo lepiej niż wcześniej.

- Nie to miałem na myśli, ale jeśli chodzi ci o te lekcje tańca, to chętnie zobaczę, czego cię nauczyli.

Kyle zgiń! Zgiń! Jesteś moją zgubą, zwłaszcza kiedy pożerasz mnie wzrokiem. 

*********

Wczoraj Halloween, dzisiaj dzień Wszystkich Świętych. Oba obchodziłam, choć ten drugi był smutniejszy. Odwiedziłam tatę.

Musicie wiedzieć, że ja i tato byliśmy zespołem, przyjaciółmi. Był moim bohaterem, który czasami zabijał pająki, bo ja się ich cholernie boję- tak, nawet jak byłam dorosła i mieszkaliśmy osobno. Był też kimś z kim gadałam codziennie, remontowaliśmy pokoje, żartowaliśmy i oglądaliśmy bajki. Mogę o nim długo pisać, ale to nie ta historia, dlatego tylko napiszę, żebyście poszli na groby bliskich i nie tylko w święta - choć ja sama nienawidzę tam chodzić - ale nie zapominajcie. 











MrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz