Rozdział 41

662 44 4
                                    

Nie mam pojęcia, ile czasu minęło od momentu, gdy się ocknęłam.

Stawiałabym na godziny.

Nie miałam na ręce zegarka, zresztą i tak nie udałoby mi się sprawdzić na nim niczego, z powodu ciemności.

Nie miałam też pojęcia, kto właściwie mnie porwał ani gdzie konkretnie jesteśmy. Od czasu do czasu słyszałam tylko podniesione głosy, gdzieś poza moją celą.

Co jakiś czas zapadałam też w niespokojne drzemki, a gdy obudziłam się po jednej z nich, przy mojej nodze leżał niewielki talerzyk, a na nim kawałek starego, czerstwego chleba. Zjadłam go, ale dalej potwornie burczało mi w brzuchu.

Wzdycham ciężko i poprawiam swoją pozycję na zimnej podłodze. Moją prawą nogę przeszywa gwałtowny ból. Delikatnie dotykam swojej opuchniętej kostki. Podejrzewam skręcenie.

Ten uraz zdecydowanie nie ułatwia mi sprawy, ponieważ ledwo mogę ustać w miejscu, a chodzenie idzie mi...no cóż, nienajlepiej. To przekreśla ewentualną ucieczkę.

Gdybym chociaż miała coś, żeby złagodzić ten ból!

Na dodatek, jakby skręcona kostka nie była wystarczającym zmartwieniem, dochodzi jeszcze osłabienie z powodu zimna i głodu.

Gdzieś w pobliżu mnie słyszę kapanie wody.

Liczę krople.

Raz, dwa, trzy.

Uświadamiam sobie, że chce mi się pić, a moje gardło przypomina pustynię.

Podnoszę się z ziemi z głośnym stęknięciem i podpierając się ściany, podchodzę do miejsca, skąd dochodzi kapanie.

Rozchylam usta w nadziei, że uda mi się wypić kilka kropel.

Ale kilka kropel to za mało.

Całym ciałem opieram się o ścianę i czuję jak moja prawa noga protestuje, posyłając falę bólu. Właściwie kiedy skręciłam sobie tę kostkę?

Zresztą to teraz nieważne...

W moich oczach pojawiają się łzy bezsilności.

Tak bardzo chce mi się płakać. I na Boga...

...tak bardzo chce mi się do Mycrofta.

Zastanawiam się co jest ze mną nie tak. Siedzę w zimnej celi, jestem głodna i spragniona, mam skręconą kostkę i zero nadziei na ucieczkę, ale zamiast szukać rozwiązania problemu, cały czas myślę o cholernym Mycrofcie Holmesie.

O jego dotyku na mojej skórze, o smaku jego ust...

To tylko pożądanie czy miłość?

Zamykam na moment oczy, ale nic się nie zmienia, a ciemność pozostaje tak samo głęboka. Moja dłoń przesuwa się po kamiennej ścianie...

...i na coś natrafia.

Wydaje z siebie dziwny dźwięk niczym duszona kura.

Drabina.

Znalazłam drabinę.

Nie waham się nawet przez chwilę i od razu wchodzę na pierwszy szczebel. Na chwilę nawet zapominam o bólu. Pnę się w górę i dotykam sufitu. Wyczuwam klapę, którą otwieram po chwili.

Jest ciężka, a z szybu, na który natrafiłam dochodzi smród.

Ale to moja jedyna szansa.

Wciskam się do środka. Skręcona kostka znowu protestuje, ale na klęczkach poruszam się do przodu.

Dopiero po kilku minutach widzę niewielkie światełko w oddali, a mój nos powoli przyzwyczaja się do smrodu. Przyspieszam i pomimo, że cała jestem obolała, rozpiera mnie nadzieja.

Gdy docieram do źródła światła, okazuje się, że znalazłam wyjście do jakiegoś korytarza. Najciszej jak umiem staję na podłodze i znów ruszam do przodu. Ten korytarz...

Stare krzesła, walające się po ziemi strzykawki, zniszczone pluszaki, powybijane okna i mnóstwo małych pokoi. Nie, nie pokoi. Gabinetów.

Jestem w opuszczonym szpitalu.

Za oknem jest jasno i moje oczy wręcz błagają o powrót do ciemnej celi, ale idę naprzód. Muszę iść naprzód.

Gdy dochodzę do końca korytarza, znajduję schody, na górę i na dół.
Wybieram te na dół, bo muszę się stąd wydostać. Na dodatek nie wiem jak dużo czasu mam, bo prędzej czy później porywacze zorientują się, że mnie nie ma.

Utykając, ruszam na dół, jednocześnie starając się wychwycić jakieś dźwięki. No i jak na zawołanie dociera do mnie odgłos strzału.

I kolejny.

Potem ktoś wydaje komendę.

Kroki gdzieś na niższym piętrze.

Kolejny strzał.

Strzał, strzał.

Strzał.

Znowu ktoś krzyczy.

Kolejne kroki.

Schodzę niżej, chociaż mój instynkt podpowiada mi na odwrót.

Zatrzymuję się, gdy widzę mundury policji i antyterrorystów.

I jeden garnitur.

Cholera jasna, czy on zawsze musi nosić garnitur?!

- Mycroft - szepczę cicho i pada kolejna seria strzałów.

On chowa się za drzwiami jednego z gabinetów lekarskich i wtedy jego wzrok pada na mnie.

Ma pistolet w ręku i pewnie zdążył już go użyć.

Podbiega do mnie szybko, szybciej niż zdążę dostrzec i natychmiast łapie mnie za nadgarstek.

- Idziemy na dół! - oznajmia, a ja posłusznie podążam za nim.

Zbiegamy dwa piętra w dół, wybiegamy przez frontowe, zdewastowane drzwi i ruszamy do samochodu. Obraz rozmywa mi się przed oczami, a wcale nie płaczę.

Gdy sadza mnie na siedzeniu swojego samochodu, nie mam już na nic siły.
Głowa opada mi na bok, ale rejestruję jeszcze jego ramiona oplatające moją talię. Ostatnim co pamiętam są jego ciche słowa tuż przy moim uchu:

- Tęskinęłem za tobą...

I'm serious, Mr. HolmesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz