29

1.1K 104 26
                                    

Kiedy tylko przekroczyli granicę Skandii, natrafili na ślady bytności około trzydziestu Temudżeinów, jak stwierdził Halt. Podjął on również decyzję o tym, że wyruszą śladem sześcioosobowej grupy, która odłączyła się od reszty i ruszyła w głąb lądu. Daisy ani trochę się z nim nie zgadzała, mieli ważniejsze zadanie niż martwienie się grupą przybyszów ze wschodnich stepów, ale póki co zmierzali w kierunku Hallasholm, więc nie wyrażała na głos swoich wątpliwości. Podążali ich tropem od dłuższego czasu, a właściwie to Halt nim podążał, a Daisy i Horace jechali za nim kompletnie zdezorientowani. W końcu w szkolenie żadnego z nich nie wchodziło odczytywanie znaków na śniegu.

Zwiadowca zatrzymywał konia co jakiś czas i pochylał się w siodle, żeby przyjrzeć się śladom, mruczał coś pod nosem, po czym ruszał dalej. Dla jego towarzyszy było to nie tyle nudne, co męczące, bo nie mieli czym zająć myśli. W pewnym momencie rozmyślania Halta nad tropem stały się trochę dłuższe niż zwykle.

- No proszę, jednak wrócił. - mruknął na tyle głośno, że oboje go usłyszeli.

Horace podjechał bliżej, żeby również przyjrzeć się śladom, jednak, podobnie jak wcześniej, nie zobaczył w nich nic konkretnego. Daisy już nawet nie próbowała interpretować chaotycznej plątaniny końskich kopyt.

- Co się stało? - spytał Horace dochodząc do wniosku, że sam się nie domyśli.

- Pojedynczy jeździec, jeden z Temudżeinów, wyraźnie odłączył się od grupy i z początku udał się w głąb Skandii, podczas gdy reszta zmierzała dalej zakolem na północny wschód, utrzymując stałą odległość od granicy. Teraz jednak samotny wędrowiec powrócił na wspólny szlak, by przyłączyć się do towarzyszy. - odparł Halt nie podnosząc wzroku.

Po chwili ruszyli dalej, ale zwiadowca zatrzymał konia już po kilku krokach.

- A to dziwne. - powiedział.

Zeskoczył z siodła i przyklęknął w śniegu na jedno kolano. Przez chwilę przyglądał się śladom z bliska, potem spojrzał za siebie, w kierunku, z którego nadjechał pojedynczy jeździec. Znów wymamrotał coś pod nosem, wstał i otrzepał kolano ze śniegu.

- Co znowu? - spytał Horace.

Halt skrzywił się, a Daisy wywróciła oczami. Miała już powoli dość tego błądzenia po lesie.

- Samotny jeździec nie dołączył tu do swych towarzyszy. Oni przejechali tędy co najmniej dzień przed nim. - odpowiedział po krótkiej chwili milczenia.

Horace wzruszył ramionami. Ani on, ani Daisy nie widzieli w takim postępowaniu niczego dziwnego.

- Po prostu, jechał za tamtymi, żeby dogonić ich w jakimś umówionym miejscu. - stwierdził krótko.

Halt przytaknął mu.

- Najprawdopodobniej tak. Grupa, której śladem podążamy, to zwiadowcy, a on dokonał samotnego wypadu rozpoznawczego. Nie wiemy, po co to uczynił. W tej chwili to jednak bez znaczenia. Podstawowe pytanie brzmi: kto szedł za nim, jakby go śledząc?

Horace uniósł brwi, a Daisy westchnęła zrezygnowana. Teraz już nic nie odciągnie zwiadowcy od śledzenia Temudżeinów.

- A ktoś go śledził? - zdziwił się młody rycerz.

- Głowy bym nie dał, ale na to wygląda. - odparł Halt. - Śnieg szybko się roztapia, więc ślady nie są zbyt wyraźne. Odciski kopyt widać jeszcze dość dobrze, tylko że ten ktoś idzie pieszo... O ile nie pomyliłem się i o ile rzeczywiście za nim idzie. - dodał.

- To... - zaczął Horace. - co robimy?

Halt w jednej chwili podjął decyzję.

- Jedziemy ich tropem. - oznajmił, wsiadając z powrotem na Abelarda. - Nie zaznam spokoju, dopóki się nie dowiem, co tu się dzieje. Nie znoszę nierozwiązanych zagadek.

Kurierka | ZwiadowcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz