Śniadanie podano o świcie. Aralueńczycy zasiedli wspólnie przy stole suto zastawionym jedzeniem. Michael pochłaniał góry chleba z owocowymi konfiturami, Daisy z gracją popijała herbatę, a Norton przeglądał z roztargnieniem swoje notatki mamrocząc pod nosem coś niezrozumiałego. Nagle poderwał głowę na pracującą w gospodzie dziewczynę, która właśnie doniosła dzbanek ze świeżą wodą.
- Przepraszam. - zagadnął przestraszoną dziewczynę. - Czy mógłbym zadać kilka pytań?
Zmieszana służąca zastygła z dzbankiem wody w dłoniach nie wiedząc co zrobić. Ukradkiem zerknęła na Daisy, która uśmiechnęła się do niej.
- Spokojnie, jedyne co on może zrobić, to zagadać cię na śmierć. Usiądź, śmiało.
Dziewczyna przycupnęła niepewnie odstawiając dzbanek na stolik.
Norton posłał spojrzenie Daisy, ale nie skomentował. Zajął się natomiast zadawaniem pytań, na które dziewczyna starała się odpowiedzieć jak najdokładniej wykręcając dłonie z niepewności. Nagle poderwała się, skłoniła w stronę drzwi i odeszła w pośpiechu. Zdziwieni Aralueńczycy spojrzeli w tamtą stronę. W wejściu stał jeden ze strażników Seley el'thena.
- Jego jasność wakir oczekuje was. - powiedział we wspólnej mowie, ale z silnym Arydzkim akcentem.
Przyjaciele wymienili spojrzenia.
- Teraz? - wyrwało się Michaelowi.
- Owszem. - potwierdził strażnik. - Udało mu się wygospodarować kilka porannych godzin, aby przyjąć delegację z Araluenu.
- W takim razie nie wypada, aby na nas czekał. - stwierdziła Daisy wstając. - Czy masz wszystkie dokumenty? - spytała Nortona.
Skryba pokiwał głową wyciągając spod stołu sakwę. Spakował wszystkie swoje notatki do innej i poprosił jedną ze służących o odniesienie jej do jego pokoju.
Wyszli z gospody za strażnikiem, który poprowadził ich do miasta. Wspinaczka na wzgórze trwała chwilę, ale nie była czymś z czym nie mógłby sobie poradzić przeciętny człowiek. Jedynie Norton w połowie drogi dostał zadyszki.
Budynki w mieście były niskie, najwyżej piętrowe, o płaskich dachach i pobielonych wapnem ścianach. Uliczka, którą wędrowali była wąska i kręta, podobnie jak wszystkie poboczne, które mijali. Ludzie o brązowej skórze wyglądali przez okna i wylegali powoli na ulice miasta - świt wstał dopiero niedawno.
Wychodząc z wąskiej ulicy na wyłożony kamiennymi płytami plac, Daisy zerknęła ku budynkom. Rzeczywiście znajdowały się tam drewniane zapory umocowane w ścianach po obu stronach, tak jak słyszała w opowieściach. Cóż, Al Shabah potrzebowało dobrej ochrony przed napadami, a takie zapory odcinające boczne ulice od głównego placu, na pewno pomagały. W końcu to właśnie w ten sposób schwytano Eraka oraz jego załogę.
Budynki otaczające główny plac - zapewne sklepy, gospody i zajazdy - przyozdobione były od frontu kolumnadami i gankami dającymi podczas skwarnych dni tak pożądany w tych okolicach cień. Na samym środku zbudowano fontannę, w której nieustannie szemrała woda dając przyjemne wrażenie chłodu.
Wzdłuż frontowej ściany khadifu, będącego odpowiednikiem ratusza, w którego stronę się kierowali, również ciągnęła się kolumnada. Khadif także był budynkiem o płaskim dachu, lecz ukrytym za ozdobną attyką. Całość prezentowała się nadzwyczaj godnie.
Wkroczyli na zacieniony taras khadifu i natychmiast poczuli chłód. Najwyraźniej, mimo wczesnej pory, ulice i plac zdążyły się już nagrzać od palącego słońca. Wejścia do budynku strzegły wielkie wrota z mosiężnymi okuciami, teraz szeroko otwarte. Strażnik wprowadził ich do środka i natychmiast usunął się na bok zajmując miejsce pod jedną ze ścian.
CZYTASZ
Kurierka | Zwiadowcy
FanfictionWill i Daisy wychowali się w sierocińcu zamku Redmont. Pozbawieni nazwiska i wiedzy o własnej przeszłości, mają jedynie siebie nawzajem. Szlachetność barona jednak pozwala im wziąć życia we własne ręce i zbudować historię na nowo. Zastanawialiście...