58

784 52 48
                                    

Od kiedy tylko po Redmont rozeszła się wieść, że zwiadowcy wyjechali, bandyci zaczęli sobie ostrzyć zęby na prywatną własność niewinnych ludzi. Przez pierwsze tygodnie zbierali się w grupy i napadali na samotnych podróżnych, jednak w końcu zbili się w większą bandę i rabowali coraz częściej i coraz więcej osób.

Bandyci nie wiedzieli jednak, że lenno jest pilnowane przez Gilana, zwiadowcę sąsiedniego lenna. Nie obawiając się konsekwencji, napadali na podróżnych, a czasem nawet okradali domy i zakłady rzemieślnicze. Gilan oczywiście wytropił ich kryjówkę, poznał sposób działania oraz godziny, w których się spotykają w swojej siedzibie, a następnie przybył do zamku Redmont po wsparcie.

Baron wezwał swoich najbardziej zaufanych ludzi do gabinetu. Pauline i Daisy stały na uboczu słuchając i obserwując. Sir Rodney zajął miejsce przy biurku barona, gładząc wąsy z namysłem, a po drugiej jego stronie stanął Michael z dłonią opartą o głownię miecza ukrytego w pochwie. Gilan stał przed nimi i zapoznawał ich z sytuacją.

- Głęboko w lesie jest stara myśliwska chata. Z dużą piwnicą. - podkreślił. - Tam właśnie ukrywają łupy. Wpadli na pomysł, żeby zrabować jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, zanim wrócą zwiadowcy. Wtedy mają zamiar podzielić się łupem i zniknąć.

- To, co mówisz jest wielce niepokojące. - mruknął baron. - Nie możemy pozwolić, żeby to trwało dłużej. Jeden z kupców żąda, żebym zapłacił za towar, który utracił, kiedy przejeżdżał przez Redmont, cudem ocalając życie. Podobno były tam wysokiej jakości tkaniny z zagranicy i twierdzi on, że wielce na tym stracił. Oczywiście zapłaciłbym, ale wolałbym jednak, żeby ten kupiec odzyskał swoje towary. Choćby po to, żeby wiedzieć co tak naprawdę stracił.

Gilan skłonił się lekko.

- Dlatego też zalecam jeszcze dziś wyruszyć. Wieczorem bandyci spotykają się wspólnie, żeby zaplanować kolejny dzień i podzielić między siebie gościńce. Ten moment jest najwłaściwszy, żeby ich pochwycić.

Baron pokiwał głową.

- Za pozwoleniem, panie. - Michael skłonił się Araldowi, który skinął głową pozwalając mu zabrać głos.

Daisy zerknęła na Pauline, chyba pragnąc się dowiedzieć jaka reakcja w takiej sytuacji powinna być najwłaściwsza, albo w zwyczajnym odruchu, jednak Mistrzyni Dyplomacji nawet nie drgnęła wciąż obserwując w milczeniu, więc i Daisy wciąż słuchała rozmowy prowadzonej przez, jakby nie patrzeć, szkolonych wojowników.

- Jak wielu ich tam jest? I jak daleko stąd jest ich kryjówka? - spytał Michael.

To były dobre pytania. Na tyle na ile Daisy znała się na wojaczce, wiedziała, że najpierw należy poznać liczebność wroga, jego uzbrojenie, szacowane umiejętności oraz miejsce, w którym przebywa. Uzbrojenie i umiejętności w tym przypadku nie były trudne do odgadnięcia, w końcu to byli zwyczajni bandyci dybiący na słabszych od siebie.

- Dwudziestu pięciu. - odparł Gilan. - Konno to jakieś cztery godziny drogi.

- Jak rozumiem, ta chata jest na jakiejś polanie? - upewnił się, na co zwiadowca skinął głową. - Jak duża jest?

Gilan zamyślił się chwilę.

- Wielkości jednej trzeciej zamkowego dziedzińca.

- Las wokół jest gęsty?

- Owszem, ale prowadzi tam wiele wąskich ścieżek, niewidocznych dla ludzi, którzy nie wiedzą gdzie one są. Możliwe jest otoczenie polany, jeśli o to ci chodzi.

- W rzeczy samej. - przytaknął, po czym dał znak baronowi, że to już wszystkie pytania.

- Wnioskuję, że chciałbyś się tam udać, Michaelu. - uśmiechnął się Arald. Michael jedynie skinął głową. - Znakomicie. W takim razie będziesz przewodził żołnierzom. Nie masz nic przeciwko, Rodney'u?

Kurierka | ZwiadowcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz