ICHI

1K 61 3
                                    

W medianie Kou

---------------------------------------------------

Zająłem miejsce w samolocie, który zabierze mnie do domu. Moja roczna nieobecność była spowodowana stypendium sportowym, jakie otrzymałem na pierwszy rok liceum. Niestety przez „kontuzję", jakiej doznałem spowodowała, iż do końca życia nie będę mógł zagrać w koszykówkę. Ta kontuzja dobre. Nawet to, że mam nadzwyczaj szybką regenerację nic tu nie pomoże. Gdyby nie to dalej bym grał i nie musiał wracać. Zresztą władzę w stadzie i tak przejmie mój młodszy brat, który jest alfą. Co prawda ma dopiero w tym roku trzy lata, ale razem z rodzicami ustaliliśmy, że tak będzie lepiej. W końcu ja nie jestem ich biologicznym synem. Po za tym ja się na Lunę nie nadaję. Ponadto nie chce się wiązać z żadnym alfą. Jak na razie nie znalazłem niby tego całego przeznaczonego lub przeznaczonej i nie szukam choćby nie wiem, co nie będę z nikim. Wzdycham i wyglądam za okno tyle dobrego, że przynajmniej mam miejsce przy oknie. Niestety miejsce obok mnie zajął chłopak alfa z tego, co czuję po zapachu. Pachniał lasem po świeżym deszczu i cytryną. Nie powiem ładny zapach. Mój jest podobny gdyż pachnę lasem, bryzą morską i limonką. Co jest dziwne, bo omegi mają słodki do porzygu zapach. Zarejestrowałem kontem oka jak chłopak mniej więcej dziewiętnastoletni zaciąga się mocno powietrzem, po czym mogłem poczuć na sobie jego spojrzenie. Czułem jak intensywnie świdruje mnie wzrokiem. Próbowałem to ignorować, ale nie dało się naprawdę nie nudzi mu się wpatrywanie w obcego chłopaka jak sroka w gnat!? Nie wytrzymałem i odwróciłem się gwałtownie w jego stronę. Spojrzałem w jego bursztynowe oczy z wrogością, po czym zapytałem.

-Napatrzyłeś się już? –Moje pytanie było wręcz ociekające jadem, co nie uszło jego uwadze a jego oczy rozbłysły dziwnymi iskierkami.

-Złość piękność szkodzi skarbie. Szkoda by było stracić takie piękno mała omego. –Powiedział z zadziornym uśmiechem a we mnie krew się gotowała. Fuknąłem, po czym obróciłem się w stronę okna. Moje podziwianie chmur przerwała ręka chłopaka na moim kolanie i jego głos. –Kotek nie fukaj tak. –Noż zaraz mu przywalę.

-Z łaski swojej zabierz tę ohydną łapę zanim ci ją odetnę. –Warknąłem nie patrząc na niego. Moje oczy zabłysły niebezpiecznie czerwienią, co jest złym znakiem. Żadna omega nie posiada czerwonych oczu. Ukrywam ten fakt gdyż nie wszyscy są tak tolerancyjni jak ludzie z mojej poprzedniej szkoły. Tam nie musiałem ukrywać tego, kim tak naprawdę jestem. Akceptowali mnie takiego, jakim jestem. Myśli o nich wszystkich wywołują ból. Prawdopodobnie już ich nie zobaczę a w szczególność chłopaków z drużyny.

-Skarbie nie musisz tak na mnie warczeć. Po za tym jesteś uroczy, kiedy się złościsz. –Powiedział głaskając mnie po kolanie. Nie miałem już siły by się z nim kłócić ani by po raz kolejny zwrócić mu uwagę na temat jego łapska. Podłączyłem słuchawki do telefonu i puściłem uspokajającą mnie playliste. Oddałem się muzyce opierając głowę o fotel. Przestałem zwracać uwagę na rękę chłopaka. Po niedługim czasie zasnąłem otulony muzyką i zapachem tego alfy.

-Skarbie wstajemy –Usłyszałem przy moim uchu męski głos. Otworzyłem oczy a to, co ujrzałem przeraziło mnie. Moim oczom ukazała się odziany w czarną koszulkę tors mężczyzny. Moja głowa była o niego oparta, co jest mega dziwne, bo mógłbym przysiąc, że zasypiałem na swoim fotelu a nie na jego kolanach, na których aktualnie siedzę! Ok, co tu się dzieje i dlaczego do hmhm jego ręka jest na mojej pupci. Noż teraz to mnie wkurzył. Uniosłem rękę, po czym ona samoistnie zdzieliła go w prawy policzek. Spojrzałem w jego oczy z niezwykłą wrogością, po czym wysyczałem.

-Nigdy więcej nie waż się mnie nawet dotknąć! –Po czym wstałem z jego kolan zabrałem swoje rzeczy i przeskoczyłem nad nadal siedzącym zdezorientowanym chłopakiem. Odwróciłem się jeszcze w jego stronę i pokazałem środkowy paluszek. Ignorując ból w kolanie udałem się do wyjścia z samolotu. No nie powiem kolano bolało bardzo ze względu, że wylądowałem na prawej nodze, czyli na tej kontuzjowanej. Jakoś doszedłem do wyjścia, odebrałem bagaż i przeszedłem przez wszystkie bramki. Kiedy wykonywałem wszystkie te czynność czułem jak ten chłopak depcze mi po piętach wypalając jednocześnie dziurę w plecach swoim wzrokiem. Wkurzony do granic możliwości udałem się do ostatniej bramki. Za nią czekali już moi rodzice z moim małym braciszkiem, który gdy mnie tylko zobaczył od razu rzucił mi się w ramiona. Mały Max dosłownie wskoczył na mnie, przez co się przewróciłem o moją walizkę i upadłem na zimne kafelki.

Złączeni kajdanami przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz