JŪROKU

424 36 3
                                    



Po śniadaniu posprzątałem naczynia i kilkanaście razy upewniłem się, że nie ma żadnego niebezpiecznego przedmiotu w zasięgu ich wzroku. Nie obyło się też od wykładu jaki dałem Masaru na temat opieki nad moimi szkrabami. Alfa miał zakaz spuszczania ich choć na sekundę ze wzroku.

-Jeżeli coś im się stanie pod twoją opieką obiecuje, że utnę ci to i owo. -Warczałem na mężczyznę stojąc w drzwiach domu.

-Nie przejmuj się nie zamierzam ich spuścić z oka a Marselek zawsze będzie ze mną bezpieczny.

-Wątpię w to. -Westchnąłem. -Nie opiekowałeś się zapewne nigdy dzieckiem a tym bardziej nie chłopakiem takim jak Marsel. On potrzebuje zapewnienia bezpieczeństwa i miłość, ale nie nachalnej jak ty to robisz. Potrzebuję by ktoś się o niego starał. By go rozpieszczał, prawił komplementy, był przy nim, przytulał, zapewniał, że jest ważny. Nie potrzebuje kogoś komu zależy tylko na fizyczność, kto będzie non stop mu mówił jakieś podteksty, kto będzie nachalny. Takiego nie potrzebuje a ty taki właśnie jesteś z tego co widzę. -Westchnąłem po czym ostrym tonem głosu dodałem. -Dlatego nigdy nie zaakceptuje ciebie jako partnera mojej małej kupki szczęścia ani Chris nie zaakceptuje cię jako swojego zięcia. -Powiedziawszy to opuściłem dom a za mną poszedł Shun doganiając mnie.

-Nie uważasz, że za ostro go oceniłeś? -Zapytał mnie spoglądając na mnie i łapiąc mnie za dłoń. Wyrwałem ją z jego uścisku.

-Wątpię. -Odparłem chłodno. -Z takiej właśnie strony daliście się nam poznać.

-Ale Masaru jest naprawdę ciepłym, miłym, troskliwym i kochającym facetem.

-Niewiedzę tego jakoś. -Warknąłem znów wyrywając swoją dłoń z tej większej alfy. -Przestań łapać mnie za dłoń. -Warknąłem.

-Na taki kontakt fizyczny mi pozwoliłeś. -Powiedział pewnie znów chwytając moją dłoń tym razem w żelaznym uścisku. -Po za tym nie powinieneś nas tak oceniać. Może jesteśmy zupełnie inni niż ci się wydaje.

-Mnie to jakbyś nie zauważył nie obchodzi jaki jesteś. -Warknąłem. Czułem na sobie spojrzenia innych przechadzających się ludzi. W końcu byłem znany z tego, że każdego zaloty były odpychane. Nikt nie mógł się do mnie zbliżyć w ten sposób co Shun. -I nie będzie obchodzić. -Powiedziałem stając przed nim i wyrywając dłoń. -A wiesz czemu? Bo nigdy cię nie pokocham. -Warczałem. -Nie chciałem przeznaczonego i nie chce. To samo się tyczy przypadkowej alfy, która śmiała mnie oznaczyć. -Widziałem w jego oczach ból wymieszany ze wściekłością. Złapał mnie za ramiona i przyszpili do najbliższej ściany.

-Już raz ci powiedziałem, ale nie ma problemu powtórzę się. Sprawie, że mnie pokochasz. Ponieważ jesteś tym jedynym i od teraz należysz do mnie. Chcesz czy nie właśnie zostałeś przyszłą Luną stada Sakamoto. Pogódź się z tym, bo taka jest rzeczywistość. Należysz do mnie i tylko mnie będziesz pragną i kochał już ja o to zadbam. -Z każdym jego słowem czułem się dziwnie, lecz wściekłość ogarnęła nie tylko mnie, ale i mojego wilka. Moje oczy po raz pierwszy zabłysły w otoczeniu tylu ludzi ze stada.

-Prędzej zdechnę niż cię pokocham możesz być tego pewien. -Wywarczałe z takim jadem w głosie, że przechodząca obok nas staruszka aż podskoczyła. Wyrwałem się z jego objęć i ruszyłem w stronę sklepu. Me oczy dalej żarzyły się krwistą czerwienią. Mijające mnie osoby patrzyły na mnie ze zdumieniem i strachem w oczach. Niekoniecznie spotyka się omegę o czerwonych tęczówkach. 

Przekroczyłem próg sklepu biorąc ze sobą koszyk a za mną kroczył alfa. Wiem dobrze z jego aury, która może zabijać, że nie podoba mu się moje zachowanie oraz nastawienie, ale to mnie guzik obchodzi.

Ruszyłem w stronę alejki z mięsem. Niestety, ale Chris jest mięsożercą i nie udało mi się ogo przekonać z Marsim o zmianie diety. Zapakowałem jakiś schab do koszyka właściwie to trzy paczki schabu. Zgarnąłem jeszcze jakieś kiełbaski z serem, które uwielbia. Ruszyłem w stronę serów zgarniając parę pączek. Ruszyłem w stronę makaronów i ryżu. Cały czas po głowie chodziła mi jedna myśl co się dzieje z Marselem i Maxem. Moja dłoń zderzyła się z jej zimniejszą odpowiedniczką. Spojrzałem na owego osobniak jakim okazał się Miko.

-Miko? -Zdziwiłem się widząc chłopaka, który po zaciągnięciu się powietrzem spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.

-Kou ty... -Nie skończył przykładając sobie dłoń do ust. W jego jasnych tęczówkach widziałem szok, smutek, niedowierzanie i współczucie.

-Niestety stary. -Odparłem a po moich słowach zostałem zgarnięty w ramiona drobnego chłopaka.

-Tak mi przykro. -Mówił przejęty. -Nigdy nie chciałeś tego. Ale jak to się stało? Czy on cię do tego zmusił! -Warknął wściekły. Jego wzrok, gdyby był w stanie zabijać to Shun już by nie żył.

-To nie jego wina. -Odparłem pocierając nos lewym palcem wskazującym. Nasz tajny sygnał mówiący nie możemy o tym tu rozmawiać.

-Kiedy? -Zapytał rozumiejąc.

-Kiedy kaczka wskoczy na płot. -Odparłem mówiąc tym samym jutro u mnie o dwunastej.

-Jedna kaczka czy cała chmara? -Zapytał, czy ma wołać resztę.

-Cała chmara przecież zawsze są razem. -Mówiłem, aby zabrał ze sobą resztę.

-Dobrze to ciao! -Powiedział całując mnie w policzek jak to miał w zwyczaju, gdy byliśmy tylko my dwaj.

Westchnąłem zgarniając parę paczek makaronu i kartonów z ryżem. Ruszyłem jeszcze po parę warzyw i po sosy. Gdy wszystkie zakupy były już w koszyku a koszyk był już trochę ciężki choć dla mnie to nie problem by go nieść ruszyłem w stronę kas. Gdy zakupy były spakowane a mi zostało tylko zapłacenie alfa zgarnął mnie w swoje ramiona.

-Kartą proszę. -Odparł całując mnie w policzek i przykładając swój telefon do czytnika.

-Odsuń się. -Warknąłem.

-Ależ kochanie o co ci chodzi? -Zapytał słodkim głosem. -Przecież jesteś świeżo po oznaczeniu potrzebujesz mojej bliskość.

-Odsuń się. -Warknąłem zgarniając zakupy. -Sam potrafię płacić za swoje zakupy.

-Ale po co masz skarbie płacić, skoro ja mogę zapłacić.

Wkurzony do granic możliwości opuściłem sklep z dwiema siatkami zakupów. Nie czekałem na tego zarozumiałego alfę. Kroczyłem szybko w stronę domu by jak najszybciej przekroczyć jego próg. Czasem naprawdę tracę wiarę w ludzkość. Jak mógł tak bezkarnie wykorzystać moje własne słowa przeciwko mnie. Jeżeli to jest jego sposób na to, że mam go niby pokochać to prędzej go jeszcze bardziej znienawidzę.

Zatrzymałem się na mostku a mój wzrok padł na wodę płynącą tak spokojnie jak tamto źródełka sprzed lat. Dokładnie pamiętam ten dzień cztery lata temu. Gdybym nie uciekł byłym teraz pewnie zwykłą dziwką w łapach starego zboczeńca. Dokładnie pamiętam też słowa opiekunki.

˜Kou jeszcze przyjdzie czas, kiedy pewna osoba obdarzy cię uczuciem i uwolni z tego domu. Musisz tylko poczekać i wierzyć, że przyjdzie po ciebie. Jego wilk będzie czarny jak noc a na czole będzie miał biały księżyc taki jak ty masz.

Gdy byłem dzieciakiem co noc wypatrywałem tej osoby. Lecz ona nie przyszła. Teraz nawet jakby przyszła to się spóźniła. Po za tym czy ja bym był w stanie pokochać ją? Czy byłbym w stanie obdarzyć kogoś tym uczuciem? Wiem co znaczy kochać rodzinne. Ale co oznacza kochać kogoś w Romantyczny sposób? Czy ta osoba by mnie zaakceptowała? Czy może by mnie wyśmiała? Nie jestem jak inne omegi. Nie pachnę słodko, nie jestem drobny a mój wilk dorównuje alfą. Do tego ma kolor śniegu, niezwykle rzadki prawie nie spotykany.  

-Nad czym tak myślisz? -Usłyszałem znajomy głos nad uchem.

-Nad tym jak cię zabić by się od ciebie uwolnić.

-Ależ jesteś uroczy. -Sarknął zabierając ode mnie siatki.

-Sam potrafię ponieść siatki z zakupami. -Warknąłem ruszając w stronę domu.

-Po co masz się męczyć, skoro to zdecydowanie dla cienie za ciężkie. -Odparł krocząc za mną.

-Dla twojej wiadomość to nie jest ciężkie. -Warknąłem a po chwili mogłem usłyszeć jego dźwięczny śmiech.

-Nie chcesz pomocy co?

-Nie potrzebuje jej.

-Zobaczymy. Jeszcze zobaczymy.


Złączeni kajdanami przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz