Mężczyzna spojrzał na mnie przestraszonym wzrokiem. Naprawdę myślał, że to wszystko na co mnie stać. Ruszyłem za nim w stronę oniemiałych mężczyzn. Fioleto włosy podszedł do swojego syna które obejmował mój tata. Stanął przed nim i ukłonił się mówiąc.
-Przepraszam synku, że w twojej obecności krzyknąłem. Nie chciałem.
-Papa opa. -Powiedział podnosząc wzrok z podłogi i wyciągając dłonie w jego stronę.
-Widzisz coś narobił. -Warknąłem w jego stronę. -Ruchy. -Mężczyzna od razu po moich słowach podniósł syna, który oplótł go nogami w okuł bioder. Ufnie się w niego wtulił. Z chłopakiem na rękach obrócił się w moją stronę.
-Gdzie jego pokój? -Zapytał.
-Na górze brązowe drz...
-Mama! -Krzyknął w moją stronę i wyciągnął dłoń. Westchnąłem podchodząc do niego i najczulej jak potrafiłem powiedziałem.
-Ile latek mamy? -Uśmiechnąłem się. Chłopak zastanowił się przez chwilę po czym pokazał na palcach i powiedział.
-Dwa!
-Dużo to co ja i papa zaniesiemy do pokoiku i pójdziesz spać tak? -Pokręcił głową na nie. -No ale późno jest skarbie pora spać.
-Ale papa i mama tez. -Powiedział upierając się.
-Tak papa i mama też pójdą z tobą skarbie. -Powiedział mężczyzna uśmiechając się czule do syna. Spojrzałem po wszystkich których wręcz wryło w ziemię.
-Później wyjaśnię. Chris choć. -Powiedziałem.
Ruszyliśmy na górę szybko wchodząc po schodach. Widziałem, że reszta podąża za nami. Nie dziwię się im. Przekroczyliśmy próg pokoju Marsela po czym udaliśmy się do łóżka. Mężczyzna z synem położył się na łóżku a ja obok nich. Chłopak wtulił się w mój tors a plecami w tors ojca. Oboje z mężczyzną objęliśmy go i wypuściliśmy uspokajające zapachy. Przez dziesięć minut tak leżeliśmy czując na sobie wzrok zebranych. Przejechałem palcem po jego policzku a chłopak zmarszczył nos. Ująłem jego dłoń i na odpowiednią wysokość uniosłem po czym opuściłem. Dłoń swobodnie spadła więc chłopak spał.
-Chris?
-A ta jasne. -Powiedział wyrwany z zamyślenia. Ostrożnie wstaliśmy z łóżka. Jeszcze odpowiednio przykryłem przyjaciela po czym opuściliśmy pokój. Zeszliśmy do salonu, w którym bawił się Max.
-Skarbie idź do pokoju. -Powiedział mama po czym malec pobiegł do swojego królestwa. Ja za to obróciłem się w stronę starszego przyjaciela i kolejny raz tego dnia dałem mu w pysk.
-Ała za co to? -Zapytał rozmasowując szczękę.
-Dobrze wiesz za co palancie. -Warknąłem. -Jak mogłeś po raz czwarty doprowadzić go do takiego stanu! -Podniosłem lekko głos. -Dobrze wiesz jak ciężko znosi krzyk. A w szczególności twój.
-Wiem zawaliłem przepraszam. -Westchnął. -Dawno aż tak tego nie przeżywał.
-Jest świeżo co po oznaczeniu to chyba jasne, że będzie wszystko mocniej odczuwał zwłaszcza w jego stanie. -Westchnąłem. -Mam nadziej, że kiedyś jego świadomość przestanie go w ten sposób bronić przed strachem.
-Możemy w końcu dostać jakieś wyjaśnienia? -Zapytał blondyn.
-Tak jasne mamo, ale może usiądzie. -Poleciłem wskazując na kanapę. Wszyscy zajęli miejsce oprócz mnie. Chris usiadł na fotelu stojącym blisko mnie. -Nie mogę wam powiedzieć wszystkiego puki Marse się na to nie zgodzi. -Spojrzałem na mężczyznę, który posłał mi uśmiech i pozwolił bym to ja tłumaczył. -Otóż przez pewne okoliczności Marsel boi się starszych alf, zwykle tak po czterdziestce a nawet trzydziestce. Przez to wydarzenie jego świadomość, gdy tylko wyczuje strach cofa go do stanu dziecka. Często do jedenastolatka czy dziesięciolatka, ale rzadko właśnie do takiego stanu. Dzieje się to tylko w tedy gdy Chris ryknie. -Spojrzałem karcąco na mężczyznę. -Posiada w sobie cechy i alfy i omegi jak już pewnie wiecie.
-Ale czemu nazywał cię mamą? -Zapytał mój tata.
-Kou odkąd go poznał roztaczał nad nim matczyną opiekę. -Zaśmiał się Chris. -Zawsze go karcił, kazał się ciepło ubierać, upominał o śniadaniu. Zachowywał się jakby Marsi był jego synem. Właśnie przez to podświadomie uważa go za matkę. Kou potrafi go okiełznać i uspokoić. Zawsze się śmieje, że moja żona się w nim odrodziła. -Odparł. -Mają podobne charaktery. Ona też często mnie po mordzie lała, bo jak to ja zawsze coś złego zrobiłem. Nikt inny oprócz Kou nie potrafi mi wytknąć błędu czy nawet mnie walnąć. Każdy się boi, bo jestem byłym wojskowym dalej co nieco działającym.
-Jak zasługujesz staruszku to obrywasz proste logiczne.
-Nie jestem stary mam dopiero trzydzieści osiem lat! -Wyrzucił ręce w powietrze.
-Cichaj bo ciasta nie dostaniesz.
-Masz dla mnie ciasto, gdzie ono!?
-W lodó... wce. -Dokończyłem, gdy mężczyzna już wpadał do kuchni. -Ale wracaj mi tu staruszku jeszcze nie skończyliśmy!
-Idę, idę. -Powiedział idąc do nas z połową ciasta na talerzu.
-Fajnie, że coś dla nas zostawiłeś. -Westchnąłem.
-Dobra to w takim razie przejdźmy do powodu mojej wizyty. -Powiedział wkładając sobie do ust pierwszy kawałek. Przełkną i kontynuował. -Kou ciasto bomba. Który z was śmiał mi syna oznaczyć a który mojego przybranego synożone?
-Em ja Marsela. -Powiedział niepewnie chłopak.
-Zdajesz sobie sprawę, że jeżeli skrzywdzisz moje szczęście skończysz jako pokarm dla ryb?
-Przyrzekam nigdy go nie skrzywdzę za bardzo go kocham. Jest moim przeznaczonym. -Widziałem jak Chris na chwilę zamarł po czym jego oczy zabłyszczały.
-To zmienia postać rzeczy! Przyjmę cię jako syna, ale mój maluszek musi cię zaakceptować. Jednak, jeśli go skrzywdzisz zabije. -Jego ton głosu był tak mroczny, że nawet ja się wzdrygnąłem. -A co do ciebie chłopcze. -Spojrzał na szarowłosego -Jeżeli skrzywdzisz mi Kou i się o tym dowiem nie będzie mnie obchodzić czyim synem to ty jesteś tylko od razu wyciągnę konsekwencje.
-Nie zamierzam. -Odparł. W jego głosie było coś co bym nazwał obietnicą.
-Dobra. -Klasnąłem w dłonie. -Masaru do Marsela teraz twój czas by się wykazać. -Powiedziałem. -A Chris nie wyjedz na raz całej lodówki. Mamo, tato muszę iść odrobić lekcje no i kupić nowe soczewki na wyjazd.
-Jasne my i tak mamy do obgadania z Chrisem tyle że głowa mała. Weź pieniądze z portfela no i idź do fryzjera, bo kolor ci schodzi. -Powiedział ojciec.
-Jasne. -Powiedziałem ruszając do przedpokoju za mną ruszył Shun. -A ty co? -Zapytałem chłopaka.
-Idę z tobą. -Odparł jakby to było oczywiste.
-Aha.
Nie sprzeczałem się tylko wyjąłem drobną sumę pieniędzy z portfela ojca. Wyszliśmy z domu udając się w stronę centrum. Przez mniej więcej połowę czasu spędziliśmy w ciszy idąc przed siebie blisko siebie.
-Kou? -Zaczął niepewnie.
-Tak? -Zapytałem spoglądając na niego.
-Powiesz mi, dlaczego kochasz koszykówkę? -Zapytał czego się nie spodziewałem.
-W sumie to mogę. -Odparłem a w jego szarych tęczówkach widziałem iskierki szczęścia. -Gdy miałem pięć lat praz pierwszy zostałem zabrany przez mamę na mecz koszykówki jaki rozgrywał mój ojciec. Był kapitanem i rozgrywającym. Dokładnie pamiętam, jak błyszczał, gdy tylko miał piłkę w rękach. Niestety nie pamiętam ani ich twarzy ani zapachu. Nie mam też zdjęć. Pamiętam tylko, że długo męczyłem ojca o to by mnie nauczył gry. Przez rok mnie uczył pozycji taktyki oraz samej gry. Później zostali zabici na moich oczach w naszym domu. -Odparłem a uśmiech zniknął z moich ust. -Nie pamiętam ich za dobrze.
-Współczuję. -Powiedział smutny. -A co jeszcze lubisz? -Zapytał niepewnie.
-W sumie to zawsze kochałem kosza, ale lubię też kwiaty co jest pewnie zaskoczeniem. Najbardziej lubię niebieskie róże. W sumie to i zielarstwo też jest czymś co lubię, bo jak widzę jak ludzie się cieszą po tym jak ich wyleczę lub pomogę w czymś. A ty? -Zapytałem.
-W sumie to lubię sztuki walki, siłownię no i nawet trochę grałem w koszykówkę. Lubię też twój uśmiech, śmiech twoje oczy. -Odparł a mnie zapiekły policzki. Nigdy nie słyszałem, żeby komuś podobały się moje oczy. -Dlaczego chcesz kupić soczewki?
-Jedziemy do watahy mego wuja jak i będziemy nocować u niego. Nie chcę by ktoś mnie rozpoznał. -Odparłem wchodząc do sklepu i udając się na dział z soczewkami. Odnalazłem wzrokiem te które chce po czym odwróciłem się, gdy pudełko było już w moich rękach. Prawie dostałem zawału, gdy miałem przed oczami jego oczy.
-Nie musisz się martwić ochronie cię. -Powiedział a ja znów poczułem pieczenie na policzkach. Schowałem się za opakowaniem brązowych soczewek i powiedziałem.
-Wybrałem te. -On się tylko uśmiechnął po czym zabrał opakowanie z moich rąk i poszedł w stronę kasy.
Co się ze mną dzieje? Dlaczego takimi prostymi gestami potrafi sprawić, że czuję pieczenie na pliczkach? I dlaczego, gdy powiedział, że mnie ochroni moja omega, która była źle na niego nastawiona nagle jakby zaczęła machać ogonem i cieszyć się jak popaprana.
-To co teraz fryzjer? -Zapytał się nawet nie wiem, kiedy ponownie obok mnie się pojawiając.
-Tak. -Odparłem zostawiając swoje dziwne myśli daleko w tyle. Rozmawiając na naprawdę różne tematy. O dziwo miło mi się z nim rozmawiało, co prawda utrzymywałem dystans i starałem się być chłodny, ale jakoś nie wychodziło. Kilka razy nawet mnie rozbawił.
-Rel! -Zawołałem wchodząc do salonu fryzjerskiego mojego znajomego.
-Kou! Odświeżenie koloru jak sądzę. -Odparł na starcie wskazując na fotel.
-Jasne to jest Shun. -Przedstawiłem ich sobie. Przez cały pobyt u Rela rozmawialiśmy o wszystkim. Rel jak to on wiedział wszystko i sprzedał nam najróżniejsze ploteczki. Udało mi się nawet namówić Shuna na to by coś również na głowę sobie zrobił. Padło na czerwone pasemko.
-Kou Karen mówiła, że chcesz kolczyk. -Zagadnął, gdy mieliśmy wychodzić.
-Tak myślałem nad kolczykiem w wadze a co?
-Ma właśnie wolne no i powiedziała, że zrobi ci go za darmo, ale musisz pogadać z kimś tam przez telefon, bo się do niej przyczepił a ona nie chce kontaktu czy coś takiego.
-Dzięki! -Zawołałem łapiąc Shuna za dłoń i wybiegając z nim z salonu. Szybko przedostałem się do salonu koleżanki po czym wpadłem do niego krzycząc. -Skarbie dawaj ten telefon i szykuj mi kolczyk!
-Kou!
CZYTASZ
Złączeni kajdanami przeznaczenia
Romantiek~Uciekałem ile sił miałem w swoich drobnych łapkach. W duchu dziękowałem i zarazem strasznie się zamartwiałem o mą opiekunkę. Może i miałem piętnaście lat, ale na ślub jest zdecydowanie za wcześnie. Oczywiście to nie interesowało alfy stada, który k...