Uciekałem ile sił miałem w swoich drobnych łapkach. W duchu dziękowałem i zarazem strasznie się zamartwiałem o mą opiekunkę. Może i miałem piętnaście lat, ale na ślub jest zdecydowanie za wcześnie. Oczywiście to nie interesowało alfy stada, który kazał mi poślubić jakąś ohydną starą do tego zboczoną alfę. Gdyby moi rodzice nie poprosili alfy stada, czyli Takahiro o opiekę nade mną nie musiał bym teraz uciekać w zimną grudniową noc. Całe szczęście, iż nie zauważyli jeszcze mojego zniknięcia. No tak święto Yony, czyli bogini zimy jest jednym z najważniejszych świąt naszego gatunku. Dzięki temu mogę uciec jak najdalej a oni zorientują się dopiero jutro.
Z tego, co się orientuję jestem już na granicy watahy Morikoro i Natrutara. Jednakże to w ciąż za blisko. Powoli tracę siły w łapach. Muszę trochę odpocząć. Niedaleko widzę strumień, do którego ochoczo podchodzę. W odbiciu wody widzę wielkiego białego wilka z czarnym księżycem na czole. Pomimo, iż jestem omegą to wzrostem i siłą dorównuje nie jednej alfie. Z tego, co mi mówiła moja opiekunka to wszystko wina tego znamienia. Mówiła coś o jakiejś legendzie, ale niezbyt mnie to interesowało. I teraz żałuje mogłem bardziej uważać, lecz w tedy bardziej pochłaniała mnie żałoba.
Gdy już się napiłem zmieniłem się szybko w człowieka ściągając plecak, który jest idealnie przystosowany do naszej ulubionej czynność, czyli bieganiu po lasach. Napełniłem szybko butelkę świeżą wodą i przegryzłem szybko kawałek bułki by mieć więcej siły, po czym z powrotem zmieniłem się w wilczą formę. Moja wewnętrzna omega cały czas mnie pośpieszała jej także nie uśmiechało się połączenie z tym ohydnym alfą. Wznowiłem swój bieg. Dzięki temu, iż nie jestem jak reszta omeg moja wytrzymałość jest o wiele większa, lecz tak jak one jestem znacznie szybszy od alf z tą różnicą, iż nawet omegi mają problem z dogonieniem mnie. To wszystko daje mi bardzo wielkie szanse na powodzenie mojej ucieczki.
Biegłem całą noc z małymi postojami by się napoić i przegryźć kawałek bułki. Byłem już na obrzeżach watahy Tamaki, która graniczyła z największą watahą Sakamaki oraz dwiema mniejszymi Matroko i Nakoro. Czyli byłem oddalony od mojej o jakieś pięć watah. Z pewnością uciekałbym dalej, lecz ja też posiadam swoje ograniczenia. Obecnie byłem wykończony, więc padłem zaraz przy granicy.
Usłyszałem jakieś odgłosy. Wyostrzyłem swój słuch by móc rozpoznać dźwięki. Słyszałem śpiew ptaków, odgłosy łamanych gałęź, oddalone warkoty, wycie, szum strumyka, szum skrzydeł i zaraz, zaraz wycie i warkot. O nie, nie jest dobrze. Szybko próbowałem się podnieść, ale rany i ból mięśni były zbyt silne, przez co szybko wylądowałem z powrotem w śnieżnej zaspie. Byłem wycieńczony i zmarznięty. Noc na dworze w zimę nie jest dobrym pomysłem. Stukot łap o świeży śnieg był coraz wyraźniejszy tak samo jak warkoty i pojedyncze wycie. Gdy odgłosy były naprawdę blisko w końcu udało mi się podnieść. Stanąłem w pozycji bojowej próbując powstrzymać drżenie śnieżnobiałych łap. Nie dość, że jestem jakiś wyrośnięty to jeszcze z najrzadszym umaszczeniem sierść cudnie! Przede mną stanęło troje wilków. Dwie duże i potężne alfy i beta. Beta była o mlecznym umaszczeniu. Mniejsza alfa o karmelowy a największy z wilków o rudawym umaszczeniu. Zakładam, iż to on był alfą tego stada. Wszystkie wilki wydawały się niezwykle silne. Dwa mniejsze wilki również przybrały bojowe postawy. Jednak największy warknął na nie a te od razu odpuściły. Wyszedł na przód zbliżając się do mnie. Warczałem ostrzegawczo. Moje łapy dalej drżały, potrzebowałem odpoczynku.
~Co robisz na moim terenie mała omego? –Zapytał.
~Chce tylko odsapnąć zanim ruszę dalej. –Odpowiedziałem słabym głosem.
~Jesteś osłabiony. Co ci się stało dziecko? Przed czym uciekasz? –Pytał dalej.
~Przed wolą wuja? –Odpowiedziałem siadając gdyż łapy już nie dawały rady mnie utrzymać.
~A jaka jego wola? –Spytał ciekaw.
~Chce mnie wydać za kogoś, kogo nie kocham. –Powiedziałem słabym głosem. Zmęczenie zaczynało coraz bardziej doskwierać.
~Rozumiem dziecko, ale gdzie chcesz uciec?
~Jak najdalej. –Po tej odpowiedzi po prostu upadłem w ciemność.
Po zapewne długim czasie obudziłem się na miękkim łóżku. Byłem w swojej ludzkiej formie. Słońce wpadało przez odsłonięte okno rażąc moje oczy swym światłem. Moje rany były opatrzone, byłem ubrany. Dobra, co tu się dzieje, gdzie ja jestem. Wstałem szybko z łóżka. Trochę się zachwiałem, więc by nie upaść podtrzymałem się szafki nocnej. Z tego, co zauważyłem to pokój był zachowany w odcieniach szarości i błękitu. Ładny i przestronny. Udałem się do jednych z trzech par drzwi. Pierwsze, jakie otworzyłem prowadziły do łazienki. Podszedłem za to do drugich, lecz tam zastałem garderobę. No dobra to teraz ostatnie. Wyszedłem na jasny korytarz. Na końcu zobaczyłem schody, więc udałem się w ich kierunku. Schodząc po drewnianych stopniach słyszałem dwa głosy z prawdopodobnie salonu. Jeden z nich rozpoznałem był to głos alfy stada. Czyli jestem w domu alfy tego stada. Czyli jest źle, bardzo, bardzo, bardzo źle.
Jak najciszej się dało zaszedłem ze schodów. Trafiłem na korytarz a na jego końcu były drzwi wejściowe. Lecz żeby nie było tak łatwo to wejście do salonu nie posiadało drzwi a aby dostać się do wyjścia muszę obok niego przejść. Dobra uczyłeś się cicho biegać przez całe swoje życie. Dasz radę, dasz radę, dasz radę. Powtarzałem te słowa jak mantrę starając się przemknąć niezauważonym. Niestety moje szczęście nie jest takie cudowne i zaraz jak miałem kłaść rękę na klamkę za mną rozbrzmiał głos alfy.
-A gdzie to się dziecko wybierasz? Marsz do łóżka jeszcze nie wydobrzałeś.
-Eee dziękuję za opiekę, ale ja już pójdę. –Powiedziałem nieśmiało, po czym ponowiłem próbę, lecz szybko została ona uniemożliwiona gdyż alfa przerzucił mnie sobie przez ramie jak worek ziemniaków!
-Skarbie Mark ma rację. –Tym razem odezwał się mi nieznany. Uniosłem głowę a przede mną stała omega. Tak samo jak ja był to facet. Jego głos był ciepły i kojący. Luna patrzyła na mnie z takim ciepłem i miłością jakbym był jej szczeniakiem. –Poza tym nie myśl sobie, że wypuścimy cię w twoim obecnym stanie.
-Właśnie! –Przytaknął energicznie Mark. –Jackson ma racje. A tak poza tym to wolelibyśmy byś z nami został. –Mówiąc to kładł mnie do łóżka jak małego szczeniaka opatulając kołdrą. To jak mnie opatulił widocznie nie podobało się lunie bo zaraz go przegnał i sam zajął się moim okryciem.
-Jeżeli oczywiście chcesz skarbie to możesz z nami zostać. –Powiedział Jackson. –Wiesz od dawna się staramy o szczeniaki, ale coś nam nie wychodzi. –Powiedział patrząc na zawstydzoną alfę.
-Czyli mógłbym z wami zostać. –Zapytałem uradowany.
-Oczywiście! Wiesz nawet już to ogłosiłem stadu.
-Tak? –Spytałem zaskoczony.
-Tak Mark już każdemu się pochwalił, iż zostajesz naszym dzieckiem, więc tak jakby od tygodnia nim jesteś. –Powiedział zakłopotany omega.
-Och.
CZYTASZ
Złączeni kajdanami przeznaczenia
Roman d'amour~Uciekałem ile sił miałem w swoich drobnych łapkach. W duchu dziękowałem i zarazem strasznie się zamartwiałem o mą opiekunkę. Może i miałem piętnaście lat, ale na ślub jest zdecydowanie za wcześnie. Oczywiście to nie interesowało alfy stada, który k...