JŪSHICHI

419 32 9
                                    



Perspektywa Masaru



Zabolały mnie słowa mojej przyszłej Luny stada. W końcu nie jestem taki jak myśli, że jestem. Owszem zachowywałem się inaczej. Co mam począć, że jak tylko poczuje jego zapach chce go mieć w ramionach i nie puszczać nigdzie. Mój wilk szaleje, zwłaszcza że wie, iż może mieć szczeniaki i to właśnie z osobą, która jest nam zapisana w gwiazdach. Marsel jeszcze nie wie, że będzie prawą ręką Kou u nas w stadzie. 

Ruszyłem w stronę salonu, gdzie zostawiłem tych dwóch. Max bawił się misiami a Marsel siedział z podkulonymi nogami na kanapie i pusto patrzył w przestrzeń. Podszedłem do kanapy i stanąłem naprzeciw jemu. Spojrzałem w jego niebieskie niczym oceany oczy, które teraz jakby pobladły, były puste jakby ktoś zabrał z nich całe kolory jakie nadawały im szczęścia a zostawił to co barwi je na smutek. To naprawdę bolało. Bolało tak jak sztylet wbity prosto w serce. Jestem w stanie wykrzyczeć całemu światu, że kocham tego młodego mężczyznę. Już nawet moi rodzice o nim wiedzą i chcą bym im go przedstawił, jak skończy szkołę i wrócimy zapewne do mojej watahy. Rodzice zapewnili mi już fotel prezesa w naszej firmie jak nie stracę Marsela i dobrze się spisze tu. 

-Marsel? -Zapytałem kucając przed chłopakiem. Jego tęczówki spotkały moje a chłopak podskoczył.

-Cz-cz-czego chcesz? -Zapytał jąkając się a w jego głosie słychać było strach.

-Dlaczego się mnie boisz skarbie? -Zapytałem najmilej jak potrafię. Słowa Kou do mnie i do mojego wilka dotarły więc postaramy się obaj zmienić nasze zachowanie.

-B-bo jesteś straszny. -Odparł zwieszając głowę. -Na pewno będziesz krzyczeć, już krzyczałeś a ja nie lubię, jak ktoś krzyczy. -Boże święty cóż za słodkość! Nie mogę uwierzyć, że da się powiedzieć coś takiego w tak słodki sposób. -Po za tym mnie oznaczyłeś. Nie spytałeś mnie czy tego w ogóle chce. Sprawiłeś, że stałem się twój i poczułem się jak zwykła rzecz. Nie chcę tak się czuć. -Mówił a mi łamało się serce na jego słowa.

-Nie myśl nawet, że jesteś rzeczą, bo tak nie jest. -Odparłem podnosząc jego podbródek dwoma palcami. -Jesteś piękny i wyjątkowy. Co prawda oznaczyłem cię bez twej zgody, lecz gdyby nie te zielsko na pewno bym tego nie zrobił w tak brutalny sposób. Jesteś dał mnie ważny. -Powiedziałem chcąc go przytulić, lecz ten się odsunął.

-Nie chce dotyku kogoś kogo nie znam. W szczególności, jeśli to dotyk alfy. -Odparł.

-Czemu skarbie? -Zapytałem licząc na to, że mi odpowie.

-Nie chce o tym mówić. -Wzdrygnął się.

-Marci pobawi się? -Zapytał Max podchodząc do nas z jakimiś klockami.

-Pewnie, że tak! -Zawołał.

Zająłem miejsce na kanapie pogrążając się w myślach jednocześnie mając tych dwóch na oku. Po jakiś dwudziestu minutach gdy Max oglądał bajkę a Marsel siedział obok mnie i jadł jogurt stwierdziłem, że będzie dobrze poruszyć jeden temat.

-Skarbie?

-Hmm? -Odwrócił się w moją stronę z łyżeczką w buzi. Wyją ją z ust i zapytał. -Tak? -Parsknąłem krótkim śmiechem, gdyż miał trochę jogurtu na dolnej wardze oraz w prawym knociku. 

-Ubrudziłeś się. -Powiedziałem, gdy mój wzrok spotkał ten nierozumiejący jego. Wytarłem kciukiem jego usta po czym zlizałem wszystko z palca. -Jest jedna rzecz jaką chce byś wiedział. -Powiedziałem wstając z kanapy i klękając przed nim po czym złapałem jego dłoń w swoje dwie. Łyżka znowu była pomiędzy jego wargami co wyglądało naprawdę uroczo. -Ja nigdy, ale to przenigdy cię nie skrzywdzę. Będę bronić cię przed całym światem. Nie skrzywdzę cię ani nie pozwolę by ktoś inny cię skrzywdził. Obiecuje Ci to kochanie. -Jego policzki się lekko zarumieniły, gdy ucałowałem jego dłoń.

-Zaobaczymy. -Powiedział a łyżka lekko mu utrudniała mowę. Mimo to zrozumiałem co chciał mi powiedzieć.

-Obiecuje to a słowa dotrzymam.


Perspektywa Shuna



Gdy mój mały awanturnik wybiegł wręcz ze sklepu uśmiechnąłem się do kasjerki po czym ruszyłem za nim. Naprawdę jest szybki. Dobre wiem, że nie jest jak inne omegi i to mnie bardzo cieszy. Jego oczy są pięknego szkarłatnego koloru, włosy niebieskie choć u nasady widzę lekki prześwit bieli czym mnie jeszcze bardziej zadziwia. Czyżby je farbował? Być może, ale po co? Niektóre wilki specjalnie rozjaśniają włosy by mieć kolor bieli, lecz nie na długo włosy się kruszą. Na szczęście wilcza regeneracja szybko przywraca wilkom zdrowe włosy.

Podniosłem wzrok, gdy dotarłem do mostku. On tam stał. Patrzył w wodę w dłoniach ściskając zakupy. Jego sylwetkę idealnie oświetlały promienie słońca. Wyglądał niczym anioł. Jest już mój, lecz tego nie chce. Nie wie, jak mam sprawić by mnie pokochał. Próbowałem być miły, ale to nie działa. Może spróbuje go traktować tak jakby był mój i tylko mój? Nie dopuszczę do niego nikogo tylko jego rodzinę i tego Marsela w końcu on jest jego zastępcą. Będę go traktował jak swoją własność może tego właśnie oczekuje? Jednak nie zapomnę też o byciu miłym przy innych. Tak to jest dobry plan!

-Nad czym tak myślisz? -Zapytałem nachylając się nad nim i szepcząc mu te kilka słów wprost do ucha.

-Nad tym jak cię zabić by się od ciebie uwolnić. -Milutko nie powiem.

-Ależ jesteś uroczy. -Sarknąłem zabierając mu siatki.

-Sam potrafię ponieść siatki z zakupami. -Warknął kierując swoje kroki w stronę domu. Oj tak ten tyłek będzie mój.

-Po co masz się męczyć, skoro to zdecydowanie dla ciebie za ciężkie. -Odparłem krocząc za nim i podziwiając te cudowne tyły chłopaka przede mną.

-Dla twojej wiadomość to nie jest ciężkie. -Warknął a ja zaśmiałem się na jego słowa.

-Nie chcesz pomocy co?

-Nie potrzebuje jej.

-Zobaczymy. Jeszcze zobaczymy. -Powiedziałem tak by nie usłyszał. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Zapadła cisza, w której zdążyliśmy dojść do domu chłopaka. On pierwszy przekroczył próg domostwa. Gdy ja go przekroczyłem ujrzałem jak ten alfa wręcz na niego naskakuje tuląc się do jego piersi. Słodki widok. Wyminąłem ich ruszając w stronę kuchni, w której zostawiłem zakupy na blacie. Po kilku minutach do kuchni wszedł Kou a za nim Marsel i Max.

-Blacysek robi amcu? -Zapytał trzylatek.

-Tak a ty z Marsim pokolorujecie tutaj.

-TAK! -Oboje wykrzyczeli zadowoleni.

-A ty won mi z kuchni! -Warknął na mnie.

-Dobrze panienko z okresem. -Uciekłem zanim czymś oberwałem. -Masaru choć na chwilę na dwór. -Powiedziałem udając się w stronę ogrodu.

Wyszedłem na patio wyciągając z kieszeni spodni paczkę papierosów. Ja mogę palić, ale omega nie może. To może mu zaszkodzić. Mi nic nie będzie, ale jemu tak. Po chwili dołączył do mnie starszy. Również wyciągnął swoją paczkę po czym odpalił papierosa. Spojrzał przed siebie. Przez chwilę staliśmy obserwując przestrzeń, aż w końcu odezwał się starszy.

-Rozmawiałem z Marselem. -Spojrzałem na niego, lecz on utkwiony miał swój w przestrzeni. -Powiedział mi, że się mnie boi. Boi się krzyku, nie lubi, jak krzyczę. Powiedział też, że czuję się przeze mnie jak rzecz. -Jego głos był przepełniony bólem.

-Nie dziwię się oznaczyłeś oznaczyliśmy ich bez zgody. -Odparłem wypuszczając szary dym.

-Wiem. Obiecałem mu, że nigdy go nie skrzywdzę oraz nie pozwolę skrzywdzić go nikomu. Postanowiłem, że rozkocham go w sobie będąc miłym, opiekuńczym i kochanym. A ty? -Spojrzał na mnie.

-Postanowiłem, że skoro po dobroci nie to wezmę siłą. -Odparłem.

-To się źle skończy. -Odparł. -Zawróć z tej drogi czym prędzej.

-Się okaże.


Złączeni kajdanami przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz