Spędzili pół godziny siedząc na tym przeklętym dachu, płacząc sobie nawzajem w ramiona i śmiejąc się z wzajemnej głupoty.
Dlaczego w przeszłości musieli być tacy ślepi?
Przecież gdyby nie to... już dawno mogliby cieszyć się sobą. Bez żadnych komplikacji. Bez żadnych złamanych serc. Bez wymówek i bez kłamstw. Bez łez, bez fałszywych uśmiechów, bez masek i bez ciągłego wmawiania sobie, że "tak jest przecież lepiej".
Dopiero, gdy pierwsza fala szoku minęła, a ich umysły ostudziły się na chłodnym wietrze, zdali sobie sprawę, że czas działa na ich niekorzyść, a prośba Adriena nijak ma się do rzeczywistości.
Prosił ją przecież o szczęśliwe zakończenie ich wspólnej historii.
- Wiem, że to tylko pięć minut... ale może zdążymy rzucić okiem na Paryż sponad chmur?
Spojrzał na nią z pewną dozą niepewności, przez moment milcząc i zastanawiając się nad istotą jej prośby.
- Brzmi jak bardzo ryzykowny plan, Marinette.
Uśmiechnęła się blado na jego słowa, a potem drgnęła w lekkim niepokoju, gdy zdała sobie sprawę, że jej głowę przecięła krótka i bardzo głupia myśl. W głębi serca poczuła bowiem, że nawet gdyby wyczucie czasu zawiodło ich podczas lotu, nie miałaby czego żałować. Chyba zaczynała wariować... albo już dawno zwariowała, tylko jeszcze sobie tego w pełni nie uświadomiła. A jednak pokusa wzbicia się w przestworza była tak potwornie wielka...
- Daj spokój. Chociaż na chwilę...
Adrien spojrzał w ciemność przed sobą, a potem parsknął cicho i wzruszył ramionami.
- W zasadzie... czemu nie...
Potem wstał i wypowiedział zaklęcie, z pomocą którego stał się jednością z Nooroo.
- Jesteś gotowa?
- Jestem.
Chwilę później mknęli z niesamowitą szybkością w górę, zostawiając Paryż daleko pod sobą. Dom, na którym wcześniej spędzili długie minuty, stał się niewielkim kwadracikiem na planie rozświetlonego labiryntu miasta.
Trzymając chłopaka w objęciach, musiała przyznać, że nawet nie czuje ciężaru jego wychudzonego ciała; spoglądała cały czas na jego twarz, pobladłą i zapadniętą, w o wiele gorszym stanie, niż widzieli się ostatnim razem. Wtedy też zdała sobie sprawę z jednej, kluczowej sprawy.
To dlatego nie odwiedził jej w miniony weekend. I dlatego też nie był w stanie się z nią komunikować. Mogła sobie jedynie wyobrażać jego cierpienie... zbyt słaby, by móc utrzymać w dłoniach telefon... a teraz wspinał się na wyżyny swoich możliwości, żeby uszczęśliwić ich oboje. Ten lot prawdopodobnie skradł kilka godzin jego bezcennego życia.
Nie.
Nie mogła myśleć o tym w ten sposób.
- Chyba już wystarczy!
Zakrzyknął do niej, wyrywając ją z depresyjnych przemyśleń; wtedy też umocnił chwyt na swojej drewnianej lasce, czując delikatne piętno strachu skradające się na tyłach jego głowy. Odkąd choroba wkradła się w jego życie, coraz ciężej znosił przebywanie na wysokościach.
Marinette zatrzymała się w połowie dystansu, jaki pierwotnie chciała z nim przebyć. Do chmur wciąż mieli spory kawałek, ale przecież nie była tu sama. Teraz, kiedy podzielił się z nią tą przerażającą informacją, i kiedy połączyła kilka nieoczywistych faktów, ostrożniej patrzyła na jego kruche ciało.
Machnęła ostatni raz skrzydłami, a potem zawisła bez ruchu w przestworzach, pozwalając maleńkim budynkom układać wzorzysty pejzaż pod ich nogami.
- Pięknie tu, nie uważasz?
Przytaknął, zgadzając się. Słabość do tego widoku zawsze była ich wspólną domeną - ale teraz miał przed sobą o wiele piękniejszy widok.
Kiedy ona spoglądała w dół, on kierował spojrzenie wprost na jej roześmianą twarz.
Próbując dzielić z nią nastrój, poczuł, jak niespodziewane ukłucie żalu ściska boleśnie jego serce.
Dzielna dziewczyna.
Z całych sił próbowała go oszukać, a on nie mógł dać po sobie poznać, że przejrzał na wylot jej prawdziwe emocje.
- Hej - szepnął.
Dopiero wtedy spojrzała na niego, ale nie mógł zdobyć się na kolejne słowo; wiedział, że gdyby się teraz odezwał, wyczułaby wahania jego głosu i sama poddałaby się rozpaczy. Milczeli zatem przez chwilę, wpatrując się w siebie nawzajem, i tylko wiatr hulał ze świstem pomiędzy ciepłymi falami jej ognistych skrzydeł.
- Bądź w przyszłości szczęśliwa.
Nie wiedziała, co mogłaby mu odpowiedzieć, jednak w chwili, gdy otwierała buzię, on wkradł jej się w słowo.
- Dla nas nie ma już żadnej nadziei, ale to nie powód, żebyś niszczyła sobie życie, okej? Tam na dole ktoś na ciebie czeka. Ktoś, kto bardzo mocno cię kocha.
Luka.
Widział iskrę nadziei, która przeskoczyła w głębi jej źrenic... a może po prostu bardzo chciał wierzyć w jej faktyczne istnienie.
- A co, jeśli ja...
Zaczęła nieśmiało, ale nie pozwolił jej skończyć. Przyłożył palec prosto do jej ust.
- Ćśśś... jeszcze o tym po prostu nie wiesz. Ale kiedy jutro obudzisz się, uznasz, że dzisiejszy wieczór to był tylko bardzo realnie wyglądający sen. Strząśniesz go ze swoich powiek i wejdziesz radośnie w nowy dzień. A tam... będą czekać na ciebie wszyscy przyjaciele. I on. Wyciągnie do ciebie ręce. Złapie cię mocno i przytuli. Poczujesz pod swoim policzkiem bicie jego serca. A potem... a potem wespniesz się na te swoje małe palce i przyciągniesz go bliżej siebie, żeby zaraz pocałować na powitanie. To będzie piękny dzień. Prawdę mówiąc dzisiaj w telewizji zapowiadali, że czeka nas bardzo słoneczne lato, wiesz?
Widziała, jak każde kolejne słowo wypowiada z coraz większym trudem. Kiedy mówił o prognozie - niemalże już go nie słyszała. Musiała przybliżyć twarz do jego ust i wytężyć słuch. Rozplatając swoje ogromne skrzydła, zaczęła frunąć z powrotem w kierunku ziemi. Ściskała go mocno w swoich ramionach, czując, jak z jego ciała powoli uchodzi życie.
- Hej, myślałam, że nie ufasz pogodynkom - zaśmiała się słabo. - Wiesz, po tamtej akcji z Zamiecią.
Adrien odwzajemnił jej uśmiech, ale nie powiedział już nic więcej.
***
CZYTASZ
Miraculous: Motyl i Wąż [zakończone]
FanfictionJest to bezpośrednia kontynuacja Kryzysu Bohatera, ale każdy fan Miraculum powinien bez problemu się tutaj odnaleźć ;) --- Rzeczywistość bez Adriena była przytłaczająca. Po tym, gdy poznali już swoje wzajemne tożsamość i nawet zdążyli wyznać sobie m...