Z przyzwyczajenia wylądował cicho w pokoju, choć czekali tam już na niego jego rodzice. W tej jednej kwestii jej nie oszukał. Jakiś czas temu faktycznie dowiedzieli się o jego eskapadach i nie wyrazili wobec nich swojej aprobaty. Szczególnie ojciec, który wciąż nie mógł pogodzić się z faktem, że niemal śmiertelnie ranił swojego syna w bok - przynajmniej dotychczas sprawiał wrażenie skruszonego.
- Adrien... - mruknęła jego matka.
Chłopak podszedł do nich i bez słowa wręczył im mirakulum Pawia. Potem zaś obrócił się plecami i kiedy chciał ruszyć w stronę łóżka, poczuł opór na swoim ramieniu. Nagły, całkowicie niespodziewany.
Chuda dłoń jego matki uziemiła go momentalnie w miejscu.
- ...jest dobrze. Nie musicie się martwić - szepnął.
- I tak będziemy. Jesteśmy twoimi rodzicami - odpowiedziała mu, kucając. Kiedy pociągnęła go ku sobie, musiał obrócić się z powrotem w jej stronę.
Patrzyła na niego swoimi wielkimi oczami, w których dostrzegł troskę i niepokój, a także ogromne pokłady miłości.
Przypominały mu twarz Marinette jeszcze przed tym, kiedy zdecydowała się na wspólne życie z Luką. Potem zaczęła w ten sposób patrzeć na tamtego, a nie na niego. Westchnął ciężko, próbując przegonić te myśli.
- Adrien, robimy to dla twojego dobra, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę? - ton ojca był wciąż szorstki i rzeczowy. Pewne rzeczy jednak nie zmieniały się mimo upływającego czasu i pojawiających się, nowych okoliczności.
- Tak, ojcze - mruknął.
Słysząc ton głosu swojego syna, matka przyciągnęła go bliżej siebie i przytuliła mocno.
Kiedy Adrien poczuł ciepło jej ciała, miał wrażenie, że to nie on powinien być odbiorcą tych emocji; że jemu nie należy się miłość, że dawno już okradziono go z ciepłej, matczynej troski. Czuł się dziwnie... bardzo nieswojo... ale z każdą mijającą sekundą miał coraz silniejsze wrażenie, że kolejne blokady w jego chłodnej, wyobcowanej psychice zaczynają pękać. Nie minęła minuta, a Adrien momentalnie się rozpłakał, tocząc z oczu łzy wielkości grochu.
Blokady dorosłego chłopca pękły niczym drewniana tama wobec potężnego wodospadu uczuć.
Pierwszy raz od bardzo dawna poczuł roztaczaną nad sobą opiekę. Taką prawdziwą. Szczerą. Rodzicielską.
- No już, już - szeptała mu na ucho, a on ściskał rękaw jej sukni. - Wszystko będzie dobrze.
Ale Adrien wiedział, że nie będzie.
Jak mogło być, skoro właśnie wypuścił z rąk swoją jedyną, prawdziwą miłość?
Jego serce stało się tak przeraźliwie puste i zimne...
- Od jutra spędzimy więcej czasu ze sobą. Chciałabym wiedzieć o wszystkim, co dzieje się u mojego dziecka - odchyliła się lekko i spojrzała mu prosto w oczy; oboje wyglądali na zmęczonych. - O wszystkich jego smutkach i radościach. O planach na przyszłość, o marzeniach, upodobaniach... żebyś już nigdy, przenigdy nie musiał mierzyć się z tym sam. Dobrze?
Skinął posłusznie głową.
- Mamo... nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakowało...
Rozpłakał się znowu i wpadł z powrotem w jej objęcia.
Próbując go uspokoić przyłożyła dłoń na jego potylicę i wplotła palce między kosmyki jasnych włosów, gładząc je w powolnym tempie.
Gabriel tymczasem stał obok i przyglądał się im, nie wiedząc, co dokładnie powinien zrobić w tej sytuacji. Przez wszystkie lata dążenia za przywróceniem Emilie do życia nie zauważył, jak bardzo odsunął się od swojego syna. Pragnął dla niego jak najlepiej, ale sposób, w jaki o to zabiegał, zbudował między nimi potężny mur.
- Będę czekał na was w salonie.
Mruknął cicho, a kiedy chciał się wycofać, Adrien uniósł głowę sponad ramienia matki i spojrzał na niego przeraźliwie smutnym wzrokiem.
- A... a nie mógłbyś... chociaż posiedzieć... tutaj z nami...?
Gabriel spojrzał na swojego syna i westchnął głęboko, a potem skinął głową, zgadzając się.
Idąc w stronę leżanki, wsunął do kieszeni mirakulum Pawia, tak, by w przyszłości nie wpadło już w żadne niepowołane ręce.
***
CZYTASZ
Miraculous: Motyl i Wąż [zakończone]
FanficJest to bezpośrednia kontynuacja Kryzysu Bohatera, ale każdy fan Miraculum powinien bez problemu się tutaj odnaleźć ;) --- Rzeczywistość bez Adriena była przytłaczająca. Po tym, gdy poznali już swoje wzajemne tożsamość i nawet zdążyli wyznać sobie m...