Rozdział 44: Uwolnić demona

261 38 28
                                    

Jego dłonie wędrowały po jej nagiej skórze, bezpardonowo wślizgując się pod luźną, białą bluzkę. Pod opuszkami swoich palców czuł dreszcze, które wstrząsały jej ciałem.

Podobało mu się to.

Lecz kiedy zszedł ustami na jej szyję, by złożyć na nich ciepły i namiętny pocałunek, oboje usłyszeli tupot stóp zbliżających się do pokoju.

Jak oparzeni odskoczyli od siebie, jednocześnie paląc się ze wstydu do czerwoności.

Marinette nieskoordynowanymi ruchami rąk próbowała chwycić za leżącą obok poduszkę, ta jednak w pierwszej chwili wyślizgnęła się z jej objęć i spadła bez życia na łóżko. Dziewczyna przypuściła wtedy drugi szturm, tym razem jednak obierając sobie za cel pluszowego węża. Szczupakiem rzuciła się do przodu i wylądowała tuż obok jego podłużnego, zielonego cielska, próbując uczynić z niego swoją tarczę.

Luka natomiast zachował zimną krew, mimo, że skronie pulsowały mu od przerażenia; w głowie plątały się dzikie myśli, nieodzownie przywołujące na jego usta szeroki, wręcz szelmowski uśmiech. Śmiejąc się do siebie samego, przeczesał dłonią włosy, które - miał wrażenie - zlepiły się od namiętnego potu. Boże. Czy coś takiego w ogóle istniało? Odsuwając od siebie głupie myśli, doszedł do bardziej oczywistych wniosków.

Ta dziewczyna doprowadzi go kiedyś do przedwczesnego zawału.

- Marinette... Luka - usłyszeli stłumione wołanie z dołu, a potem pukanie w klapę podłogi. Dziewczyna równie stłumionym piśnięciem udzieliła zgody na wejście. - Zostawiliście w kuchni swoje rzeczy... pomyślałam, że może... - Sabine zamilkła i spojrzała na nich z surowością godną prawdziwego rodzica; nie żeby o cokolwiek ich posądzała, ale wolała być czujna. Jej córka miała przecież zaledwie piętnaście lat! - ...powinniśmy porozmawiać? - dokończyła, czym wzbudziła w nich widoczne zaskoczenie.

- Mam-mo - wydukała Marinette, wystawiając głowę zza pluszaka. - To był tylko... żart... niewinny...

- Nie taki całkiem niewinny, dziecko - skomentowała to pośpiesznie. - Ja rozumiem, że młodość w was buzuje, hormony i...

- Pani Cheng - odezwał się Luka, czując, że to odpowiedni moment. - Naprawdę przepraszam za swoje poprzednie słowa. Nie chciałem, żeby wzbudziły one w pani takie odczucia. Ja... cóż... - odchrząknął. - ...nie miałem na myśli... wtedy...

Westchnienie Sabine wyrwało go z tego nie klejącego się monologu. Spojrzał na kobietę raz jeszcze, a wtedy dostrzegł, że stawia na ziemi talerz z kilkoma rogalikami i pluszową zabawkę-królika, którego Marinette sama wygrała dla siebie na strzelnicy.

Zapach świeżego pieczywa rozniósł się po całym pokoju, ale nijak nie ukoił ich splątanych myśli.

- Widzę, że to nie czas i nie miejsce na to... ale chciałabym, żebyście wiedzieli, że ta rozmowa nas nie ominie - widząc ich zakłopotanie, kobieta przywołała na twarz swój uroczy uśmiech. - Przez to wszystko nie zdążyliście dojeść kolacji. Częstujcie się i pałaszujcie do syta. Już wam nie przeszkadzam, ale...

- Nie będziemy robić nic, co pląta ci się po głowie, mamo - mruknęła Marinette, mimo skrępowania, które ściskało boleśnie jej umysł. - Dziękuję za... jedzenie.

- Dz-dziękujęmy - to był pierwszy raz, kiedy Luka świadomie się zająknął.

Kobieta przesunęła talerz w ich stronę, a potem odchrząknęła znacząco i wycofała się z pokoju.


Kiedy klapa na powrót się zamknęła, Marinette opuściła łeb węża na swoją twarz i wydusiła z płuc całe powietrze, którego zdążyła się nałykać podczas tej stresującej rozmowy.

- To było... - odchrząknął. Potwornie zaschło mu w ustach, a w gardle czuł jedną, wielką, nieprzyjemną gulę. - ...to było bliskie - poprawił się swoim normalnym głosem.

- Mama nie weszłaby do środka bez pukania...

- Ostatnio, kiedy zasnęłaś na mnie i przygwoździłaś mnie do łóżka, jakoś nie czuli skrępowania.

- Co... chyba żartujesz! - obruszyła się.

- Jakże bym śmiał żartować z twoich rodziców? Jestem śmiertelnie poważny. Szczególnie, że z tamtej sytuacji mogłem się łatwo wykręcić. Ale teraz?!

Zamilkła na chwilę, zbierając myśli.

- Chciałbyś się wykręcić z... tego...?

Dopiero zdał sobie sprawę, jak fatalnie musiało to zabrzmieć w jej uszach.

- Marinette... nie łap mnie za słówka! Wiesz dokładnie, o co mi chodziło...

Zmobilizowała wszystkie swoje siły i wróciła do pozycji siedzącej. Potem zaś obróciła się w jego stronę.

- Chciałabym słyszeć, jak próbujesz się tłumaczyć z tej sytuacji... szczególnie tym zachrypniętym głosem.

Zaśmiała się, ale jemu ten humor się nie udzielił.

- Nie tłumaczyłbym się.

Spojrzał na nią poważnie.

W jedną chwilę przestała się śmiać.

Czy... czy on...

- Powiedziałbym im, że się kochamy, a potem wysłałbym cię, żebyś przyniosła bliżej te pyszne wypieki.

- LUKA!

Dopiero teraz pozwolił sobie na wybuchnięcie śmiechem.

Uwielbiał sobie z nią pogrywać.

- Sama dopiero co prosiłaś o wypuszczenie mojego wewnętrznego demona na wolność. Oto on. Złośliwa bestia. Uprzedzałem!

Kiedy wymierzyła w niego pięść, złapał ją za przegub w trakcie lotu, a potem pociągnął ku sobie i pozwolił, by cała Marinette wylądowała na jego klatce piersiowej.

Wtedy przesunął dłoń na jej potylicę, przycisnął mocniej do siebie i skierował usta w pobliże jej ucha.

- Ale poważnie... mogłabyś podać rogaliki? Przez to, że tak szybko się wtedy ewakuowałaś, nie zdążyłem zjeść nawet jednego w całości, a zabawy z tobą strasznie wzmagają mój apetyt - mruknął.

Mimo, że zdawała sobie sprawę z faktu, iż stroi sobie z niej otwarte żarty, po jej karku przebiegł przyjemny dreszcz.

Warknęła zdenerwowana.

- Oj oj oj - westchnął niby-przerażony. - Ktoś tutaj też chce wypuścić swojego wewnętrznego demona? Może uprzedźmy twoich rodziców, zanim rozniesiemy ten pokój w proch...?

- Nienawidzę cię - fuknęła, wyrywając się z jego objęć.

Potem zeskoczyła z łóżka i podeszła do talerza z wypiekami, które tak bardzo zawojowały umysł Luki. Spojrzała na nie z udawaną nienawiścią.

Pim-pom

Znowu usłyszała dźwięk SMSa.

Wyciągnęła telefon z kieszeni i spojrzała na cząstkowy podgląd wiadomości.


skończyliście już? Bo też jestem gło...


Na jej ustach mimowolnie wymalował się uśmiech.

- Kto cię tak rozrywa o tej godzinie? Mam być zazdrosny?

- Nie ma o co - mruknęła, wciskając telefon z powrotem do kieszeni.

Potem chwyciła za tackę z pieczywem i przyniosła ją na łóżko.


Oglądając, jak rozkosznie raczą się ciepłymi rogalikami, Adrien miał wrażenie, że to najgorszy rodzaj katuszy, jaki mogli mu zaserwować.

***

Miraculous: Motyl i Wąż [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz