Zack
Głuchy odgłos moich kroków rozbrzmiewał głośno, gdy biegłem przez ponury korytarz. Bałem się o Ray, ale miałem nadzieję, że skoro udało mi się pokonać wroga, gdy ją zobaczę, nic jej nie będzie. Wiedziałem co zrobię. Gdy tylko dobiegnę do drzwi, otworzę, je szeroko, jednym ruchem. Wbiegnę do pokoju i chwycę Ray w ramiona. Wreszcie przyznam się przed nią, co do uczuć, które mną targały.
Zobaczyłem wejście. Popędziłem jeszcze szybciej. Moje serce biło mocno, jak nigdy dotąd, napędzane euforią i niepewnością. Żadne morderstwo, nie wytworzyło nigdy tyle adrenaliny, co myśl, o wyznaniu uczuć Rachel.
Pchnąłem drzwi i wbiegłem do pomieszczenia. Zatrzymałem się jednak, nie rozumiejąc. Nigdzie w dość zagraconym pomieszczeniu nie mogłem dostrzec blond włosów Ray. Przez moją głowę przemknęła myśl, że tak naprawdę, drzwi były otwarte, skoro sam mogłem się tu dostać, Rachel nie powinna mieć problemów z ucieczką. Poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Nie. Nie mogłem tak myśleć. Przecież Ray...nie zrobiłaby tego. Rozejrzałem się ponownie, zauważyłem, że przecież druga połowa pokoju była niezagospodarowana, to tam siedziała wcześniej Ray... Teraz też była pusta. Zaraz, nie...prawie pusta.
Wbiegłem przez otwór w szkle do oddzielonego pomieszczenia. Była tam. Leżała bez ruchu, a wokół niej tworzyła się, mieniąca czerwienią, rzeka krwi. Rachel...! Popędziłem do ukochanej i rzuciłem się na kolana. Złapałem jej ręce, chcąc ją obudzić. Obudzić ją, ale również siebie, nie mogłem przecież myśleć o tym inaczej, niż jak o złym śnie. Koszmarze, z którego mogłem się wybudzić w każdej chwili. Uniosłem jej dłoń delikatnie przykładając ją do swojego policzka. Chciałem poczuć jej dotyk, chociaż przez bandaże, chciałem zyskać pewność, że to tylko zwykła iluzja.
Jednak Ray nie przytrzymała dłoni na mojej twarzy. Gdy ją puściłem, upadła bezwładnie, na niegdyś białą posadzkę, teraz zabarwioną czerwienią. Właśnie. Krew. Uniosłem swoje własne, drżące dłonie, aby upewnić się, że to tylko złudzenie. Pewność spadła na mnie jednak, miażdżąc ostatnie nadzieje. Całe bandaże pokryte były krwią. Krwią nie byle jakiej, obcej ofiary, ale Rachel. Miałem na rękach krew jedynej osoby, na której kiedykolwiek mi zależało.
-R-rachel...proszę...nie rób mi tego...Rachel...!-Zapłakałem nie wiedząc co robić.
Krew nieprzerwanie płynęła, a dziewczyna nie wydawała się słyszeć moich słów. Nie...nie mogłem się przecież poddać. Krew płynęła, więc była jeszcze nadzieja, prawda? Przecież mogłem ją jeszcze uratować, racja...?
Nie byłem pewny, czy ślepo wierzyłem w cuda, a może po prostu podejmowałem nieudolną próbę kłamstwa. Tak...prawdopodobnie próbowałem okłamać samego siebie. Ktoś kto tracił tyle krwi, nie mógł przeżyć...Ale podobna sytuacja już przecież się zdarzyła. Po postrzale, Rachel, przecież też nie miała prawa przeżyć, a jednak udało jej się oszukać śmierć.
Błyskawicznie zdarłem bandaże z ramienia i zacząłem skrupulatnie owijać nimi głębokie rany na nadgarstkach ukochanej. Szkarłatna ciecz szybko barwiła materiał, ale nie zamierzałem się poddać, zdecydowanie bandażowałem ręce dziewczyny. Po jakimś czasie rany przestały krwawić. Spojrzałem na osobę leżącą przede mną. Chyba nigdy wcześniej żaden człowiek, którego widziałem, nie wyglądał tak żałośnie. To bardzo bolało.
Rachel leżała bezwładnie w kałuży własnej krwi. Jej biały sweterek nasiąkł już dość czerwonym płynem, a piękne złote włosy zlepiała skrzepnięta już substancja. Czy naprawdę przy naszym pierwszym spotkaniu, chciałem zobaczyć tą dziewczynę właśnie w takiej sytuacji...? Jeśli tak... to nic to nie znaczyło, bo teraz nie mogłem patrzeć, jak leżała otoczona płynem, znajdującym się wcześniej w jej żyłach.
CZYTASZ
Nowa Obietnica - Satsuriku No Tenshi
Fiksi Penggemar"Tyłem do mnie stał wysoki, ciemnowłosy chłopak, ubrany w brązową bluzę. Postać opierała na ramieniu kosę. To był on. Zack, mój Zack. Znalazłam go! Chciałam zawołać do niego po imieniu, ale głos ze wzruszenia odmówił mi posłuszeństwa. Zrobiłam krok...