36. PRZEBACZENIE

363 41 0
                                    

Po kilku godzinach podróży w końcu dotarliśmy do Warszawy.

— Pomogę ci z bagażem — powiedział Artur, kiedy wysiedliśmy pod moim domem.

— Dam sobie radę.

— Znowu zaczynasz? — zapytał zły, więc odpuściłam i pozwoliłam sobie pomóc. — Rana nadal boli? Nadwyrężyłaś ją przez ten bieg. Powinnaś na siebie uważać. Powiesz mi w końcu, przed czym lub przed kim, tak wczoraj uciekałaś? — zadał niewygodne dla mnie pytanie.

— Nie powiem, bo nie ma o czym — odpowiedziałam, kiedy otworzyłam drzwi od domu. Weszłam do środka, a on podążył za mną z moją walizką. — Napijesz się czegoś? — zapytałam z grzeczności.

— W sumie... kawy chętnie bym się napił. Zaniosę ci to na górę — powiedział, wchodząc z moim bagażem po schodach, a po chwili wrócił do kuchni. 

Wyciągnęłam z szafki dwie filiżanki, do których nasypałam kawy, a następnie nastawiłam wodę. Do moich uszu dobiegł dźwięk odsuwanego od wyspy krzesła, na którym usiadł Artur. Czekałam odwrócona do niego plecami, aż woda się zagotuje. W pomieszczeniu panowała niezręczna cisza. Może i w aucie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, ale teraz za bardzo to nie wychodziło. Czułam się skrępowana jego obecnością, po tym, co usłyszałam od niego w Zakopanem. Byłam pewna, że jego wzrok skierowany był w moim kierunku. W końcu woda w czajniku się zagotowała. Zalałam kawy i biorąc głęboki wdech, wzięłam je w dłonie, a następnie odwróciłam się z nimi i podeszłam do wyspy. Jedną postawiłam przed Arturem, a drugą przed sobą i usiadłam.

— Niestety, nie mam mleka — powiedziałam, mieszając łyżeczką w filiżance.

— Nie szkodzi, piję czarną.

— Do jedzenia też ci nic nie zaproponuję, bo lodówka pusta. Muszę potem zrobić jakieś zakupy. Chociaż w sumie nie wiem, czy jest sens, jak jutro wylatujemy do Turcji — mówiłam, dalej nie podnosząc wzroku znad filiżanki.

— A może... — zaczął, ale się zawahał. — Nie, to zły pomysł.

— Może co? — zapytałam, spoglądając na niego.

— Tylko się nie wściekaj, to luźna propozycja. Bez żadnych podtekstów.

— No gadaj w końcu — ponaglałam go.

— Tak sobie pomyślałem, że skoro jutro wylatujemy, to może przepakowałabyś sobie walizkę, pojechalibyśmy po jakieś zakupy, a potem... do mnie? — odpowiedział, patrząc w blat. — Ode mnie jest bliżej na lotnisko. Pogadalibyśmy o sprawie tej rodziny. Bardziej byś mnie do tego wprowadziła, a jak wystarczy czasu, to porozmawialibyśmy o wywiadzie z tobą. Jakby to miało wyglądać i w ogóle — mówił zestresowany, nie podnosząc na mnie wzroku, a następnie upił łyk kawy.

Patrzyłam na niego i zaczęłam się chichrać pod nosem, nie mogłam się powstrzymać. Po chwili wybuchłam gromkim śmiechem, a on patrzył na mnie jak na wariatkę. 

— Co cię tak śmieszy? — zapytał, zdziwiony moją reakcją.

— Przepraszam — mówiłam, próbując opanować śmiech. — Ale kiedy to mówiłeś... byłeś tak zestresowany, jakbyś zaraz spodziewał się najgorszego, a w najlepszym wypadku, że tylko na ciebie nawrzeszczę i wywalę z domu — odpowiedziałam, na co on też się roześmiał.

— No wiesz, twoje reakcje są tak skrajne, że trudno przewidzieć, co się stanie — powiedział z widoczną ulgą. — To, co powiesz na moją propozycję? I naprawdę nie ma w niej z mojej strony żadnego podtekstu.

— Nie wiem, muszę się zastanowić — powiedziałam, wstając z miejsca i dalej się śmiejąc. — Idę wypakować walizkę — mówiłam, wchodząc po schodach. — Jak chcesz, to włącz sobie telewizor, zaraz wrócę.

Pożyczona kurtka [Richard Freitag] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz