Wyszło na to, że pierwszym miejscem w które się udali był dom strachu. Gdy przechodziło się między kolejnymi korytarzami pomieszczenia można było odczuwać przerażenie bądź lekki niepokój. Ale jeśli chodzi o sam strach to były tylko dwa momenty, gdzie Elizabeth oraz Robert piszczeli jak małe dziewczynki.
Wychodząc, każdy śmiał się z postawy Downey'a, ten natomiast, aby ratować swoją "męskość", zaproponował konkurs w rzucaniu piłeczką do celu przy jednej z atrakcji. Dostawało się tam od prowadzącego siedemnaście piłeczek i trafiało do poruszających się po ścianie okręgów. Osoba która wygrałaby ten konkurs do końca dnia nie musiałaby za nic płacić. Inni złożyli by się na jedzenie, picie oraz atrakcję wygranego. Jedyną osobą, która nie zgodziła się na udział w zabawie była Veronica. Nie chciała aby ktokolwiek , przy jej ewentualnej wygranej, płacił za nią, nie potrzebowała tego, miała własne pieniądze. Jej wymówką natomiast było to, że nie ma zamiaru podnosić poziomu swojej pewności poprzez dumne obnoszenie się ze swoją wygraną.
Przy stanowisku z rzutem do celu stali już dobre pół godziny. Jak narazie wygrywał Robert, który trafił najwięcej razy, czyli trzynaście na siedemnaście. Reszta była lekko poddenerwowana, że będą musieli płacić akurat za niego mimo, że wiedzieli na co się piszą. W końcu mężczyzna nie bez powodu wybrał taką konkurencję aby podnieść swoje ego po spotkaniu w domu strachu.
Teraz nadeszła kolej ostatniej osoby Jeremy podszedł do stołu, który oddzielał uczestników od miejsca prowadzącego.
- Dobra sokole oko, nie zawiedź nas - powiedział do niego Sebastian, przypominając o granej przez niego roli. O wiele bardziej wolał płacić za Renner'a niż Roberta. Obydwu lubił tak samo, ale nie chciał aby Downey cały dzień chwalił się swoją wygraną.- Jeszcze trzy! Dasz radę! - krzyknęła Lilibeth kibicując aktorowi. Miał on wynik dziesięć a zostały mu cztery piłeczki. Każdy w tym momencie błagał aby tylko mu się udało.
Jeden - trafiony
Dwa - pudło
Trzy - trafiony- Tak! - można by powiedzieć, że okrzyk szczęścia usłyszało całe Wesołe Miasteczko. Czwarty strzał okazał się niestety nie trafiony. Aktor grający Tony'ego Stark'a właśnie eksponował przed wszystkimi swój taniec zwycięstwa.
- I co? Jestem lepszy od was wszystkich! Może to ja powinienem grać Hawkeye'a?! - zaśmiał się głośno do wszystkich Robert w ekstazie swojej wygranej.
- Nie, jesteś zbyt narcystyczny, zostań przy Iron Man'ie - odpowiedziała mu uszczypliwie Veronica. To była prawda, kto jak kto ale Robert został idealnie dopasowany do swojej roli.
- Tak właściwie - wtrącił się Hiddleston - to jest jeszcze Veronica, więc nie możesz mówić, że jesteś lepszy od nas wszystkich - dał nacisk na ostatnie słowo, a wzrok wszystkich natychmiast padł na wymienioną dziewczynę.
- Nie - powiedziała szybko czarnooka patrząc na błagalne miny znajomych. Nie miała zamiaru grać w tę grę, wszyscy pokładali w nią pustą nadzieję, a ona przecież i tak by nie wygrała.
- Veronica - Elizabeth postanowiła przekonać swoją przyjaciółkę - nawet jak nie wygrasz to trudno, ale zawsze jest ten mały procent szans. No proszę - Lili spojrzała błagająco na niższą brunetkę łapiąc ją za ramiona. Wierzyła ona w przyjaciółkę, jakby wygrała, to nie dość że nie musieliby płacić za tamtego pacana to jeszcze wygraną odniosła by dziewczyna co każdy przekreślił na samym początku.
- No dobrze - westchnęła Włoszka jak zwykle ulegając swojej przyjaciółce. Przecież nawet jak nie wygra to przynajmniej będzie się dobrze bawić.
- Nie mam o co się bać, nie dasz rady - spojrzał na nią zwycięzca. W ułamku sekundy mimika twarzy dwudziestopięciolatki zmieniła się. Każdy kto na nią patrzył mógł zauważyć dziwną mieszankę zła i rywalizacji.
CZYTASZ
Lasagne & Tea || Tom Hiddleston
Fanfiction25-letnia Veronica to samotna weterynarz mieszkająca w Londynie. Rodzina dziewczyny mieszka w jej ojczystym kraju - Włoszech. Jedyna bliska jej osoba, która znajduje się niedaleko, to jej najlepsza przyjaciółka - trzy lata młodsza Elizabeth. Jest on...