Rozdział IX

1.3K 97 21
                                    

Czarnooka kobieta pospiesznie wkładała na swoje smukłe dłonie niebieskie, lateksowe rękawiczki. Wszędzie wokół słyszała szmer ludzi a zza drzwi płacz conajmniej dwóch osób.

- Nicolas podaj mi Medetomidyne! - krzyknęła do wysokiego blondyna, który pracował w klinice od niedawna. Sama zaczęła owijać wokół łapy, średniego wieku, psa niebieski bandaż.

Zielonooki już po chwili przybiegł z narkozą oraz strzykawką dla psa. Dziewczyna natychmiast odłamała część szklanej fiolki z lekiem i przygotowała igłę. Kiedy podawała zastrzyk dziesięcioletniemu owczarkowi niemieckiemu spojrzała na swojego asystenta, który stał tuż przy głowie psa głaszcząc go delikatnie po pysku.

Około dziesięciu minut temu do kliniki wpadły dwie pary razem z potrąconym psem. Z informacji, które Veronica zdążyła od nich wyciągnąć, dowiedziała się, że pies wbiegł wprost pod koła ich samochodu, kiedy wyjeżdżali z podjazdu.

Stan owczarka nie był najlepszy, na pierwszy rzut oka można było zauważyć otwarte złamanie tylniej łapy oraz zdartą skórę z ryjka.

Po głównych oględzinach psa mogła stwierdzić, iż nastąpił krwotok wewnętrzny. Pies miał obniżone cićnienie, nadmierną potliwość, bladość, a w drodze do kliniki dwa razy stracił przytomność.

Szybko wykonała badanie, które jasno ukazało liczne urazy wewnętrzne. W wielu przypadkach psy w takim stanie zostają uśpione, kobieta jednak określiła jego stan jako możliwy do uratowania.

- Nicolas, narkoza zaczęła działać, podaj skalpel - powiedziała, zagryzając swoją wargę, czego i tak nikt nie mógł zobaczyć przez maseczkę medyczną na jej twarzy.

~~~~~

- Nie przejmuj się, nie było szans aby go uratować - szepnął zielonooki blondyn, obejmując pocieszająco Veronice.

W trakcie operacji, nastąpiło zatrzyamnie akcji serca. Mimo reanimacji psu nie dało się już pomóc. Był to pierwszy przypadek kiedy dwudziestopięciolatce nie udało się uratować jakiegokolwiek zwierzęcia.

- Może masz rację - odpowiedziała, ocierając łzy, które zebrały się w kącikach jej oczu - ja idę na recepcję, ty będziesz zajmował się przyjmowaniem. Nie mam siły teraz tego robić - chłopak jedynie kiwnął głową, widząc stan dziewczyny.

Powoli skierowała się w stronę szerokiego biurka patrząc na zajęte, czerwone krzesła, którymi wypełniony był hol. Do końca jej pracy zostały około cztery godziny, a ona już miała dość. Nie mogła znieść myśli, że podjęła decyzję operowania psa i nie powiodła.

- No ile można czekać! - krzyknął mężczyzna w starszym wieku, widząc jak Veronica siada na obrotowym krześle tuż za komputerem.

Siwy, brązowooki dziadek podszedł do jej biurka, ciągnąc za sobą swojego ogromnego wilczura. Pies posłusznie za nim poszedł, lekko pod kulając ogon na krzyk swojego właściciela. Na jego zachowanie czarnooka zmarszczyła brwi, to nie była normalna reakcja.

- Miałem być przyjęty już pół godziny temu! Czy tutaj ktokolwiek pracuje! Przecież za coś wam płacą! - wykrzyczał jej prosto w twarz, uderzjąc ręką w blat stołu.

- Przepraszam, prowadziliśmy operację. Już państwa przyjmuję, ale z tego co widzę to nie jest pan umówiony pierwszy, niektórzy czekają dłużej - powiedziała próbując zachować spokój, nienawidziła gdy ktoś na nią krzyczał. Całe jej dzieciństwo nikt nie podnosił na nią głosu, rodzice zawsze starali się tego nie robić, nawet gdy byli na krańcu swojej wytrzymałości, tak samo jak jej rodzeństwo - i to właśnie z tego powodu nie była przyzwyczajona do takich zachowań.

Lasagne & Tea || Tom Hiddleston Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz