Rozdział trzydziesty siódmy - Sectusempra

4.5K 323 208
                                    

-Dobrze, nie jestem wspaniałym mówcą ani motywatorem, chociażby jak Woody, ale powiem to co sądzę: jesteście wspaniali i gotowi na ten mecz. Ćwiczyliście ciężko w każdą pogodę, wieczorem i rano, by wygrać ten mecz. A ja jestem pewien, że wam się uda.

Patrzyłem na te niepewne twarze, które z każdym moim słowem stawały się mniej blade. Nie wiem co im mówię, i czy ma to sens, ale nie mam pojęcia co im powiedzieć. To z treningami jest prawdą, ale czy nam się uda?

Skończyłem mowę, przybiliśmy sobię grupową piątkę dla dodania otuchy, co było już tradycją, i wyszliśmy na stadion. Nie miałem siły na mecz, ale muszę złapać znicz zanim zrobi to szukający Hufflepufu. Nawet nie wiem kto nim jest.

No i się zaczęło. Gwizdek, wszyscy wylecieli w powietrze i ustawili się na swoich miejscach, by po chwili słyszeć z głośników komentarze komentatora. A dokładniej Luny Lovegood, która już po chwili opisywała burzowe chmury nad zamkiem, co jakiś czas wtrącając komentarze o meczu, gdy któryś z nauczycieli zwrócił jej uwagę.

Ja szybowałem wysoko nad boiskiem, gdy po chwili zobaczyłem szybko pikującego szukającego Hufflepufu. Ale było to tylko działanie mające na celu zmylenie mnie, bo sam nie mógł widzieć znicza, który radośnie fruwał sobię obok bramek Gryffindoru. Tak więc poleciałem w przeciwną stronę i jedynie kątem oka widziałem zdumienie na twarzy chłopaka, który już po chwili zaczął mnie gonić. Ale ja byłem szybszy. Pochyliłem się nad miotłą i w ostatniej chwili skręcając by uniknąć bliskiego kontaktu z bramką, chwyciłem znicz i uniosłem wysoko nad głową.

Po trybunach rozniósł się radosny krzyk gdy dotknąłem stopami murawy, lądując blisko moich przyjaciół. Uściskaliśmy się, i gdy wszystko dobiegło końca, udaliśmy się do szatni by zmienić strój na nasz prywatny. Wydawało mi się, że ktoś idzie za mną i wchodzi z nami do pomieszczenia, ale na pewno wydawało mi się to. Udałem się pod prysznic gdy reszta ludzi już wyszła i szybko obmyłem moje ciało z potu, który podczas tego krótkiego, dwudziestominutowego meczu zgromadził się na mojej skórze i włosach. Osuszyłem się ręcznikiem i ubierając się w bokserki ruszyłem do głównej części szatni, gdzie zostawiłem moje ubranie.

Zacząłem naciągać na siebie ostatnią część garderoby jaką była moja szara bluza, i wtedy usłyszałem za sobą ruch.

Czyli szedł za mną. Przyszedł mi pogratulować? Czy jest szansa byśmy byli razem? Czy ja tego chcę? I po co zadaje sobie teraz te pytania, skoro dobrze wiem, że daje sobie jedynie złudne nadzieję?

Odwróciłem się i spojrzałem przed siebie by zobaczyć blondyna.

Ale jego tam nie było, a jedyne co pamiętam, to chłopak mojego wzrostu trzymający wyciągniętą różdżkę. Moją różdżkę. Szepnął jakieś zaklęcie, a później czułem jedynie że upadam na płytki, by po chwili całkowicie pogrążyć się w cichej ciemności.

Pov Draco

Nie zamierzałem iść na ten mecz, ale trochę nie miałem wyboru. Jestem wciąż wkurwiony na Pottera, bo nie gadaliśmy ze sobą od czasu gdy rano wyszedłem z pokoju. Idę teraz mu kibicować, bo nie umiem się na niego długo gniewać. Zresztą wierzę, że nie miał zbyt bliskiego kontaktu z dziewczyną mojego przyjaciela. Wszyscy usiedliśmy na trybunach i zaczęliśmy oglądać mecz, i jak zwykle Harry sokole oko Potter wyczaił złotego znicza już po jakiś dwudziestu minutach. Nie powinienem, ale i tak wydarłem się razem z resztą Gryfonów i Krukonów dookoła.

Powoli schodziliśmy do szkoły, gdy ją szybko odskoczyłem w bok i ukryłem się na półpiętrze klatki schodowej na trybunach. Chciałem iść do Pottera, porozmawiać z nim w spokoju, przeprosić.

Rzuciłem zaklęcie kameleona i niespostrzeżenie ruszyłem do szatni Gryffindoru. Z oddali widziałem powoli wychodzących ludzi, i gdy byłem już blisko wyszli wszyscy, oprócz Pottera. Poczekałem chwilę przy drzwiach, żeby przypadkiem nie wpaść na kogoś wracającego do szatni, i gdy byłem już pewien, że szóstka graczy Gryffindoru zniknęła w drzwiach zamku, pociągnąłem za klamkę.

Zamknięte.

Pociągnąłem znowu, i nadal nic. Ktoś zamknął drzwi od środka, ale Potter jest tam na pewno.

I w momencie, w którym miałem otwierać drzwi zaklęciem, te zostały otwarte, a zza nich wychyliła się głową Victora, który po chwili zaczął biec w stronę zamku.

Co on tam robił? I czemu tak ucieka? Kurwa, Potter.

Zdjąłem z siebie zaklęcie maskujące i wbiegłem do pomieszczenia.

Potter leżał na ziemi z zamkniętymi powiekami, z kilkoma ranami na ciele na tyle dużymi, że wokół jego ciała tworzyła się plama jego własnej krwi.

Sectusempra.

Sobie przeznaczeni - DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz