Rozdział 44: Gdy wszystko chce cię zabić

196 8 1
                                    

    Gdyby Akane miała opisać wszystko, co wydarzyło się do tej pory jednym słowem, byłby nim chaos. W jednej sekundzie spała spokojnie owinięta kołderką, w drugiej potrząsała nią Shiena, gdy wokół brzęczał alarm, natomiast w trzeciej uświadomiła sobie, że Jess i Dana gdzieś wywiało.

Potem wcale nie było lepiej. Ledwo świtało, ona musiała się bić z paskiem do spodni, by chociaż wyglądać jak człowiek, a jeszcze będzie musiała walczyć. Litości trochę, ten harmonogram nie był trochę za bardzo zapchany?!

– Ty się lepiej trzymaj, by nie spaść – mruknął Leaus.

– Dam raadę – ziewnęła i wrzuciła zestaw bojowy Fludima do kieszeni z zamiarem dania go dziewczynie, jak ją znajdzie. – Gdzie do cholery poszli Dan i Jess?

– Ich duo jest minimalnie lepsze od ciebie z Jessie, ale i tak pewnie zrobili coś idiotycznego.

Akane pokazała mu język, wydymając policzki. Nie zmieniało to faktu, że była zaniepokojona. Ani Shiena ani Marucho krzyczący przez bakumetr nic o nich nie wspomnieli. Więc gdzie byli?

Gdy udało im się wylecieć z porannej mgły, wylądowali na murze koło Fabii i Aranauta. Naprzeciwko nich unosiły się cztery gundaliańskie statki. Zarówno księżniczka Neathii jak i Elright wpatrywali się w nie pobladli.

– Przybyło niemal całe Zgromadzenie Dwunastu – wyszeptała dziewczyna.

Jak na zawołanie pojawiły się cztery jasne sylwetki, które uformowały się w Gundalian. Akane nie mogła powstrzymać nerwowego gestu podrapania się po karku, gdy dokładnie naprzeciwko niej pojawiła się Kazarina. Cóż... Gundalianka z pewnością za nią nie przepadała.

– Pamiętajcie, żeby przynieść chwałę cesarzowi swoimi zwycięstwami! – krzyknął ochrypłym głosem Gill, nim wraz z bakuganem wznieśli się ku niebu.

– Och, to cesarz tu przybył – zachichotał Stoica.

Akane od razu spojrzała przez ramię na Shienę. Choć wolałyby, żeby to była nieprawda, to doskonale zdawały sobie sprawę, że Jess po ludzko farta nie miała. Więc skoro ani Barodiusa nie było tutaj, to musieli być razem. A to oznaczało...

Nagle coś gorącego świsnęło koło ucha Aki, a Leaus odskoczył, przyjmując pozę obronną.

– Nie odpływajcie, moje drogie – ostry głos Kazariny oderwał je od rozmyślań. – Chyba nie myślałyście, że zapomniałam o was? – Zmrużyła oczy, uśmiechając się groźnie.

****

Taki sam jeśli nie większy chaos panował teraz w głowie Rena. Wydarzenia ostatniego dnia i jego przeszłość przeskakiwały mu przed oczami jak w szalonym kalejdoskopie. W jednej chwili znów znajdował się w Podziemiach pogrążony w niekończącej się ciemności, aby sekundę później znów wpatrywać się w spokojną twarz Sida, nim pochłonął go mrok głębokiej przepaści.

Zacisnął mocniej dłoń wokół Rubanoida. Ciemność. Wszędzie ciemność. Czy ona naprawdę nigdy go nie opuści? Na zawsze będzie nią oznaczony wręcz splamiony?

„Takie jest twoje przeznaczenie"

Zdusił ciche warknięcie. Nienawidził tej sentencji z pasją. Dlaczego ktoś o nim zadecydował za niego? Czemu nie mógł podejmować swoich własnych wyborów?

– Ren, odsuń się – głos Barodiusa dobiegał gdzieś z oddali.

Mimo to skinął posłusznie głową i odsunął się. Pamiętał z jego wczorajszej rozmowy z władcą, jak Kazarina oznajmiła skończenie swoich prac nad Egzokorem. Spojrzał na Dana, który z płonącymi oczami wpatrywał się w Barodiusa.

Bakugan: Ten świat to tylko gra cz.IIWhere stories live. Discover now