Rozdział 40: Bezużyteczne nadzieje

191 11 16
                                    

   Raz, dwa, trzy, unik. Raz, dwa, trzy, zamach. Raz, dwa, trzy, głośny jęk i błysk srebrnych iskier. Heather miała wrażenie, jakby całe jej ciało poruszało się zgodnie z krokami jakiegoś tańca. Lawirowała w kurzu i pyle. Gdzieś nad nią syczał Crueltion, ostrze zdarzały się ze sobą, strzelając na boki ognikami, wrzawa bitewna przeganiała okoliczne ptaki.

A ona czuła tylko pot na czole i adrenalinę, która rozpływała się po jej żyłach. Więcej, więcej!

– Sy...Sy... – próbował wymamrotać przez zaciśnięte zęby Neathianin, który już praktycznie przyparła do ziemi. Została mu jedynie włócznia, którą trzymał oburącz, próbując odsunąć od swojej twarzy błyszczące ostrze.

Uśmiechnęła się szeroko. Z jego ramienia wypływała strużka krwi, która powoli pokrywała coraz większe połacie białego munduru. Przycisnęła nieco mocniej, na co z gardła wydobył mu się zduszony okrzyk, a twarz zmarszczyła się w grymasie bólu. Zachichotała. To była doprawdy piękna mina...

– Było mnie dopuścić do Marucho – mruknęła. – Teraz nikt ci już nie pomoże, mój drogi.

Prawdą było, że lubiła sprawiać żołnierzom ból – obu nacjom, cierpieli w końcu tak samo – jednak chciała zobaczyć coś więcej. Zniszczyć jakiś kolejny symbol. A skoro Wojownicy czyli taka wielka nadzieja na zwycięstwo, byli tutaj, to aż żal było tego nie wykorzystać. Tylko ci upierdliwi żołnierzy robiący za obronne pieski.

Zamierzyła się do kopniaka, gdy w jej bok uderzył mocny strumień wody. Poleciała na plecy, ale pamiętając treningi, zrobiła kilka fikołków i wylądowała na ugiętych nogach.

Jane Wilson patrzyła na nią chłodnymi jak zawsze oczami. Heather westchnęła, chwyciła upuszczoną przy upadku włócznię i zaczęła otrzepywać ją z piachu.

– Tak się zastanawiam – zaczęła, spoglądając na brunetkę i przechylając głowę nieco w bok. – Dlaczego tu jesteście? Neathia to nie wasz interes, czyż nie? Czy jesteście jak Wojownicy i bawicie się w wiecznych świętych?

– Neathia może i nie, ale ty tu nie powinnaś być – odparła Jane, wzdychając i zaczynając grzebać w kieszeni bluzy. – Dlatego ktoś musi się tobą zająć – Wyciągnęła kartę.

– Heee... – Zmrużyła oczy. – Ale ciągle gracie fair play, jakież to miłe...

– Kto tak powiedział?

Poczuła silne uderzenie w biodro, nim zdołała dobrze się obrócić. Potoczyła się po twardej ziemi, czując dziwne zimno płynące z miejsca uderzenia, które wyparło jej całe powietrze z płuc. Pomiędzy kosmykami włosów spostrzegła Jessie, która powolnym krokiem zmierzyła ku niej. Obejrzała się dookoła. Włócznia wbita ostrzem w ziemię była za daleko. Nie zdąży po nią sięgnąć, nim szatynka znów ciśnie swoją mocą. Westchnęła. Szlag.

Podniosła się nieco chwiejnie i poczuła coś lepkiego na twarzy. Otarła się rękawem i uśmiechnęła się, widząc czerwoną smugę.

– Na pewno nie jesteście za delikatne w swoich działaniach – skwitowała. – Co by powiedzieli wielcy Wojownicy na taką przemoc?

– Och, uwierz mi, za wrobienie mnie w bieganie tam i z powrotem to jeszcze nic – Jessie uśmiechnęła się samymi ustami. Uniosła brew, podnosząc dłoń, nad którą unosiła się kolejna kula. – To jak? Mam ci nią cisnąć w głowę czy ładnie z nami wrócisz?

– Cóż za głupie pytanie – roześmiała się rozrzucając ręce. – Jessie, kochanie, chociaż ty mnie nie nudź. Naprawdę myślisz, że to jakaś groźba? Zbyt się namęczyłam, by tu dostać, żebyś teraz mi niszczyła zabawę. Crueltion, Taniec Grzechotnika! – wykrzyknęła, po czym rzuciła się w stronę włóczni.

Bakugan: Ten świat to tylko gra cz.IIWhere stories live. Discover now