Epilog~ Opłacone wysiłki

193 11 4
                                    

   Śnieg pryskał spod kół, białe płatki rozpłaszczały się o lśniącą maskę, ja nerwowo próbowałam zapiąć buty, wszystko w akompaniamencie wycia jakiegoś smutasa.

– Spóźniłaś się na pierwsze spotkanie z Radą, to było do przewidzenia – Spectra jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą grzebał za czymś w schowku. – Ale żeby na ślub własnego brata?

– Nie moja wina, że ostateczne przymiarki sukni Veny tyle zajęły – syknęłam i odetchnęłam z triumfem, kiedy udało się wreszcie dopiąć klamrę. – Potem makijaż, włosy, sukienka. I tak szybko mi poszło – Przejechałam dłonią bo miękkim bordowym materiale, by ją wygładzić.

– Makijaż mogłaś sobie odpuścić.

Wywróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się, lekko rumieniąc. Oparłam się wygodniej o fotel. Cyfrowy zegarek pokazywał dwunastą dziesięć. Teoretycznie ceremonia zaczynała się za dwadzieścia minut, ale wypadałoby być tam tak o dziesięć wcześniej.

Spectra jakby czytając mi w głowie, wcisnął mocniej gaz i zakręcił. Wściekły klakson rozległ się za nami, ale to olał i wjechał w kolejną wąską uliczkę. Kluczył się tak może z pięć minut, aż zatrzymał się ładnie na parkingu przed kremowym niskim budynkiem, którego poręczę schodów były przystrojone w girlandy złoto – białych kwiatów. Na skwerku przed stało jeszcze trochę osób, na co mi ulżyło. Idealnie w czas.

– Jeeess! – Rei oderwała się od Klausa, z którym rozmawiała (i absolutnie nie była nim zainteresowana pod innym kątem, ani trochę) i ruszyła na mnie z otwartymi ramionami.

Fartem lodu nigdzie nie było, więc nie wywinęłam orła na szpilkach. Ciemny płaszcz teoretycznie był gruby, ale tak czułam delikatny dreszcz. Przytuliłyśmy się. Owiał mnie przyjemny zapach magnolii.

– Jak ślicznie wyglądasz! – zachwyciła się. – O matko Keith w garniturze! – Udała, że omdlewa. – Czym sobie zasłużyłam na taki widok?

– Też ładnie wyglądasz, Reinare – odparł, zakładając ręce na piersi.

– Dawno się nie widzieliśmy – Klaus dołączył do nas. Jak zawsze nieskazitelnie ubrany z błyszczącymi idealnie wyczesanymi włosami. – Jessie, Keith.

Przywitaliśmy się jeszcze z kilkoma osobami, ale mróz się wzmógł, więc ewakuowaliśmy do środka na miękkie fotele ułożone w krótki rząd. Ogólnie śluby na Vestalii były podobne do tych cywilnych na Ziemi, gdyż nie istniała tutaj żadna religia. Państwa młodych żenił urzędnik z departamentu rodzinnego w danym mieście w towarzystwie najbliżej rodziny i znajomych. Dopiero na wesele zbierało się resztę gości i podobno były to serio grube balety.

– O ile byś się założyła – zaczął Keith, gdy usiedliśmy na naszych miejscach z samego przodu. – że Reinare będzie tańczyła tylko z Klausem?

– Hoho – Uniosłam brew. – kogoś wewnętrzna plotkara się obudziła.

Spojrzał na mnie kątem oka i wyciągnął dłoń.

– To jak?

– Myślę, że ktoś jeszcze ją porwie do tańca.

– Trzydzieści dolarów?

– Hmmm...dobrze. Żebyś jak przegrasz, to nie płakał, że klepiesz biedę.

Przecięliśmy zakład, a ja przypomniałam sobie o jeszcze jednej rzeczy. Odpięłam z biustu sukni broszkę. Szmaragd zalśnił łagodnie. Musiałam go przekazać Venie według tradycji, że rodzina przekazuje jedną pamiątkę współmałżonkowi tuż przed przysięgą, a wspólnie z Kenjim wybraliśmy właśnie klejnot mamy.

– Jak się nie potkniesz, to będzie dobrze.

Na oślep sprzedałam mu kuksańca, ale nie odwdzięczył się, bo rozległa się słodka muzyka skrzypiec i wiolonczeli. Szerokie drzwi od sali otworzyły się i wkroczyła Vena pod ramię z Kenjim. Mój brat miał na sobie biały garnitur z czarną koszula i rękawiczkami, a dziewczyna rozłożystą srebrną suknię przyozdobioną koronką. Uśmiechała się radośnie, choć nieco nerwowo do mijanych gości. Ich bakugany wspólnymi siłami niosły za nią welon.

Urzędnik się w tańcu nie pierdolił, dlatego po jakiś piętnastu minutach Kenji i Vena wstali. Zaklinając w duchu buty i własny fart, podniosłam się i przemknęłam koło Spectry.

Jak stanęłam przed Veną, to najkrócej rzecz ujmując, zdębiałam. Cała przemowa wyparowała mi z głowy. Wpatrywałam się w nią przez długie sekundy, chłonąc każdy szczegół jej uradowanej twarzy i błyszczących tęczówek, aż się otrząsnęłam. No w takim razie czas na spontan, tylko wyważony, by wstydu im nie narobić.

Nie słyszałam słów ojca Veny, dlatego musiałam wymyślić coś inspirującego. Choć po jaką cholerę? Krótko, ale dobitnie! I tak będą tak pijani, że później zapomną!

– To należało do naszej matki – Ułożyłam w jej dłoni broszkę i przykryłam swoją ręką. – I choć nie ma jej już, to pewnie uważałaby to za szczęście, że będziemy rodziną – Puściłam jej oczko.

Zamrugała kilka razy, po czym zostałam niemal wduszona jej zagłębienie szyi.

– Dziękuję, Jess – szepnęła.

Objęłam ją mocno.

– Nie ma za co, Vena.

Wróciłam do fotela, a państwo młodzi na swoje miejsce przed urzędnikiem.

– Dyplomatycznie – stwierdził ściszonym głosem. – Może jednak mogłabyś pracować w ambasadzie.

– Nawet na ślubie brata będziesz ze mnie kpił? – Wydęłam policzki. – Chyba czas na szukanie nowego partnera – Obróciłam głowę, zadzierając nos.

– Nie przepadam za ślubami – mruknął i złapał pod krzesłem moją dłoń. – Jakoś muszę zabić czas.

Spojrzałam na niego spode łba, na co splótł nasze palce i zwrócił uwagę na podest. Urzędnik zatrzasnął z hukiem czarną księgę. Skrzypce zaczęły grać powolną melodię.

– Venelano Mavor i Kenji Lovett, ogłaszam was małżeństwem.

Przy aplauzie gości para pocałowała się. Spod sufitu wystrzeliła kula srebrnych drobinek. Złapałam kilka i uśmiechnęłam się. Mięśnie ciągle mnie niemiłosiernie bolały, ale dla tego uśmiechu Kenjiego stwierdziłam, że było warto.

Bakugan: Ten świat to tylko gra cz.IIWhere stories live. Discover now