Rozdział 5: Ich idiotyzm dorównuje poziomowi Rowu Mariańskiego.

245 12 13
                                    

– Ren albo jest idiotą, albo ma was za idiotki – stwierdziła bez ogródek Aki, marszcząc zabawnie nos.

– Powiedz mi coś, czego nie wiem – odparłam, malując paznokcie fioletowym lakierem. – Jakby jeszcze tego było mało, to chłopcy mu uwierzyli. Oprócz Shuna.

   Akane już otworzyła usta, ale zamiast jakiegoś pogardliwego komentarza pod adresem Wojowników z jej gardła wydobyło się tylko westchnięcie pełne politowania dla głupoty Dan i reszty. Oparła się o moje łóżko i zaplotła ręce na piersi. Omg, źle się czuła czy postanowiła przestać być wredną dla Wojowników?

– Próbowałaś im chociaż pokazać, że ich idiotyzm dorównuje poziomowi Rowu Mariańskiego?

   Żartowałam, Aki się tak łatwo nie zmienia i całe szczęście.

– Dzwoniłam do Dana, ale niezbyt mnie słuchał, bo jego mama robiła steki i był tym zbyt podekscytowany.

– Masz tu jakieś kartki?

– He? – Oderwałam oczy od paznokci i przeniosłam je na przyjaciółkę. – Po cholerę ci kartki?

– Narysuję dla nich komiks.

   Przechyliłam głowę i zrobiłam swoją słynną minę „What the fuck?". Akane westchnęła i na czworakach powędrowała po dywanie do białej komody.

– Faceci to wzrokowcy, nie? – zaczęła wyjaśniać, jednocześnie grzebiąc w szafce wypełnionej różnymi teczkami, ołówkami, zepsutymi słuchawkami i opakowaniami po perfumach. – Więc może jak im narysuję komiks o tym, że Ren kłamie, to jeszcze szansa – maluśka, bo im trzeba wbijać wiedzę do głowy łopatą – że ogarną, że gość ich robi w balona – Wyciągnęła dwie kartki, złapała mazak i położyła się na brzuchu na podłodze.

– Od kiedy to jesteś dla nich taka uczynna? – spytałam, machając energicznie dłońmi, by lakier wysechł.

– Od kiedy Bakuprzestrzeń stała się spoko miejscówką, a ci debile mogą z nią coś zrobić – mruknęła. – Wiesz, cholera wie, co temu Gundalioninowi strzeli do łba.

– W sumie racja.. – zadumałam się na moment, wpatrując się w uchylone drzwi balkonowe, przez które do pokoju wpadało świeże, nocne powietrze.

   Akurat gdy księżyc wyjrzał zza chmur, przed moimi oczami przewinął się obrazek, jak trzymam Kenjiego za rękę. Drgnęłam, a lakier wypadł mi z dłoni i potoczył się po panelach. Wbiłam wzrok w niego wzrok, usilnie próbując złapać myśl, która pojawiła się wraz z tym wspomnieniem. Zmarszczyłam brwi i oblizałam wargi. Trzymałam Kenjiego za rękę, kiedy byłam na Vestalii...na Vestalii...

– Yeah, feed the rain, 'cause without your love my life ain't nothing but this carnival of rust – zanuciła Akane, wybijając rytm piosenki palcami.

   Wesołe miasteczko...Zabawa...Kolory...Stoiska...Muzyka...Fes...

– To jest to! – krzyknęłam, przyprawiając przyjaciółkę i nasze bakugany o zawał. – Daphtea!

– Że co, że jak? – Akane zgłupiała, wpatrując się we mnie okrągłymi oczami i otwartymi ustami. – Jaka kuźwa Daphtea? Znam ją?

– Daphtea to festiwal na Vestalii – wyjaśniłam, zrywając się na równe nogi. – Zawsze chodziłam tam z Kenjim. On uwielbiał Daphtea! – Zaczęłam krążyć w kółko dookoła Aki. –Będzie tam, czuję to!

   Podekscytowana nowym odkryciem rzuciłam się w stronę komunikatora, ale kochany pech chciał, bym poślizgnęła się na poduszce i malowniczo rozpłaszczyła na dywanie. Akane parsknęła śmiechem i sama po niego sięgnęła.

Bakugan: Ten świat to tylko gra cz.IIWhere stories live. Discover now