Na korytarzach zapadła już egipska ciemność, a jedyne światło płynęło od pochodni, podwieszonych prawie pod sklepieniem, co pomimo względnego opisu, dawało niesamowicie magiczny efekt.
- Morgan, oni musieli już wrócić do dormitorium - powiedział zmęczonym głosem Fred.- A poza tym, zaraz wpadniemy na jakiegoś nauczyciela i odejmą nam punkty za wałęsanie się po szkole w środku nocy.
Jak na zawołanie zza rogu wyłoniła się profesor McGonagall. kiedy tylko ujrzała Morgan wraz z Fredem, idących po ciemnym korytarzu, podskoczyła przerażona i złapała się za klatkę piersiową, normując oddech.
- Pani profesor! - powiedział zdziwiony Fred, szturchając Morgan w bok, przykuwając tym uwagę dziewczyny , która w zamyśleniu wpatrywała się w podłogę.
Morgan spojrzała się na nauczycielkę i zareagowała podobnie, co sama profesorka. Włosy stanęły dziewczynie dęba, a z przerażenie cofnęła się na kilka kroków.
- Pani profesor! - wydusiła w końcu.
- Panno Jones, Panie Weasley! Co robicie tak późno na szkolnym korytarzu? - McGonagall spojrzała na swój zegarek, po czym stwierdziła - Jest już godzina po ciszy nocnej.
- Ja pani profesor to wszystko wyjaśnię! - oznajmił szybko Fred, jednakże przerwała mu profesorka, jednym machnięciem ręki.
- Jestem ,niestety, zmuszona dać wam szlaban, jutro, u mnie w gabinecie, o siódmej wieczorem - oświadczyła stanowczo.
- Ale pani profesor, ja jutro mam szlaban u profesora Snape'a - zaczął mówić Fred, a Morgan już wiedziała, że był to gwóźdź do trumny.
- Widzę, panie Weasley, że ma pan dość sporą kolekcję kar, jednakże nie mogę powiedzieć tego z dumą, lecz bardziej z trwogą - oznajmiła kręcąc głowa z dezaprobatą, a Fred posłał jej głupi uśmiech, przez co Morgan strzeliła sobie ręką w głowę.
- Ty to jednak naprawdę jesteś idiotą - oznajmiła rudowłosa, kiedy profesorka ich puściła, uświadamiając oboje, że kara na pewno ich nie minie. - Szczerzyć się do McGonagall i wypalić, że ma bardzo piękne uzębienie.
- Myślałem, że wezmę ją na komplement - zaczął tłumaczyć się chłopak, po czym parsknął śmiechem, na przypomnienie miny nauczycielki.
Fred i Morgan razem przeszli przez portret grubej damy i weszli do pokoju wspólnego gryffindoru, gdzie okazało się, że nie są sami, bo na jednej z kanap siedział George, wpatrzony tępo w ogień w palenisku.
- George! - powiedziała zdziwiona Morgan, podchodząc szybko do chłopaka.- Czemu jeszcze nie śpisz? Znalazłeś Carl? Co mówiła?
- Ale daj mu oddychać - oznajmił Fred, siadając na fotelu obok, jednak Morgan machnęła lekceważąco ręką w jego stronę, po czym z skupieniem wpatrywała się w George'a z nadzieją.
- Znalazłem ją - westchnął George, prostując się.- Pamiętacie jej psinę, Remy'a?
- No kto by nie pamiętał!- Wtrąciła Morgan z iskrą w oczach.- Najbardziej szalony i milusiński pies świata, pamiętam, że Carl miała go od małego.
- No to właśnie o niego się rozchodzi - oznajmił gorzko George- Zachorował na raka. Dziś przysłali list jej rodzice.
W pomieszczeniu zapanowała okrutna cisza, która przeciągała się w nieskończoność. Morgan na tą informację zakręciło się w głowie tak mocno, że musiała usiąść. Wiedziała, ile znaczy dla Carl Remy i jak bardzo go kocha, ona sama była wielką miłośniczką tego szalonego psiaka, który perfekcyjnie wypełniał pustkę w domu państwa Clark. Nie była sobie w stanie nawet wyobrazić, jaki musiał być to cios dla biednej Carl.
- Ale...byli z nim u mojego taty, przecież pracuje w mugolskiej lecznicy, jest wet...
- Morgan - przerwał George takim tonem głosu, którego ani Morgan, ani Fred nigdy nie słyszeli, pełnym smutku, goryczy, żałości - Byli u twojego taty, zaczęli leczenie, ale...twój tata powiedział, że przydałby się cud, ten pies ma już swoje lata...trzeba...trzeba przygotować się na najgorsze.
- Ale...- zaczęła Morgan łamiącym się głosem. Gula w gardle urosła jej do tego stopnia, że czuła się, jakby zapomniała jak się oddycha - On tyle znaczy dla Carl, on nie może...- Policzki Morgan pokryły słone łzy, miała ochotę krzyczeć, rzucać wszystkim czym popadnie, ale odważyła się tylko szlochać. Odważyła się tylko płakać nad niesprawiedliwością tego świata.
Fred podszedł i objął ją ramieniem, szepcząc coś do jej ucha, aby ją lekko uspokoić, bo wiedział, że widok zapłakanej Morgan na pewno nie poprawi nastroju Carl. jednakże był tak samo poruszony, nie lubił, a wręcz nie cierpiał, kiedy jego przyjaciele płakali, byli przygnębieni czy smutni. Chciał im wtedy za wszelką cenę poprawić humor, ale nie zawsze mu się to udawało, a wtedy czuł okropne uczucie bezsilności, którego nie cierpiał.
Bo prawdą było tą, że Fred dla swoich najbliższych mógłby przenosić góry.
Morgan długo nie mogła uporać się z okropnym pieczeniem od powiekami i potokiem łez. Dlatego też, trójka przyjaciół siedziała w salonie gryfonów i rozmawiała do trzeciej nad ranem, aż razem nie zasnęli na lekko wyblakłych, czerwonych kanapach.
W tym samym czasie wstała z niespokojnego snu Carl, a kiedy zobaczyła, że Morgan nie ma w łóżku, zabrała ze sobą koc, którym szczelnie się owinęła, po czym sięgnęła po swoją różdżkę i zeszła do salonu.
Spotkała tam swoich przyjaciół, pogrążonych w śnie, jednak najbardziej poruszył ją widok wtulonych w siebie Freda i Morgan na jednej z kanap. Fred obejmował dziewczynę ręką, a sama Morgan wtulała się w w tors Freda. Żadne z nich nie wyzywało się dla żartów i nie kopało się to w piszczel, to w bok. Po prostu leżeli i synchronicznie oddychali, co wywołało mały uśmieszek na ustach Carl. I aż nie mogła się powstrzymać:
- Accio aparat - wyszeptała i po chwili w jej ręce utkwił aparat Morgan. Carl wiedziała, że Morgan podczas przerwy świątecznej pójdzie wywołać zdjęcia, a więc postanowiła zostawić dziewczynie małą pamiątkę.
Carl przyłożyła swoje oko do aparatu i zrobiła dwa zdjęcia. Była tak pochłonięta tym, aby zdjęcia były proste i wyraźne, że nie zauważyła, jak George wstał i przyglądał jej się, oczarowany tym, jak pięknie wygląda w rozczochranych włosach, i wtedy też zaczął się zastanawiać, czy Carl zawsze wyglądała tak, jakby miała nad sobą złote światło?
- Nie ładnie tak fotografować śpiących przyjaciół - oznajmił do ucha Carl, zachodząc dziewczynę od tyłu, która podskoczyła lekko przestraszona.
- George - wyszeptała dziewczyna bez tchu, lekko przerażona ich bliskością. Odwróciła się i spojrzała chłopakowi w jego czekoladowe oczy, a wtedy powietrze zrobiło się gęste, bardzo gęste...
- Carl - wyszeptał gardłowym głosem George, co wywołało u dziewczyny dreszcz, chłopak spojrzał na jej nie owinięte kocem ramię,i zapytał, widząc gęsią skórkę na jej skórze - Zimno ci?
- Nie...znaczy...ja - zaczęła się jąkać i zastanawiała się, skąd u licha się to u niej wzięło.
Wtedy George, z widocznym pasem czerwieni na twarzy, zaczął przysuwać swoją twarz, do twarzy Carl, a dziewczyna jakby sparaliżowana, nie wiedziała co zrobić. Uciekać, czy zostać? Nic nie mogła, a wtedy, gdy ich twarze dzieliły milimetry, Fred zaczął gadać niezrozumiałe słowa przez sen, po czym odwrócił się bardziej w stronę śpiącej Morgan.
George odsunął się od Carl, jakby się czymś popatrzył. A tedy zrobiło się bardzo niezręcznie. Oboje mieli wypieki na twarzy. George zaczął się drapać po karku.
- Eee, no...jakby ja eee- zaczął się jąkać, nie umiejąc zlepić jednego sensownego zdania.
- Ja już...Em pójdę na... - Carl tak samo zaczęła się jąkać.
- Eee..tak mhm - odpowiedział speszony George, przeczesując swoje włosy dłonią - dobranoc.
- Tak, dobranoc - odpowiedziała Carl i szybko czmychnęła do swojego dormitorium, a kiedy zamknęła za sobą drzwi, osunęła się po nich na ziemie, zakryła usta i uświadomiła sobie, że wcale nie przeszkadzałoby jej to, że George by ją pocałował, wręcz przeciwnie, ona tego pragnęła.
CZYTASZ
Psikus (nie)doskonały • Fred Weasley
FanficW życiu miłosnym bliźniaków Weasley zaczęło mieszać się jak w kociołku z eliksirem. Niespodziewanie odkrywają, że ich serca mogą należeć do czegoś niezwiązanego z psikusami a kogoś, co powoduje ogromny misz masz. Szósty rok w Hogwarcie rozpoczyna...