Prolog
4 lipca 2039 roku, Detroit
Poranek w Detroit był piękny. Ciepłe słońce grzało, doprowadzając do radości wszystkich jego mieszkańców. Każdy z wielką chęcią szedł do pracy, robił zakupy, rozmawiał o wszystkim i o niczym.
Na ulicach widać było tłumy, nie tylko ludzi, lecz także androidów. Większość osób nie zwracała na siebie uwagi i z obojętnością mijała kolejnych przechodniów. Jednak czasem można było zauważyć, pełne nienawiści spojrzenia rzucane przez ludzi dla androidów. Mimo, że minęło dziesięć miesięcy od rewolucji maszyn i daniu im tych samych praw co ludziom, niektórzy nadal nie mogli się z tym pogodzić.
Bo jak tak może być? Maszyna, która ma uczucia? Jest ona na równi z człowiekiem? Pracuje na tych samych zasadach co on?
Niektórzy ludzie nadal mają mylne przekonanie o androidach. Uważają, że powinny one służyć człowiekowi i być posłusznym.
Niestety, czasy się zmieniły i choćby niektórzy chcieli inaczej, nie mogli nic zrobić. Pozostało im tylko pogodzić się z otaczającą ich rzeczywistością. Oczywiście, nie dla wszystkich to było takie jasne i proste. Zdarzały się pobicia na tle gatunkowym. Sprawcy zapominali, że teraz takie wybryki na androidach są karane w ten sam sposób co dla człowieka i często zszokowani stawiali się na posterunku. Pobladli słuchali oskarżeń i cen odszkodowania. Za swoją głupotę i nienawiść, dostawali prace społeczne lub wyrok w więzieniu.
Wszyscy jednak byli takiego samego zdania: rzeczywistość uległa zmianie i to diametralnej. I wszystko wskazywało na to, że tak zostanie.
***
Connor siedział przy biurku, uzupełniając zaległe raporty. Prawą ręką pisał, a lewą wykonywał sztuczki swoją monetą. Niektórzy jego koledzy przystawali, ciągle nieprzyzwyczajeni do podzielnej uwagi androida, który nie patrząc na dłoń z monetą, wykonywał nią niesamowite akrobacje. Żaden człowiek nie potrafiłby ich powtórzyć. Dopiero, kiedy moneta wylądowała w ręce Connora, a ten spojrzał na nich pytającym wzrokiem, odchodzili, lekko zawstydzeni. Chłopak tylko uśmiechał się pod nosem. W pełni ich rozumiał. Czasem sam zapominał, że jego mowa lub sposób bycia, wprowadzała kolegów w zakłopotanie. Przykładowo, kiedyś tłumacząc coś dla dwóch policjantów, używał takiego słownictwa, że mężczyźni nic nie zrozumieli i dostali więcej pytań niż odpowiedzi. "Czym do licha jest Acer elegantulum?!" Takie sytuacje wspominał ze śmiechem.
Z zamyślenia wyrwał go trzask uderzonej ręki o swoje biurko. Android zamrugał parę razy i spojrzał w górę.
Nad nim stał rozzłoszczony porucznik Hank Anderson, jego partner. Wyglądał... Strasznie. Miał wory pod oczami, każdy kosmyk jego włosów żył swoim życiem, a ubrania były pogięte.
Hank spojrzał na swojego partnera i gwałtownie wciągnął powietrze. Musiał się uspokoić, by przypadkiem, przy świadkach, nie zlać androida na kwaśne jabłko.
- Dzień dobry Hank - Connor niewzruszony patrzył na reakcję porucznika.
- Ja ci dam dobry, ja ci dam dobry.... - Hank powoli tracił resztki cierpliwości.
- Nie rozumiem, coś się stało?
- Connor, ja ci dobrze radzę, nie wkurwiaj mnie jeszcze bardziej - wysyczał przez zęby Anderson. - Ty już dobrze wiesz, co się stało.
CZYTASZ
Autofobia | Detroit: Become Human ff
FanfictionW mieście Detroit zostają znalezione dwa ciała - człowieka i androida. Charakterystyczną cechą zbrodni jest to, że obok nich jest ogromna ilość czerwonej i niebieskiej krwi, jakoby miało to symbolizować dwa gatunki. Sprawa zostaje przydzielona dla C...