Od patrolu do patrolu

4K 117 40
                                    

Marinette miała urwanie głowy w piekarni. Jej rodzice dostali zamówienie na 5 tortów weselnych i 3 urodzinowe, więc wszyscy uwijali się jak w ukropie. Było już dobrze po północy, gdy skończyli ozdabiać ostatni z nich i dziewczyna mogła wreszcie pójść do swojego pokoju. Odetchnęła z ulgą, rzucając się na sofę i budząc przy okazji śpiącą na poduszce Tikki.

- Skończone? – spytała zaspanym głosem kwami.

- Tak – odpowiedziała jej Marinette. - Jestem wykończooooona – ziewnęła, pocierając twarz, by choć trochę się rozbudzić. - Czarny Kot pewnie zastanawiał się dlaczego nie przyszłam na patrol. Muszę wymyślić jakiś sposób komunikacji, który pozwoli nam porozumiewać się poza kostiumami – dodała, a Tikki tylko uśmiechnęła się pod nosem.

- Jestem pewna, że poradził sobie dziś bez ciebie, Marinette – oznajmiła jej Tikki. – Kot zrobił się bardzo odpowiedzialny w ostatnim czasie. Pomaga wielu ludziom.

- Wiem, Tikki. I dlatego się martwię. Bierze na siebie zbyt wiele – westchnęła, podnosząc się z leżanki. - Oby tylko znowu nie wpakował się w tarapaty. – Nie dalej jak w zeszłym tygodniu Kot wylądował na jej balkonie ze zwichniętym lewym nadgarstkiem. A dwa tygodnie temu opatrywała paskudne rozcięcie na jego nodze. – Nasze stroje powinny być wytrzymalsze – mruknęła do siebie, sięgając do komody po piżamę.

Przebrała się szybko i już wchodziła do łóżka, gdy usłyszała cichy stukot dobiegający z balkonu.

- Tikki, słyszałaś? – zapytała szeptem.

Kwami jednak znowu spała. Dziewczyna ostrożnie przeniosła poduszkę na miejsce, skąd Tikki nie była widoczna, a potem cicho otworzyła klapę w suficie i wyszła na balkon. W mroku dostrzegła ciemną postać skuloną przy ścianie.

- K-Kot? – wyjąkała, pocierając ramiona. Na zewnątrz nie było zbyt ciepło jak na wrześniową noc.

- Przepraszam, Księżniczko... – szepnął, a jego zielone oczy błysnęły w ciemności. – Nie wiedziałem gdzie indziej mogę przyjść...

Zapaliła wiszące na ścianie lampki i wydała z siebie cichy okrzyk. Już nie było jej zimno. Zakryła usta dłonią na widok zakrwawionego kostiumu superbohatera, próbując jednocześnie zachować spokój i nie zemdleć.

- Coś ty robił? – wyszeptała, klękając przy nim.

- To tylko wygląda tak źle - uspokoił ją, ale wyglądał niepewnie. - Zwykłe draśnięcie...

- Draśnięcie nie zostawia tyle krwi! - zawołała stłumionym głosem.

Czarny Kot przyciskał rękę do ramienia. Marinette widziała jak między jego palcami powoli sączy się krew.

- Pomożesz mi? – zapytał nieśmiało.

Tylko pokiwała głową. Pomogła mu wstać, a potem objęła mocno w pasie i poprowadziła do swojego pokoju. Dziękowała niebiosom, że ma swoją własną łazienkę i to tam zaprowadziła Kota. Słyszała ciągle krzątających się na dole rodziców i naprawdę nie chciała tłumaczyć, skąd w ich łazience wzięła się ta cała krew.

Posadziła go na taborecie, po czym w milczeniu zaczęła przepatrywać szafki, w poszukiwaniu bandaży i wody utlenionej. Kot też milczał. Najwidoczniej nie miał siły mówić. Dopiero gdy Marinette stanęła przed nim z mokrą ściereczką nieco oprzytomniał.

- J-jak... Jak zdjąć ten kostium? - spytała nerwowo.

Dobrze wiedziała, że kostiumy są magiczne i w zwykłych warunkach nie można ich zdjąć. Tikki wyjaśniła jej jednak, że jeśli sobie tego zażyczy, w stroju pojawi się suwak, który umożliwi jej ściągnięcie części ubrania. Miała nadzieję, że tak samo działa to w przypadku Kota.

Biedronka i Czarny Kot - opowiadaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz