29: wierzę, że mieliśmy wszystko

2 1 1
                                    

David czeka na niego na parkingu pod jednym ze sklepów w centrum miasta. Stoi oparty o drzwi czarnej furgonetki, z którą tak dobrze zgrywa się kolorystycznie, że wyróżnia się jedynie jego blada skóra. Prawie tak samo blada jak skóra Beau.


Parkuje motor obok niego.

– Tym teraz jeździsz? – pyta David, a w jego głosie słychać brak aprobaty.

– Łatwiej tym manewrować.

– To musi być dla ciebie ważne.

– Nie masz pojęcia.

Parking jest dziwnie pusty. Godziny szczytu może i już minęły, ale to nadal jest środek miasta, w którym mieszka kilkadziesiąt tysięcy osób. Może jest tak pusto dlatego, że wszyscy uciekli, jak tylko zobaczyli tam Davida.

– Pozbyłem się z Akademii dwóch osób, które sprawiały problemy – wyznaje Beau. Próbuje brzmieć tak, jakby się chwalił.

– Nadal nie dostałem prawdziwego dowodu, że mogę ci ufać.

Beau zaciska kluczyki w dłoni. Staje na przeciwko Davida i z wymuszoną pewnością siebie unosi wysoko podbródek. Stoją tak na przeciwko siebie, ojciec i syn, szukając wszystkich swoich podobieństw i różnic. Mają te same małe, nieco odstające uszy i szare, przenikliwe oczy. Beau jest kilka centymetrów wyższy, chociaż to David cały czas patrzy na niego z góry.

– A jaki dałem ci powód, żebyś mi nie udał?

– Złamałeś zasady.

– Złamałem jedną zasadę. Rok temu. Miałem sporo czasu, żeby rozważyć swoje zachowanie i wydaje mi się, że wystarczająco za to zapłaciłem. – Beau wskazuje bliznę na swojej twarzy. – Nie sądzisz?

David wyjmuje z kieszeni płaszcza coś cienkiego. Zdjęcie. Podaje je Beau, który bierze je z pewnym wahaniem. No cóż, nie może tak po prostu mu odmówić.

Przygląda się zdjęciu. Jest na nim mężczyzna w średnim wieku, otwierający drzwi mieszkania. Zdjęcie zostało zrobione z ulicy, bez wiedzy mężczyzny. Ogląda się przez ramię i wyraźnie widać jego twarz, znaczoną wieloma zmarszczkami. Jest wysoki i chudy, a jego ubrania wyglądają, jakby wyszarpał je ze śmietnika. Na dole znajdują się napisane grubymi literami imię i nazwisko mężczyzny. Clayton Wright.

Beau podnosi wzrok na Davida.

– Na co mi to?

– Dobrze mu się przyjrzyj – rozkazuje David, a potem podaje mu czarną reklamówkę z czymś małym, lecz ciężkim. – To może ci się przydać.

Beau zagląda do reklamówki.

– To pistolet! – syczy Beau, oburzony. Mimo to, bierze torebkę i wrzuca do niej zdjęcie Claytona. – Czy ty chcesz, żebym...?

– Och, nie zachowuj się jak dziecko. Chodziłeś przecież na lekcje strzelania. Sam zachęcałem twoją matkę, żeby cię na nie wysłała. Na nic byś mi się nie przydał bez tak podstawowych umiejętności.

– Za podstawowe umiejętności uważam raczej, nie wiem, gotowanie czy prowadzenie samochodu, a nie strzelanie z pistoletu.

David uśmiecha się złośliwie.

– Młody, nie oczekuję od ciebie nie wiadomo czego. Spokojnie uda ci się to załatwić w ciągu godziny. Masz tylko się go pozbyć. To proste.

– Idź i udowodnij mi, że zasługujesz, żebym nazywał cię synem.

I tak ląduje pod domem, w którym mieszka Clayton. Zdjęcie mężczyzny podarł na kawałki i wyrzucił do pierwszego kosza, na jaki się natknął, a pistolet ukrył pod kurtką.

Tainted PrinceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz