45: i nie podobało mi się zakończenie

2 1 1
                                    

David czeka na niego w sali od angielskiego, niecierpliwie tupiąc nogą. Ma ze sobą grubą skórzaną teczkę. Jako jeden z honorowych gości balu, nie był nawet podejrzewany o posiadanie nielegalnych przedmiotów, więc nikt nie sprawdził, co kryło się w środku.

Beau włącza latarkę i otwiera wejście do tunelu. Pozwala Davidowi wejść jako pierwszemu i rusza zaraz za nim.

David odkłada teczkę na ziemię.

– Jak chcesz to rozegrać?

– Ufasz mi? – pyta Beau wymijająco. W jego głosie nie słychać żadnych emocji.

David patrzy na niego ze zdumieniem, jakby zastanawiał się, czy aby na pewno spotkał się z odpowiednią osobą, a nie jakimś losowym dzieciakiem.

Z jakiegoś idiotycznego powodu pragnie, żeby David powiedział "Nie" i udowodnił mu, że wszystko, co zrobił przez te miesiące było bezcelowe.

A jednak przyszedł tu za nim.

Przez kilka sekund żadne z nich nawet nie drgnęło.

– Dzieciaku, dobrze się spisałeś. Mam dzięki tobie lepsze zyski niż kiedykolwiek. Bogate bachory zapłacą każdą cenę za to gówno.

– Mam to uznać za tak?

– Tak ci zależy na tym, co o tobie myślę?

Beau pociera dłonią bliznę na twarzy.

– Dostałem to, bo mi nie ufałeś. Zastanawiam się tylko, co byś mi zrobił, gdybym teraz coś spaprał.

– Dobrze wiesz, że każdy, kto spieprzy robotę zostaje ukarany. Nie ma specjalnego traktowania dla rodziny.

Beau obserwuje wyraz twarzy Davida, szukając jakichkolwiek wskazówek na to, że podejrzewa go o zdradę, ale wydaje się niczego nieświadomy.

Ma nadzieję, że Evan pamięta o ich planie.

– Skąd to wytrzasnąłeś? – David pociąga za jedno z piór na jego szalu. – Zabawiałeś się z kimś?

– Taa, pewnie. Dlatego właśnie mam to. – Beau zdejmuje pierzaste boa, odsłaniając ranę na szyi. – Trafił mi się perwersyjny koleś, którego kręciła zabawa z nożami.

David pochyla się bliżej Beau, aby móc przyjrzeć się ranie Beau. Krew wciąż się z niej sączyła, chociaż już wolniej. Większość z niej została wchłonięta przez pióra.

– Kto ci to zrobił? – pyta David.

– Już się nim zająłem. I przy okazji też gościem, z którym współpracował.

– Kto to był? – Głos Davida staje się ostrzejszy, a na jego czole pojawia się cienka zmarszczka.

Beau odwraca wzrok i sili się na uśmiech.

– Hammond. Wreszcie dowiedział się, kto pociąga za sznurki i próbował je odciąć. Wyręczyłem go.

– Beau, do cholery – warczy David – niczego się nie uczysz. Nie bierzesz do brudnej roboty kogoś, kto poderżnie ci gardło przy pierwszej możliwej okazji. Najpierw upewniasz się, że to, co na niego masz, da ci przewagę.

Beau chwyta się za pierś, udając że poruszyły go słowa Davida. Tak naprawdę sprawdza, czy odebrany Willowi sztylet wciąż spoczywa w jego kieszeni.

Czuje się bezpieczniejszy, kiedy jego dłoń napotyka cienki, stalowy przedmiot.

– Nigdy nie obchodziło mnie moje własne życie – mówi Beau. – Jak umrę, to umrę. Pewnie i tak na to zasłużyłem, skoro nie byłem szczególnie "grzeczny" przez większość życia. Nigdy nie obchodziło mnie, co się ze mną stanie. Ale wiesz, co mnie obchodzi? Nie chcę, żeby ktokolwiek, kogo kocham, musiał cierpieć, szczególnie, jeśli sam przyłożyłem do tego rękę. – Beau szeroko się uśmiecha. – David, może i jesteś moim ojcem, ale nie masz nawet pojęcia, jak się cieszę, że wychowywałem się z Jean-Philippe'em, a nie z tobą. Byłby z ciebie naprawdę chujowy rodzic.

Tainted PrinceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz