8.

140 6 0
                                    

RAY

-Spróbuję- odpowiada mojej siostrze Chris i idzie się rozglądać.
Ten dzień minął mi strasznie szybko, dopiero co się zaczął a już się ściemnia.
-Usiądź- prosi mnie siedząca już na ziemi Vera. Siadam na przeciwko niej z wyprostowaną lewą nogą- Jeżeli wszystko pójdzie mi jak trzeba to do pełnej sprawności powinieneś wrócić w przeciągu 2 tygodni, a samodzielnie poruszać się już po około 4 dniach.
Zdejmuje mi buta a następnie polewa kostkę zimną wodą ze stołówki.
-Skąd wiesz co robić?- pytam, obserwując jak bandażuje mi kostkę- Nigdy nie mówiłaś, że interesują Cię, yyy... tego typu rzeczy.
-Przydałby się lód czy ocet- mówi pod nosem, ignorując moje pytanie.- I... skończone!
Uśmiecha się i przyjaźnie klepie mnie po ramieniu, więc w podziękowaniu też zmuszam się do uśmiechu, czego już po chwili żałuję. Pewnie wyglądał żałośnie. Normalnie, jak jest szczery, za nim jakoś nie przepadam, a co dopiero w takiej sytuacji.
-Dzięki- rzucam i wstaję z jej pomocą.
-Tylko tyle mogę na teraz zrobić- mówi smutnym głosem. Podaje mi jakiś metalowy kij, który przed sekundą znalazła. Niepewnie go od niej odbieram.
-Co to?
-Nie mam pojęcia, ale od teraz będzie Ci służyć jako laska. Może być? No wiesz, żebym nie musiała co chwilę pomagać Ci chodzić.
-Jasne.
Vera pomaga mi założyć drugiego buta, tak aby nie zepsuć świeżo obandażowanej kostki. Nie dużo mija czasu aż z powrotem zjawia się Chris.
-Z drugiej strony budynku jest otwarta furtka ale jest dość daleko, a żeby dojść do chłopaków będziemy musieli robić kółko i nie zbyt się to opłaci- oznajmia, gdy tylko się do nas zbliża.
-W sensie?- dopytuję, zgarniając na siebie ich spojrzenia.- Wydaje mi się, że nie mamy wyboru. Nie ma w końcu opcji, że przejdę przez tą bramę z jedną sprawną nogą nie nadziewając się na nią.
-Chyba, że wezmę Cię na plecy- proponuje Vera. Przewracam oczami. Ona i te jej głupie pomysły.
-Ta, już to widzę. Już wolę żeby to on wziął mnie na plecy.-  Nadal na nią patrząc, wykonuję szybki ruch głowy w stronę bruneta, który nie zrozumiał że był to jedynie żart.
-A no dobra- rzuca niewzruszony.- Nie mogliście wpaść na ten pomysł przed tym jak okrążyłem cały ten budynek?
Nie odpowiadam mu na to, jedynie wzruszam ramionami. Vera tak samo. Może ta wiedza jeszcze nam się kiedyś do czegoś przyda. Może tu jeszcze wrócimy, a wtedy będziemy się cieszyć że już to wiemy. Kto wie. Może.
Dziewczyna przechodzi jako pierwsza, potem Chris ze mną na plecach. Nikomu nie dzieje się krzywda. Gdy brunet kuca abym bezpiecznie zszedł z niego na ziemię, niechcący spoglądam na martwe ciało leżące pod bramą. Mam odruch wymiotny. Vera z powrotem wręcza mi metalowy patyk, który ma mi robić za kulę.
Idziemy tam gdzie według Chrisa czekają na niego Ethan i Grayson. On prowadzi, za nim podąża moja siostra, a ja na szarym końcu próbuję za nimi nadążyć.
W drodze zaczynam myśleć o rodzicach. Co jak zostali zarażeni i wyglądają tak jak ten umarlak w szkole? A może już nie żyją. Może ktoś ich zabił. Nie mogę pogodzić się z faktem iż mogę ich już nigdy nie zobaczyć. Próbuję sobie przypomnieć moją ostatnią rozmowę z nimi, ostatnią wymianę spojrzeń, uśmiechów, ale na nic. Nadal pamiętam ich twarze, bardzo dobrze i wyraźnie, ale to nie to samo. Ciężko mi z tym, że byłem zmuszony pożegnać się z nimi bez prawowitego pożegnania. Bardzo ciężko.
-Pomocy!- Cała nasza trójka odwraca się w stronę, z której dobiega głos nieznajomej nam kobiety. Chris przeklina pod nosem.
-Uciekamy stąd!- woła po chwili- No już, szybko! Ruchy!
Co on ma na myśli mówiąc „uciekamy stąd"? Myślę sobie sfrustrowany nagłą zmianą. Na dodatek szybko?!
-Ej!- krzyczę tylko.
Staram się biec z tą moją pseudo kulą, ale już po chwili wyślizguje mi się z ręki. Vera, biegnąc co chwilę zerka za siebie, gdy zauważa że nie jestem w stanie ich dogonić, cofa się aby mi pomóc. Wtedy Chris woła po raz kolejny.
-Za mną!- Biegnie w stronę ruin sklepowych po naszej lewej stronie.
Vera łapie mnie za przedramię, wyrównujemy tempo i biegniemy najszybciej jak jesteśmy w stanie. Razem w końcu doganiamy Chrisa.
W trójkę chowamy się w wąskiej alejce między ruinami. Jest tak ciemno, że kompletnie nie widzę tego co znajduje się za nami. Natomiast na przeciw jestem w stanie dostrzec wysoką, mizerną kobietę o długich i rzadkich ciemnych włosach, ubraną w szare dresy i różowy podkoszulek. Towarzyszy jej trzech mężczyzn, każdy uzbrojony. Ubrani są w grube czarne kombinezony oraz maski ochronne typu stalker w tym samym kolorze.
-Proszę, oszczędźcie mnie! Mam męża i trójkę dzieci!- Krzyczy z uniesionymi, trzęsącymi się rękoma. Twarz mokrą od łez i czerwoną od płaczu. Jest przerażona- Powiem wam gdzie widziałam ich ostatni raz ale proszę zostawcie mnie...
Przestraszony patrzę na Verę. Jest tak ciemno, że nie nie widzę nawet jej twarzy, widzę jednak oczy. Przerażone oczy. Ja sam jestem przerażony, nie chcę patrzeć jak Ci ludzie zabijają tą niewinnie wyglądającą kobietę. Nie wygląda nawet na ugryzioną.
- Gdzie oni są?- pyta bezuczuciowo ale dość spokojnie, bo nie krzycząc, jeden z mężczyzn, przeładowując przy okazji swój karabin.
-Ostatni raz widziałam ich jak wchodzili do tego budynku!- Wskazuje na sklep, dokładnie ten w którym ostatnio nocowaliśmy, cała się przy tym trzęsąc.
-Veronica- szepcze Chris do mojej siostry. Słucham co mówi ale nie spuszczam wzroku z pełnej lęku kobiety, której teraz szczerze współczuję. Na samo wyobrażenie, że mógłbym być w jej sytuacji, dostaję nieprzyjemnych dreszczy- Chyba musimy stąd iść.
Chris brzmi bardzo poważnie, podkreśla to drugie słowo. Veronica nic jednak nie mówi, wygląda jakby w ogóle go nie słyszała. Wzrok ma wpatrzony w znajdujących się kilkanaście metrów przed nami ludzi. Tak samo jak ja chce pewnie podsłuchać tej niecodziennej rozmowy nieco dłużej.
-Kiedy to było?!- zadaje pytanie drugi z mężczyzn, już bardziej wrogo, przy okazji uderza kobietę bokiem karabinu, na tyle mocno że upada ona na ziemię. Trzeci z nich próbuje go uspokoić, ale na marne, bo ten drugi (teraz jeszcze bardziej zirytowany) jedynie macha na jego próby ręką i mamrocze coś pod nosem.
-K-Kilka godzin temu...
-Nie no super!- drze gębę ten drugi. Ten z jakiegoś powodu bardzo poddenerwowany.
-Mike, uspokój się- odzywa się ten pierwszy. Odwraca się i powolnym krokiem cofa. Trzeci naśladuje go- Nie mogą być daleko.
Kobieta pomału, z rękoma nadal uniesionymi, zaczyna się podnosić.
-W ten sposób zajmie nam to wieczność! Znajdując takich debili jak ona!
-J-Ja...- zaczyna ciemnowłosa, w żółwim tempie podchodząc przy okazji w stronę zezłoszczonego mężczyzny, który w tym właśnie momencie strzela.
Wytrzeszczam oczy. Łapię się za usta, powstrzymując tym dźwięki chcące się z nich wydobyć.
Pozostała dwójka raptownie się odwraca, wydają się zszokowani bezpodstawną decyzją kolegi. Kobieta, do której strzelił martwo leży na ziemi z dziurą w brzuchu. Nie mogę oderwać od niej wzroku, a jednocześnie nie chcę na nią patrzeć.
To nie dzieje się naprawdę. Czy on naprawdę właśnie..? Czuję się jakbym nurkował i w mojej butli z tlenem zaczynało go brakować.
Vera łapie mnie za barki, odwraca przodem do siebie, przysuwa i mocno ściska. Odsuwam się nieco i podnoszę na nią wzrok. Za wiele nie udaje mi się zobaczyć, wyczytać z jej twarzy. Jest skamieniała, pustym wzrokiem wpatruje się w jakiś punkt na niebie. Chris nas obu chwyta za ramiona i ciągnie w ciemność.
Nie mogą nas teraz zauważyć ani usłyszeć, właśnie dlatego schyleni zaczynamy się skradać. Każdy kolejny ruch musi być dobrze przemyślany. Doganiając Chrisa i Verę, udaje mi się podsłuchać rozmowę tej trójki mężczyzn.
-To nie było konieczne- rzuca pierwszy.
-Czemu to zrobiłeś?!- wzburza się drugi- Ona miała rodzinę...
-Rodzinę? Każdy z nas miał rodzinę!- drze mordę ten cały Mike- To bez znaczenia. Przeżyje ten kto ma przeżyć i tyle. Ona do tych osób najwidoczniej nie należała.
To ostatnie zdanie typ dodaje po dłuższej chwili ciszy, ledwo jestem w stanie je usłyszeć bo udaje nam się już wtedy nieco oddalić.
Kiedy nie jesteśmy w stanie usłyszeć już żadnego z nich, Chris uznaje że jesteśmy wystarczająco daleko. Wygląda zza murku, jednej z bocznych ścian sklepu. Sprawdza czy droga aby napewno jest bezpieczna. Chcąc mu pomóc też planuję się wychylić, wtedy jednak przed moją twarzą znikąd pojawia się jego ramię.
-Widzę ich- oznajmia, chyba szczęśliwy, ale trudno powiedzieć.
Uświadamiam sobie, że nie miałem jeszcze okazji widzieć chociażby jego uśmiechu, co dopiero mówić o śmiechu. W sumie to ciekawe jak wygląda kiedy się cieszy, śmiejący się bądź zwyczajnie uśmiechnięty. Ciekawe czy też nie przepada za swoim uśmiechem. Możliwe, że jest jedną z tych osób u których każda emocja wygląda w ten sam sposób.
Patrzę najpierw na niego, potem na to na co patrzył. Kilka metrów dalej od nas dostrzegam jego kolegów, kryjących się za budynkiem robiącym kiedyś za mały blok mieszkalny. Teraz zapewne nikt już w nim nie mieszka. Oprócz tego, że sam w sobie wygląda na stary, większość okien jest dodatkowo powybijana, a ściany pełne są graffiti. Czytam kilka z nich. POZOSTAW COŚ PO SOBIE. NAJWYŻSZA PORA ZOSTAĆ GRAFICIARZEM. NAJWYŻSZA PORA ZOSTAWIĆ COŚ PO SOBIE!
-Nie widzą nas- zauważa Vera.
RATUJ SIĘ KTO MOŻE!
-Musimy się do nich jakoś dostać- odzywa się Chris, cały czas rozglądając się po okolicy.
WSZYSCY I TAK UMRZEMY.
Opieram się plecami o mur i krzyżuję ramiona.
-Nie możemy po prostu szybko przebiec czy coś?- pytam padnięty. Chciałbym móc już pójść spać. Odpocząć. Przespać się, nie musząc przy tym czuwać.
-Żartujesz?- Chris marszczy czoło- Żeby nas zastrzelili? A i zapomniałeś o swojej nodze?
-Poczekajmy aż sobie pójdą- proponuję więc.
-Niewiem czy mamy inny wybór- mówi Vera, nie brzmi jednak na zadowoloną tym pomysłem.
Niepokojąca mnie trójka rozgląda się tymczasem w około szkoły, każdy z nich z  karabinem w ręku.
-To głupie- stwierdza brunet.- Nie będę czekać nie wiadomo ile. Zresztą co jak wezwą posiłki?
-Jezu.- Przewracam oczami- Nic Ci nie pasuje.
-To w końcu biegniemy do chłopaków czy czekamy tutaj?- dopytuje podirytowana Vera. Na odpowiedź czekamy okrągłą minutę, podczas której Chris nie przestaje się rozglądać w tę i we w tę.
-Ja pójdę, wy zostańcie- mówi w końcu. Nie to spodziewałem się usłyszeć.
-Nie ma mowy!- Vera najwidoczniej też.
-W taki właśnie sposób chcecie znowu nas zostawić?- fukam, nerwowo ściskając się za ramiona.
-Jeżeli w połowie stwierdzę, że to bezpieczne i że nie widzą nas ani nie słyszą to dam wam znak i pójdziecie za mną.- Zerkam na siostrę, a ona w tym samym momencie na mnie- Zgoda?
-Niech będzie- odpowiada za nas dwojga.

GRAYSON

Sennie otwieram oczy. Pierwsze co czuję to straszny ból pleców, najbardziej kręgosłupa szyjnego ale też lędźwi. Leżę na twardej ziemi, a nade mną stoi Ethan i gapi się. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie jak się tu znalazłem, niepokoi mnie to że nigdzie nie widzę Christiana. Raptownie wstaję do pozycji siedzącej i uważnie się rozglądam.
-Gdzie je-
-Poszedł na zwiady do tamtego budynku- nie daje mi dokończyć ciemnooki. Podnoszę wzrok, palcem wskazuje mi on wtedy wyglądającą na opustoszałą szkołę- Miał poszukać czegoś do jedzenia czy-
-Tak sam?!- Tym razem to ja przerywam mu w pół zdania. Ethan ignoruje moje pytanie. Kuca na przeciwko mnie, wyjmuje zmiętą paczuszkę czipsów z kieszeni i wręcza mi ją. Ślina zbiera mi się do ust. Łapię się za burczący z głodu brzuch. Niemniej po namyśle odsuwam owy podarek i wstaję kręcąc głową- To nie czas na jedzenie, Ethan. Trzeba znaleść Chrisa.
-Nie- mówi z dziwnym jak na niego spokojem w głosie. Naśladuje mnie i również się podnosi.
-Jak to nie?- pytam zaskoczony.
-To jest Twój czas na czipsy Grayson- upiera się i po raz kolejny wpycha mi zgniecioną paczuszkę do rąk.- Christian pewnie zaraz wróci. Jak nie, to pójdziemy go szukać, ale najpierw proszę Cię żebyś to zjadł.
Unoszę brwi i mrugam nie dowierzając w to co ma miejsce. Przez chwilę zastanawiam się czy to przypadkiem nie sen. Krótko się śmieję. Nie wiem jak inaczej zareagować na to nietypowe jak na Ethana zachowanie.
-Coś się stało?- pytam, nieco zbyt szeroko się uśmiechając. Odbieram też od niego w końcu te czipsy, z którymi nie wygląda jakby miał mi dać spokój.
-Co? Nie- odpowiada zmieszany.
-Wyrzuty sumienia czy coś?- śmieję się ponownie, chrupiąc pod nosem. Rudy przewraca oczami. Klepię go wtedy przyjaźnie po plecach. Na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech, co prawda tylko na sekundę i jest naprawdę delikatny ale jednak jest.
-To co? Ile już go nie ma?- Zmieniam temat. Dokańczam jeść i wylizuję palce.
-Może godzinę?- Wytrzeszczam oczy. Minęło aż tyle czasu i on nadal nie poszedł go szukać?- No co? Po tym wszystkim zgubiłem rachubę czasu... Możliwe, że na serio minęło tylko dwadzieścia minut.- Wzrusza ramionami- Tak naprawdę to nie mam pojęcia.
Wrzucam pustą paczkę po czipsach do pełnego kosza ulicznego, z którego już się wysypuje. Mój śmieć też oczywiście kończy na ziemi. Wzdycham.
-To znaczy, że mamy iść go szukać, prawda?
-W sumie możemy się ro...
Nieznajomy nam głos sprawia, że Ethan nie kończy zdania. A dokładnie to przerywa mu wołająca o pomoc kobieta, tak mi się bynajmniej wydaje; że o to prosi i że jest to kobieta. Głos ma wysoki, piskliwy, a słowa wymawia bardzo niewyraźne, tak jakby miała problem z wymową albo tak bardzo się bała, że jej struny głosowe odmówiły współpracy.
Rozglądam się za kolegą, który nagle mi gdzieś zniknął.
-Też to słyszałeś?- rzucam bardziej sam do siebie niż do kogoś. I brzmi to bardziej jak twierdzenie niż pytanie, którym niby być miało.
W końcu znajduję Ethana. Wychyla się zza rogu budynku, niedaleko którego się obudziłem. Naśladuję go. Dostrzegam trójkę mężczyzn ubranych w identyczne czarne stroje z dużymi, dziwnie wyglądającymi maskami na twarzach. Nie cieszy mnie fakt, że każdy z nich jest uzbrojony. Nie sprawiają wrażenia dobrych ludzi. Po dłuższym przyglądaniu się im, przypomina mi się ojciec.
Naukowiec i dyrektor laboratorium, tego z którego uciekł zarażony zamieniającym ludzi w zombie wirusem człowiek. Pewnego razu gdy tam z nim byłem, przyszedł do niego identycznie ubrany człowiek. Chyba aby coś mu przekazać, jakąś informację, być może jakąś ważną. Pamiętam tą twardą białą kanapę, na której wtedy siedziałem. Wszystko było tam białe bądź morskie, to jego ulubione kolory. Tata wziął mnie ze sobą do pracy, bo nie miałem z kim zostać. Moja opiekunka rozchorowała się, a nie chciał szukać nikogo na biegu, nie chciał oddać mnie w niepożądane ręce.
W laboratorium było takich ludzi pełno. Robili tam chyba za ochroniarzy. Nie mam jednak bladego pojęcia po co tu są.
Próbuję nie wzbudzić w Ethanie żadnych podejrzeń. O tym kim jest mój ojciec nie mówiłem ani mu ani Chrisowi. Na szczęście, on nawet na sekundę na mnie nie zerka, uważnie przygląda się temu co się tam dzieje.
-Po co im ta kobieta?- szepcze- Co zamierzają z nią zrobić?
-Może jest zarażona.
-Myślisz?- W odpowiedzi wzruszam ramionami.
Po jakimś czasie patrzenia jak rozmawiają (jesteśmy za daleko i nie jesteśmy w stanie usłyszeć ani słowa), jeden z nich uderza kobietę swoją spluwą, a ta osuwa się na ziemię. Jest widocznie zbulwersowany. Gdy ciemnowłosa na własnych siłach podnosi się, mężczyzna strzela, sprawiając tym że ponownie upada. Wzdrygam się na ten widok. Osłupiały patrzę na Ethana. Ma ten sam wyraz twarzy co ja.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz