27.

46 3 0
                                    

ETHAN

Budzą mnie dziwaczne dźwięki dochodzące z zewnątrz. Spora grupa ludzi śpiewa na całego w tym niezrozumiałym dla mnie języku, nie żeby zależało mi aby coś z niego rozumieć. Chcę jedynie aby dali mi spać. Balangują centralnie pod moim oknem, które zdążyłem już zamknąć aby nie czuć dymu, bo ognisko też też rzecz jasna musieli rozpalić. Jest późno ale w pokoju jest dzięki temu dość jasno. Bez problemu widzę zegar i godzinę. Jest druga w nocy. Okrywam się kołdrą i raz próbuję z powrotem zasnąć. Nic z tego. Ci z zewnątrz balują na całego. Na dodatek przyszła pora na refren, chichrają się i wyją jak jakieś wilki. Zaczynam obawiać się, że zaraz zjawią się tu nieproszeni goście. Na dodatek, że rozpalili ognisko, co samo w sobie było z ich strony gamoniowate, to jeszcze drą mordy. Cholera, nie dadzą spać.
Głośno wzdycham i podnoszę się. Zastanawia mnie czy resztę też obudzili, nie dowiem się jak nie sprawdzę. Wyglądam jeszcze raz przez okno, zanim wychodzę na korytarz. Do obrażonego na mnie Graysona nie ma sensu iść, od razu więc kieruję się do pokoju w którym śpi Christian.
Kiedy jestem już pod (mam nadzieję, że właściwymi) drzwiami, pukam trzy razy a czekam może z minutę. Nikt nie otwiera więc pukam po raz kolejny, tym razem też trzy razy. Znowu czekam, nawet dłużej niż przedtem. Dalej nic. Może pomyliłem drzwi. Albo może tak twardo śpi, że o dziwo mnie nie usłyszał. Gdy już mam odpuścić i odejść, po drugiej stronie słyszę kroki. Drzwi w końcu otwierają się. Zadowolony wchodzę do środka.
-Co tu robisz?- pyta zaspany Chris. Zamyka drzwi na klucz, a następnie odwraca się przodem do mnie i opiera o nie plecami. Raptownie łapię go za ramiona i potrząsam nim kiedy powolnie jak żółw zaczyna przecierać sobie oczy. To stawia go nieco na nogi.
-Nie słyszysz tego co dzieje się na dworze? Jak możesz w ogóle spać?
-Yyy dopóki mnie nie obudziłeś to nie, nic nie słyszałem.- Wyrywa się i podchodzi do okna, a ja idę za nim- Wygląda to na jakiś... obrzęd? Ledwo cokolwiek widzę.
-Z mojego okna zobaczysz dużo- rzucam oburzony.- I poczujesz. Stary, wiesz ile tam jest dymu? Nie zwabi to tu przypadkiem tych całych wojskowych? Albo jeszcze gorzej, umarlaków?- Chris wzrusza ramionami.
-Nie wiem- mówi i jak gdyby nigdy nic rusza z powrotem do łóżka.- Zobaczymy.
W sumie to jest to w jego stylu i nawet mnie nie dziwi. Nigdy nie wiem czego się po nim spodziewać. Odpuszczam, bo co mogę zrobić? Krzyknąć do nich przez okno aby się uciszyli? Jeszcze brakuje żeby rzucili we mnie dzidą. Przecież też tam do nich nie wyjdę, jeszcze wrzuciliby mnie do ognia.
Postanawiam zostać tu na noc. Chris nie wygląda jakby miał z tym jakikolwiek problem, a przynajmniej nic nie mówi kiedy rozkładam sobie spanie na podłodze. W moim pokoju nawet z zamkniętym oknem nie miałbym pewnie jak oddychać. Nie wspominając już o tym, że mam problemy z zasypianiem przy świetle, a tam czułem się jakby był już środek dnia. Tutaj, na szczęście dość szybko udaje mi się zasnąć. Ponownie budzę się dopiero około dwunastej. Chris jest już wtedy na nogach. Zauważam go myjącego twarz w łazience, do której drzwi zostawił otwarte na oścież, po przetarciu nadal zaspanych oczu i porannym przeciąganiu.
Wracam do swojego pokoju, poprzednio dając mu o tym znać, tam myję się i ubieram. Woda jest zimna, nie ważne jakby się ją ustawiło, co lekko mnie niepokoi. Wczoraj była jeszcze w końcu ciepła, wręcz gorąca. W kuchni powinien być jakiś działający czajnik, w którym mógłbym podgrzać sobie trochę wody i zafunfować relaksacyjną gorącą kąpiel. Zrobiłbym to gdyby nieco bardziej mi zależało, bo po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku że w sumie to wisi mi to. Dobrze, że w ogóle mają tu jeszcze bieżącą wodę. Jeżeli to co mówi Lisa to prawda to mają tu też spore zapasy jedzenia i czystych ubrań.
Na dole wszyscy już na mnie czekają. Jest Grayson, Chris, Vera, Ray oraz Lisa. Zasiadam do stołu w momencie, w którym niebieskookiemu każdego udaje się akurat rozbawić żartem, którego niestety nie dosłyszałem. Gdy tylko zostaję zauważony, wszyscy bez wyjątku cichną i spoglądają w moim kierunku. Podnoszę jedną brew do góry, wyglądając przy tym bardziej złowrogo niż miałem w planach, czego domyślam się po ich spłoszonych twarzach. Całe szczęście, że po chwili z powrotem przyglądają się już Graysonowi, któremu przypomina się kolejny, zapewne równie świetny jak poprzedni, żart do opowiedzenia. W trakcie dołącza do nas ta dość ciemna, ładna dziewczyna... jak jej było, Jeannie?... ze swoimi siostrami, Doną i Moną. Nie przychodzą z pustymi rękoma, każda z nich stawia na stole półmisek pełen kanapek. Wyglądają trochę ubogo (te kanapki, nie one), pewnie oszczędzają składników. Jedne są z bakłażanem, drugie z jakąś szynką, za to trzecie z kozim serem i pomidorem, jednakże w mało powalającej ilości. Jedna z sióstr Jeannie, nie mam pojęcia która to, donosi jeszcze jakimś czas później dzbanek z ciepłą herbatą. Wypijam trzy szklanki, bo napar bardzo mi smakuje. Przypomina mi się jak to kiedyś przygotowywałem z rodzicami kolację, właśnie takie najzwyklejsze w świecie kanapki, tylko nasze były o wiele bogatsze w składniki. Gdy tylko kończyliśmy, wspólnie zasiadaliśmy do stołu aby zjeść je, oglądając i śmiejąc się przy okazji z jakiegoś Reality Show.
Miałem bardzo spokojne i proste życie. Dużo czasu spędzałem z rodzicami. Bardzo dużo. Nie miałem w końcu co innego z tym czasem robić. Zero hobby, przyjaciół czy znajomych. Poza rodzicami nie miałem nawet żadnej innej bliskiej rodziny, a już napewno nie w pobliżu. Jedyni ciocia i wujek oraz kuzynka z jakimi zawsze utrzymywałem w miarę to dobre relacje, wyprowadzili się trzy lata przed zarazą do Francji. Dwa miesiące przed tą nieszczęsną apokalipsą, straciłem też pracę. Za nią akurat zbytnio nie tęskniłem, byłem barmanem w średnio popularnym barze, w którym zawsze brakowało klientów. Szefa miałem strasznego gbura, chama i prostaka. Ani trochę nie interesowały go dobre relacje z pracownikami, gardził nami i pomiatał. Ucieszyłem się wręcz kiedy oznajmił mi pewnego razu, że mnie zwalnia. Nawet nie pamiętam już jaka była tego przyczyna, coś pewnie zmyślił aby tylko się mnie pozbyć. Im dłużej tam pracowałem, tym mniejszą sympatią się nawzajem darzyliśmy.
To myśli zaczynają mnie przytłaczać. W bardzo krótkim czasie całkowicie zmienia mi się humor. Dobrze, że w porę udaje mi się opanować i powstrzymać napływające do oczu łzy.
Po śniadaniu, w dziewiątkę udajemy się na zbiory. Mi i Chrisowi zostaje przydzielone zadanie zbierać truskawki. Miałem już okazję to kiedyś robić, jako nastolatek. Rodzice nie zarabiali wtedy zbyt wiele, ledwo wyrabiali się z rachunkami. Sam musiałem zarobić pieniądze jeżeli chciałem coś sobie kupić, chociażby zwykły najtańszy komiks. Pewnie gdybym poprosił o niego, czy o cokolwiek innego, rodziców to zgodziliby się. Byli dobrymi ludźmi, wspaniałymi rodzicami, daliby mi wszystko gdyby tylko mogli. Nie chciałem ich obciążać, widziałem jak ciężko pracują, jak ciężko jest im w danym momencie. Mama co jakiś czas pytała się mnie czy czegoś mi nie brakuje, czy czegoś nie chcę, bardzo nie chciała abym odstawał od rówieśników, abym czuł się od nich gorszy. Moja odpowiedź zawsze była przecząca. Nigdy jej nawet nie powiedziałem, że tak naprawdę zamiast grać w piłkę z chłopakami z klasy (bo to mówiłem, że idę robić) sprzedawałem lemoniadę bądź swoje stare rzeczy, zamiast pójść z równieśnikami do kina, udawałem się na pole właśnie po to aby zbierać truskawki. Nie zdążyłem jej powiedzieć i już nigdy nie powiem.
Mijają 2 godziny, zbliża się godzina szesnasta. Ponownie zaczynam robić się głodny, a gdy jestem głodny, szybko wkurzam się na dosłownie wszystko i wszystkich dookoła. Zaglądam do swojego koszyka. Jest pełen świeżych truskawek. Oprócz ich zbierania, dużo czasu spędziłem na pogawędkach z Chrisem. Chciałem się czegoś o nim dowiedzieć, ale postawił sobie najwidoczniej taki sam cel jak Grayson, że za nic w świecie nic o sobie nie powie. Nikomu. Im obu bardzo dobrze to idzie. Nie dowiedziałem się o Chrisie zupełnie nic, jedynie że nie przepada za truskawkami, ale umiałbym żyć bez tej informacji.
Tak czy siak fajnie mi się z nim gadało. Nie potoczyliśmy żadnego istotnego tematu, ale chociaż nie spędziliśmy ostatnich godzin w całkowitej ciszy- która jak mam być szczery, zaczyna mi już powoli działać na nerwy.
Już mam składać Christianowi propozycję abyśmy wrócili do środka i coś przekąsili, na przykład trochę tych zebranych przez nas truskawek, kiedy znikąd dobiega nas krzyk. To, że Chris też go słyszał domyślam się po pytającym spojrzeniu jakim mnie po chwili obrzuca. Od razu rozpoznaję głos Graysona. Odwracamy się w stronę, z której dobiegł. 
Zostawiamy koszyki i biegiem ruszamy w stronę, z której dobiegł krzykz
-Co jest?- pyta zdyszany Chris, kiedy docieramy na miejsce. Chwilę później zjawia się Lisa i Ray.
-Vera zemdlała- informuje nas Grayson, trzymający nieprzytomną dziewczynę na rękach. Spanikowany Ray przepycha się pomiędzy mnie i Lisę.
-Co?! Jak to? Czemu?- Jasnowłosa delikatnie ściska go za przedramię i odsuwa od siostry.
-Wszystko będzie dobrze- stara się go uspokoić.- Nie spała wczoraj całą noc, pewnie dlatego zemdlała. Jej organizm musi być zmęczony. Zanieśmy ją do łóżka.
Wszyscy bez wyjątku się z nią zgadzamy. Bez zwlekania ruszamy z powrotem do budynku. Po drodze zgarniamy tylko z Chrisem swoje koszyki. Jeannie zauważa nas w połowie drogi, ale nie dołącza do nas, mówi że z siostrami jeszcze chwilę tu zostaną a jak będą wracać to zgarną resztę łubianek. To znaczy ja nic z jej słów i machania rękoma nie rozumiem, wszystko tłumaczy nam Lisa.
Kładziemy Verę na welurowej ciemnozielonej sofie w pomieszczeniu robiącym za salon, znajdującym się tuż obok jadalni. Po może piętnastu minutach, Lisa oświadcza nam że również mało spała. Pyta się mnie czy mogłaby dołączyć do Very. Bardziej od tego, że w ogóle o to pyta, dziwi mnie że właśnie mnie. Patrzy centralnie na mnie. Bez zastanowienia się rzecz jasna zgadzam.
Mam nadzieję, że Jeannie i jej siostry czują się lepiej i nie zemdleją na środku pola truskawek.
Siedzę przy stole w towarzystwie Christiana, Graysona i Ray'a. Jest niezręcznie cicho.
Kładę zapełnioną truskawkami łubiankę przed sobą na stole i zaczynam obierać je z ogonków. Wiem, że niektórzy je jedzą ale ja nigdy do tych osób nie należałem. Christian pomaga mi z moim koszykiem, a tym jego zajmują się Ray i Grayson. Obrane owoce wrzucamy do plastikowej miski a te, które po drugiej inspekcji okazują się nie zdatne do zjedzenia (pierwsza była rzecz jasna podczas zbierania) zostawiamy w koszykach. Oczywiście sami na to nie wpadliśmy, poprosiła nas o to kucharka, która przedstawiła się jako Carla. To też ona przyniosła nam tą miskę, którą ma przyjść zabrać z powrotem za pół godziny.
Podczas tego wszakże nudnego ale w jakimś stopniu też uspokajającego (przynajmniej mnie) zajęcia, rozmawiamy na przeróżne tematy. Jednym z nich jest co prawda na ogół życie, nie zdradzamy jednak żadnych szczegółów, tak jakby każdy z nas miał za sobą nie za ciekawą, kryminalną przeszłość. Wiemy ile możemy i chcemy powiedzieć, a co lepiej zachować dla siebie. Mimo to jak ograniczona jest ta rozmowa i tak mam wrażenie, że zbliża nas do siebie. A jeżeli serio jest to tylko moje wyobrażenie, to jestem chociaż pewny że czas mija nam znacznie szybciej. Nawet nie zauważyłem, w którym momencie zapełniliśmy miskę czy kiedy Carla ją zgarnęła. Gadamy do późna i gada nam się coraz lepiej. Możliwe, że gdyby Grayson w porę nie ogarnął, że pora już wracać do pokoi, zdradziłbym im o fakt za dużo...

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz