40.

29 4 0
                                    

GRAYSON

Pojechanie do laboratorium to ostatnia rzecz jaką mam w planach. Nawet do głowy mi nie przyszło, że ojciec Lisy też może być naukowcem. Przecież to oznaczałoby, że napewno zna mojego tatę, który jest w końcu jedną z ważniejszych tam osób. Nie ważne jak bardzo byśmy się nie dogadywali, jestem przecież jego synem. Bardzo możliwe, że mnie szuka. Ja z drugiej strony nie chcę go widzieć. Nie mam zamiaru w najgorszym przypadku stać się jego szczurem doświadczalnym. A nawet jeżeli sam z siebie mnie nie szuka, to jak sam do niego pójdę to nie będzie dla mnie odwrotu. Będzie kazał mi tam zostać. Z nim, w "bezpiecznym miejscu". Zgaduję, że albo mnie gdzieś zamknie albo wykorzysta do swoich badań. Albo jeszcze co innego, każe mi zostać wojskowym.
Zaczynam niepotrzebnie się denerwować. Nie miałem w planach o niczym mówić reszcie. Zakładałem, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji że będzie miało to jakieś znaczenie.
Chociaż w sumie... może nie będę musiał. Veronica zwyczajnie teraz panikuje, czemu ani trochę się nie dziwię. Nie wiem co takiego zobaczyła w środku ale mam pewność, że nie był to ładny widok. Myśli teraz nieracjonalnie, to normalne. Jak ochłonie to zrozumie, że pojechanie do laboratorium nie miałoby sensu. To wszystko poszłoby na nic, nasze uciekanie, życia tych niewinnych ludzi, wszystko. Co jak od razu nas tam zabiją, bez zastanowienia? Jakie niby szanse z nimi mamy?
-Co?- rzuca oschle Vera, mocno ściskając swoje ramiona. Nie wiem czy robi to świadomie. Mam ochotę chwycić jej dłonie i sprawić żeby przestała, nie mogę patrzeć jak wbija sobie paznokcie w skórę. Wolę jej jednak nie dotykać, to mogłoby jeszcze bardziej ją wkurzyć. Patrzę prosto w jej duże okrągłe oczy. Nie wiem co jej powiedzieć, ani jak się za to zabrać.
-Więc, chcę tylko powiedzieć że... jakby...
-Nie każę wam iść ze mną. Zawsze mogę pojechać sama.
-Nie zdajesz sobie chyba sprawy z tego jak dobrze strzeżone jest to miejsce i ilu zarażonych kręci się w pobliżu. Wojskowi bez zastanowienia wzięliby Cię za zarażoną i zastrzelili. Jeżeli udałoby Ci się tam w ogóle dojechać.
-Myślę, że nie. Nie zastrzelili by mnie gdyby zobaczyli, że idę do nich z wyciągniętymi rękami. Bez ugryzienia. Po pomoc.
-Vera, po pomoc człowiek nie udaje się do Laboratorium. Napewno uznaliby Cię za podejrzaną, nawet z rękoma w górze i bez widocznej rany po ugryzieniu. Bo nie wiem czy wiesz, ale łatwo można taką ukryć.
-A co jeżeli daliby mi do siebie podejść i wytłumaczyć po co przyszłam? Wątpię, że wystraszyliby się nieuzbrojonej nastolatki.
-Co byś im powiedziała? Że przyszłaś zgarnąć swoją przyjaciółkę?- Vera marszczy brwi.
-Oczywiście, że nie. Musiałabym coś wymyślić.
-Okej. Załóżmy, że jesteś już w środku. Nie ugryziona, żyjesz, wpuścili Cię. Co robisz?- Widzę po jej twarzy, że coraz mniej wierzy w sukcesywność swojego pomysłu. Opuszcza ją pewność siebie. Odpowiada mi cisza- No właśnie. To głupie, Vera. Nieracjonalne i niebezpieczne. Musimy po prostu o nich zapomnieć, żyć z nadzieją że udało im się uciec. Może nawet nie zobaczyli Lisy? Może zdążyła uciec razem z Jeannie i jej siostrami zanim byli w stanie?
Veronica opuszcza głowę. Robię krok w jej stronę i delikatnie chwytam za smukłe ramiona, na których na całe szczęście się już nie wyżywa, wtedy podnosi na mnie wzrok. Ma mocno załzawione oczy. Koleżeńsko przysuwam ją do siebie. Wtula się we mnie i daje łzom lecieć.
-Wszystko będzie dobrze.- Głaszczę ją po plecach w nadziei, że pomoże ją to uspokoić i choć trochę pocieszy- Najwidoczniej tak miało być. Mieliśmy się od siebie rozdzielić i tyle. I oni i my damy sobie radę.
-Przepraszam- mówi cicho, ocierając mokre oczy dłonią.
-Za co?
-Po pierwsze, masz teraz mokrą bluzę.- Odsuwa głowę abym mógł zobaczyć. Śmieję się pod nosem, Vera uśmiecha się przez łzy.
-To nic.
-A po drugie, obwiniałam Cię za to gdy tylko z tamtąd wyszłam... ale wcale nie uważam, że to Twoja wina. Masz rację, tak miało po prostu być. To była najmądrzejsza opcja.
Nic już nie mówię, po prostu przytulam ją do siebie. Stoimy tak dobre kilka minut. Po tym wracamy do reszty. Dowiadujemy się, że Ethan był w środku po coś do zjedzenia. Dla każdego coś przyniósł. Jemy razem na zewnątrz. Po tym, razem z Chrisem także decydujemy się wejść do środka. Ray nie wierzy Ethanowi ani siostrze w to, że nie ma tam Lisy. Myśli, że kryjemy coś przed nim dla ''jego dobra". Pozwalamy mu więc iść z nami. Zapewne żałuje swojej decyzji. Przez drogę powrotną nie mówi ani słowa.
Gdy jesteśmy już z powrotem w naszej nowej kryjówce, dochodzimy do wniosku że zostanie w niej na dłużej nie będzie dobrym pomysłem. Zbliża się zima, a budynek ma pełno dziur. Już teraz jest tu cholernie zimno. Co dopiero jak mroźne powietrze będzie przedostawać się przez nie do środka. Albo nieproszeni goście... W dodatku nie ma tu bieżącej wody, a schody na górę gdzie są sypialnie wyglądają jakby miały się zaraz rozwalić. Planujemy wyjechać stąd już jutro rano.
Cieszę się, że udało mi się wybić Veronice z głowy pomysł o wycieczce do laboratorium, bez zdradzania szczegółów o sobie. Uważam, że tak będzie lepiej, że im mniej o sobie wiemy tym lepiej.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz