ETHAN
Coś pęka we mnie kiedy słyszę te słowa. Miałeś się odwdzięczyć. Ile jeszcze będę czekać?Rzeczywiście, miałem się odwdzięczyć. Powinienem się odwdzięczyć. Jestem im czegoś w końcu winien.
Przypomniana mi się dzień, w którym moje życie diametralnie się zmieniło.
Obudziłem się w swoim domu, w swoim pokoju i w swoim łóżku. Nic nienormalnego. A mimo to od razu przeszła mnie dziwna niepokojąca myśl, że coś jest nie tak. Przekonany byłem dostrzegłem dziurę w ścianie, której wcześniej tam nie było. Nie zrobiłem jej ja, byłem tego pewny. Do dziś nie wiem jak tak właściwie powstała. Kiedy opuściłem pokój i wyszedłem na korytarz, ogarnąłem że mój dom wali się na moich oczach. Zamienia się w ruinę, ze mną w środku.
Wieczorem poprzedniego dnia, razem z rodzicami oglądaliśmy wiadomości. Gadali coś o człowieku z poważnym i nieznanym dotąd wirusem, który jakiś czas temu uciekł z laboratorium w którym przebywał. Tej nocy cała nasza trójka szybko poszła spać. Tata nigdy za bardzo nie wierzył w to co mówili w telewizji, pewnie po nim to miałem. Jednak po przebudzeniu, gdy tylko zobaczyłem tą dziurę w swoim pokoju i dom w stanie w takim jakim był, wiedziałem że ma to coś wspólnego z tym co mówili wtedy w telewizji. To była moja pierwsza myśl.
Zacząłem wołać rodziców. Zacząłem desperacko się za nimi rozglądać. Ledwo zdążyłem się ruszyć kiedy to zza pleców dobiegł mnie okropny przyprawiający o dreszcze dźwięk, ryk jakiego nigdy przedtem nie słyszałem. Nikt nie słyszał.
Odwracając się chwyciłem za ostry kawałek rozbitej na ziemi wazy. Wazy, którą moja babcia dała w prezencie mojej mamie zanim nas opuściła. Dom cały czas się walił. Za plecami ujrzałem coś strasznego. Kreatura kompletnie nie przypominała bajkowego Zombie, była o wiele bardziej przerażająca, możliwe że powodem nie był sam jej wygląd. To biegiem ruszyło w moim kierunku. Gdy tylko chciało mnie złapać, wbiłem mu trzymany przeze mnie kawałek porcelany prosto w serce, odpychając na ziemię. Gdy tylko leżało już na podłodze, mimo szybkiego bicia serca i strachu jakiego nigdy przedtem nie doświadczyłem, zamiast od razu uciekać, uznałem że się temu przyjrzę. Może powinienem był tego nie robić, tylko że wtedy żyłbym w niewiedzy, może z niepotrzebną nadzieją. Wcześniejsze podejrzenia potwierdziły się. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, nogi nie umiały ustać na ziemi. Byłem załamany. Zabita przeze mnie „kreatura" była niegdyś moim ojcem. Moim wspaniałym, kochającym tatą.
Jako pierwszą rozpoznałem jego granatową koszulę w kratę. Następnie jasno niebieskie oczy, już puste i martwe. Subtelnie orli nos, który po nim odziedziczyłem, przypominający ten należący do Daniela Radcliffe'a. Pamiętam jak podczas oglądania Harrego Pottera, tata zawsze miał zwyczaj mówić „ma nasz nos", zawsze mnie to z jakiegoś powodu rozbawiało. Już nigdy miałem nie usłyszeć jego głosu. Jego śmiechu. Złapałem się za kujące serce kiedy to sobie uświadomiłem. Nie miałem przed kim powstrzymywać zbierających się w oczach łez. Jako wisienka na torcie poznałem jego kapcie, które zaledwie kilka dni temu pomogłem mu odnaleźć, po tym jak zaginione były przez prawie miesiąc. Przypomniała mi się jego radość wtedy, dosłownie popłakał się z radości. Myślał, że już nigdy ich nie zobaczy. Były dla niego z jakiegoś powodu bardzo ważne. To znaczy był to pierwszy prezent ode mnie dla niego, który kupiłem za własne pieniądze, ale te późniejsze nazwałbym o wiele bardziej udanymi. Dałem mu je na dzień ojca jak miałem może z 10 lat. Zwyczajne granatowe kapcie, jeden z napisem „Best" a drugi „Dad" i nadrukiem serca. Nadal miał je na sobie.
Byłem zdesperowany, nie chciałem go zostawiać, ale musiałem. Nadal byłem w końcu w walącym się budynku, będącym kiedyś moim domem, bezpiecznym miejscem. Zacząłem rozglądać się za mamą, błagałem żeby chociaż ją znaleźć całą i zdrową. Nie dużo minęło czasu kiedy usłyszałem ten sam dźwięk co wcześniej. I zobaczyłem kolejnego potwora. Miałem dosłownie ochotę wyskoczyć przez znajdujące się obok mnie okno. Z oczu nie przestawały lecieć mi łzy. Mało co przez nie widziałem. Oficjalnie nie miałem już nikogo.
Spojrzałem kobiecie prosto w oczy.
-M-Mamo- wyjąkałem. Wydała z siebie wtedy tylko dziwny dźwięk na zasadzie krzyku.- Ja... bardzo mi przykro.
Chwyciłem za kolejny leżący na ziemi kawałek porcelany, kiedy to zaczęło biec w moją stronę. Nie była to już moja mama. Moja mama nigdy nie rzuciłaby się na mnie z intencją skrzywdzenia mnie. Gdy to było już blisko, wbiłem mu ostrze prosto w głowę. W sam środek czaszki. Następnie wyjąłem moją amatorską broń i powtórzyłem tą czynność kilka razy. Sam nie wiem ile i gdzie dokładnie potem celowałem. Płakałem przez cały czas, widoczność miałem słabą, ale nawet nie byłem z tego powodu zły. Odpowiadało mi to. Nie chciałem widzieć.
Kiedy to było już w stu procentach martwe, nie rozglądając się za siebie, skierowałem w stronę tego co zostało z kuchni. Wziąłem z tamtąd zapalniczkę. Z łazienki wyniosłem natomiast antyperspirant w sprayu i za pomocą obu tych rzeczy podpaliłem ich ciała. Ciała ludzi, których kochałem. Uznałem to w tamtym momencie za słuszne. To i tak nie byli oni, a z jakiejś racji obawiałem się że mimo iż wyglądali na martwych, zaraz wstaną i ponownie się na mnie rzucą. Telefon podłączyłem wczoraj w salonie, z którego nic nie zostało. Znajdujący się nad nim pokój gościnny zawalił się. Nie miałem zamiaru szukać go w gruzie, zapewne odnalazłbym go doszczętnie zgniecionego. I tak nie miałbym do kogo zadzwonić, rodzice byli jedynymi bliskim dla mnie osobami. A w to co pisali w internecie i tak bym nie uwierzył. Każdy ma co innego do powiedzenia. Niewiadomo komu wierzyć.
Wyszedłem na zewnątrz i podpaliłem dom, a następnie opuściłem to miejsce. Już na zawsze.
Nie mam pojęcia ile trwała moja tułaczka, może 2 tygodnie. Wszystko stało się szare, przerażające. Najmniejszy dźwięk budził we mnie lęk. Byłem całkowicie sam. Jak już kogoś minąłem, kogoś kto nie wyglądał jak zombie, osoba ta omijała mnie szerokim łukiem, często z czymś do obrony w dłoni. Później robiłem dokładnie to samo. Unikałem ludzi. Wszyscy zdawali nagle bać się wszystkich. Nikt nie wiedział komu może ufać, kto go nie skrzywdzi, kto jest bezpieczny. Kto jest zarażony, kto jest za to odpowiedzialny. Tak samo ja.
Gdy tylko udało mi się wybić szyby pewnego sklepiku monopolowego wziąłem z niego tyle jedzenia ile udało mi się zmieścić do kieszeni. Były to między innymi wszelkiego rodzaju batoniki, puszki czy inne małe przekąski. W rękę chwyciłem jeszczę butelkę piwa, którą od razu zacząłem opróżniać. Towarzyszył mi dołek psychiczny, cały czas myślałem o rodzicach. Nawet nie wiem, w którym momencie zgubiłem zapalniczkę i antyperspirant. W pierwszym tygodniu tułaczki wpadłem też na sklep AGD. Szybę za którą grał telewizor okrążyły cztery szczudlaste zombiaki (tak je od tamtej pory nazywałem i w sumie to nadal to robię) śliniące się na widok prezenterki. Stanąłem kilkanaście metrów za nimi. Jedyne co z tej odległości słyszałem to ich charczenie, wzrok zawsze miałem jednak dobry. Problemów z szybkim czytaniem też nigdy nie miałem. Rozszyfrowałem więc to co było napisane na szybko poruszającym się pasku bez mniejszego problemu. Było coś o zarazie i o tym, że nie ma na wirusa leku. Do zarażonych radzili się nie zbliżać, tak samo jak do podejrzanie zachowujących się ludzi. Było też coś o schronach, ale tej części nie do końca zrozumiałem. Robiło się ciemno, a ja nie chciałem być nocą na zewnątrz. Znalazłem sobie chwilowe schronienie w dość dobrze utrzymanej pustej chatce, szkoda tylko że nieogrzewanej. Po dwóch dniach mój schron znalazła nieduża grupka zombiaków i byłem zmuszony go opuścić. Nie miał bym z nimi szans gdyby w końcu udało im się wejść do środka. Obawiałem się też, że jak zostanę to okrąży go znacznie większa grupa i nie będę miał jak wyjść. Zresztą i tak potrzebowałem jedzenia, wszystko co było w chatce zdążyłem już sprzątnąć.
No i w końcu nastał ten dzień. Dzień, w którym poznałem chłopaków. Pamiętam, że byłem wtedy lekko pijany, opróżniłem dwie może trzy butelki piwa. Miałem wrażenie, że słyszę zombiaka, jakoś się tym jednak nie przejąłem. Jak już wspomniałem- byłem pijany. Dla mojego nieszczęścia wkrótce okazało się, że wcale się nie myliłem. Znikąd pojawił się przede mną dosyć szybki i wysoki osobnik. Pustą butelką odepchnąłem go od siebie i ruszyłem w nogi. Wbiegłem do jakiegoś sklepu przez wybitą szybę. Zacząłem rozglądać się za czymś do obrony, nie zastałem jednak niczego i już po chwili walczyłem z zombiakiem gołymi rękoma. Gdy był bardzo bliski zagryzienia mnie w szyję, znikąd pojawiła się dwójka młodych ludzi. Gdy mniejszy z nich krzyknął coś w stylu „Chris, tutaj!", oboje rzucili się w moją stronę z pomocą. Odtrącili ode mnie zombiaka rzucając w niego czymś twardym a następnie w trójkę zaczęliśmy uciekać. Oczywiście biegł za nami przez dłuższy czas, ale w końcu udało nam się go zgubić. Gdy tylko udowodniłem im, że nie zostałem ugryziony, zaproponowali mi dołączenie do nich. Czy miałem jakikolwiek inny wybór? Nie. Oczywiście, że lepsze jest bycie w grupie niż samemu. Szczególnie podczas czegoś przypominającego apokalipsę zombie. Gdy tylko bardziej zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, zacząłem zastanawiać się w jaki sposób im podziękować. Wtedy stworzyłem nową wersję siebie.
Żaden z nich mnie nie zna i nie pozna, bo dawny ja zniknął gdy stracił dom, jedyne bliskie i zaufane mu osoby oraz nadzieję. Moja nowa osobowość miała być o wiele bardziej stawiająca na swoim, mniej empatyczna i bezuczuciowa. Miałem zamiar oszukiwać samego siebie. Wiecie, że niby nie mam serca, uczuć, nic mnie nie rusza. Bo w świecie gdzie co druga osoba i tak umiera, na mało co zda mi się empatia i dobroduszność. Tworząc dobre relacje z innymi narażę się tylko na przyjaźń i takie tam. Kiedy nieznajomi staną się dla mnie bliskimi osobami, zaczną mnie obchodzić. Zacznę się o nich martwić. A kiedy odejdą, zranią mnie. Czyli będąc miłym zranię samego siebie. To znaczy, że muszę być oschły. Nie mogę budować silnych relacji. Wtedy nic mnie już nie zrani, przynajmniej nie psychicznie.
Mimo to ta dwójka sprawiła, że zacząłem wierzyć że na świecie są jeszcze dobrzy ludzie, myślący o innych a nie tylko o sobie. Pewnego dnia podeszłem do nich i patrząc prosto w oczy młodszego z nich, bo to on zyskał głównie mój szacunek, powiedziałem:
-Poradziłbym sobie sam, ale za to że byliście na tyle odważni i dobrzy aby mi pomóc obiecuję że pewnego dnia się wam odwdzięczę.
Dokładnie pamiętam te słowa.
Tak naprawdę uważałem inaczej, że byłem im wręcz winny tą przysługę. Otarłem się o śmierć, dzięki nim jej nie doświadczyłem. Gdyby nie oni byłbym jebanym zombie! Ale nie mogłem tego powiedzieć, tego co naprawdę czułem, przecież nie z takiej strony chciałem się im w końcu pokazać. Nie chciałem dobrych relacji, chciałem oszczędzić bólu sobie i innym. Oczywiście, że musiałem zrobić z siebie bardziej odważnego i silnego niż w realu byłem. Nie wiem już, w którym dokładnie momencie rzeczywiście zapomniałem kim tak naprawdę jestem, byłem. Sam już nie wiem kiedy gram kogoś innego. Zaczęło się to dla mnie robić naturalne. Czuję się czasem jakbym zwyczajnie grał rolę w filmie apokaliptycznym. Nie mogę doczekać się kiedy reżyser ogłosi przerwę.
Miałeś się odwdzięczyć. Ile będę jeszcze czekał?
Wiem co miał na myśli mówiąc to teraz. Chce zapewne abym odwdzięczył mu się zabierając z nami tamtą dwójkę, tak jak on zabrał mnie. Może uznaje mnie już za prawowitego członka grupy i nie chce podejmować tej decyzji beze mnie. Chce abym zaufał im tak samo jak on zaufał mi.
Graysona od samego początku uznawaliśmy za lidera. To jaki jest, jego sposób bycia, podejmowane przez niego decyzje. Wszystkie jego cechy zadecydowały same za niego, same za nas. Od początku traktowaliśmy go jak dowodzącego. Wcale nie nalegał aby nim być. Uważał, że lider nie jest nam potrzebny, ale ja i Chris uważaliśmy inaczej. Tak po prostu wyszło i tak jest. I nikt się temu nie sprzeciwia, bo tak jest dobrze.
Czuję się teraz trochę jak zdrajca. Widząc jego łzy i to jak upada, czuję się jak bezduszny potwór, którym przecież tak naprawdę nie jestem. Ale nie, on nie może o tym wiedzieć. Nikt nie może, tylko w ten sposób przetrwam. Jak zacznę sobie wmawiać, że nic nie czuję, to w końcu przestanę. A wtedy nikt i nic mnie nie skrzywdzi.
Przypomina mi się jak patrzyłem na ginących na moich oczach w najgorszy sposób rodziców. To ja ich zabiłem.
Jak mogłem nie zauważyć, że chłopak ledwo co trzyma się na nogach. Rzadko brał cokolwiek, w kółko powtarzał że nie jest głodny. Myślał o nas, całkowicie zapominając o sobie. Jak ja coś znalazłem, brałem to tylko dla siebie. Czasami przyłapywał mnie na tym i tylko się uśmiechał. Cieszył się, że w ogóle coś znalazłem. Jak on coś znalazł dzielił to pomiędzy mną i Chrisem, brał coś dla siebie jeżeli zostawało. Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć.
Jak jakiś żarłok jadłem wczoraj te czipsy i popijałem colą, a on patrzył na mnie i nawet nic nie powiedział, kiedy tak naprawdę umierał z głodu. Jestem potworem. Wcale nie muszę wyglądać jak zombie aby nim być.
Nienawidzę tego nowego siebie, ale czy nie jest za późno aby przestać? Jest. I to wcale nie byłby dobry pomysł. Pamiętaj o bólu, Ethan. Nie chcesz znowu zostać zraniony.
Tak czy siak muszę go przeprosić. Właśnie w tym celu ruszam w jego kierunku, aby przyznać mu rację i przeprosić za to że zachowałem się jak dupek. Im bliżej Graysona jestem, tym gorzej on wygląda. Jest strasznie blady, ma sine usta. Traci przytomność i osuwa się na ziemię. Razem z Chrisem rzucamy się w jego stronę.

CZYTASZ
𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀
HorrorPo tym jak z laboratorium, w którym powstać miała wzmacniająca ludzi szczepionka, ucieka zarażony nieznanym wirusem człowiek, na świecie rozpętuje się istne piekło. Zarażeni ludzie zamieniają się w potwory, miasta w ruiny. Okazuje się jednak iż wśró...