9.

139 6 0
                                    

CHRISTIAN

Wychylam się po raz ostatni. Mężczyźni z bronią nadal rozmawiają (lub bardziej kłócą się) nad ciałem kobiety, która jeszcze jakiś czas temu żyła. Oznacza to, że są zajęci i nie powinni zauważyć że kilkanaście metrów dalej ktoś przechodzi. Prawda?
Skradam się w stronę budynku, za którym jeszcze chwilę temu widziałem Graysona i Ethana. Moje ciało pokrywają ciarki kiedy tylko dociera do mnie jak bardzo na widoku teraz jestem. Wystarczy, że nawet przypadkowo spojrzą w moją stronę a mnie dostrzegą. Odwracam wzrok na Verę. Wygląda na przestraszoną i niepewną, jej brat tak samo. Nie dziwię się. Kilka minut temu jakaś kobieta została zastrzelona na ich oczach, a za kilka następnych możliwe że to samo spotka nowo poznanego przez nich kolesia, czytaj mnie. Ja sam natomiast, zaczynam serio się niepokoić będąc w połowie drogi. W każdej chwili mogą mnie zobaczyć i zastrzelić. Nawet jak nie trafią mnie z daleka, nie długo zajmie im pewnie dogonienie mnie. Gdybym podbiegł, byłoby szybciej, ale za to bardziej ryzykownie. Wtedy na bank by mnie usłyszeli, podbiegliby i prędzej czy później złapali. Może przepytaliby mnie tak jak tamtą kobietę, a może od razu by mnie zastrzelili. Sprowadziłbym niebezpieczeństwo na resztę.
Połowa drogi za mną. Gdybym właśnie teraz został zauważony, nie zdążyłbym się nawet schować; dobiec ani do miejsca gdzie stoi rodzeństwo, ani za budynek do którego zmierzam. Stoję po środku niczego. Cały czas bacznie obserwuję uzbrojonych mężczyzn. W końcu staje się to czego tak bardzo się obawiałem. Jeden z nich pokazuje w moją stronę, nadal patrzy jednak na resztę. Szybko kalkuluję w głowie swój plan, daję sobie na wykonanie go trzy sekundy. Typ może pokazywać drogę, którą chce się udać, nie koniecznie od razu mnie. Wykonuję dwa duże kroki i fikołka na końcu, jak prawdziwy ninja, po czym jestem już dla nich niewidoczny, bo ukryty za budynkiem. Wycieram czoło od potu i zaczynam rozglądać się za Graysonem i Ethanem. Nie ma ich na zewnątrz. Musieli wejść do środka. Sam mam zamiar to zrobić, ale wtedy przypomina mi się zostawiona przeze mnie po drugiej stronie dwójka. Odwracam się w ich stronę, patrzą na mnie. Dziewczyna wymachuje rękami, domyślam się że chce mi coś powiedzieć, rozumiem ją tak że mężczyźni idą w tą stronę. Naśladując ją, próbuję przekazać aby się gdzieś schowali. Mam nadzieję, że nie pomyślą że ich zostawiam. Serio mam zamiar po nich wrócić, ale najpierw muszę pozbyć się szkodników. Moje przypadkowe machanie rękami działa chyba, bo już po chwili oboje udają się w głąb ciemnego korytarza, gdzie znikają mi z oczu. Mam nadzieję, że znajdą dobrą kryjówkę.
Raz jeszcze zerkam na powoli zbliżających się w moim kierunku typków, po czym ostrożnie otwieram drzwi do budynku i wchodzę do środka.
Miejsce jest duże, przestrzenne, ciche i wydaje się być puste. Rozglądam się. Kiedy uznaję, że jestem bezpieczny, siadam pod jednym z okien i lekko wychylony obserwuję nieznajomych w czarnych strojach. Niespodziewanie słyszę krzyk jednego z nich, o dziwo jest głośniejszy niż bym przypuszczał. Tak jakby krzyczący stał za mną. Odwracam się. Pusto. Z powrotem wyglądam na podejrzaną trójkę, stoją już po drugiej stronie okna pod którym siedzę. Przeklinam w myślach. Kulę się i wstrzymuję oddech.
-Co to było? Słyszeliście to?- pyta jeden z nich.
-Interweniujemy?- proponuje drugi.
-Nie wiem... musimy? To pewnie jakiś zarażony- odpowiada mu ten pierwszy, za drugim razem poznaję jego głos. To ten, który zastrzelił tą kobietę.
-To tym bardziej powinnismy zainterweniować- upiera się trzeci, pan lider.
-Ach, niech wam będzie!
Całą trójką kierują się w stronę drzwi. Wykorzystuję ten czas, wstaję i przeskakuję przez okno. Znajduję się teraz w miejscu, w którym chwilę temu rozmawiali. Okno obok było wybite, kilka okien dalej tak samo, ale nie dziwię się że wybrali drzwi. Moje dłonie są teraz całe zadrapane od odłamków szkła. Kryję się za ścianą i nasłuchuję. Nie usłyszeli mnie, gdyby usłyszeli to wróciliby sprawdzić co to. Może pomyśleli, że to kolejny dźwięk ze środka. Mają zamiar przeszukać ten blok, a to znaczy że udało nam się ich zgubić. To znaczy mi, Veronice i Ray'owi. Bo znaczy to także, że Ethan i Grayson są w opałach. Jestem prawie, że pewien że są na górze. Możliwe, że nie mają pojęcia iż nadciąga po nich troje uzbrojonych typów.
Powinienem iść po tamtą dwójkę czy pomóc chłopakom? Bo nie mogę tu tak po prostu stać i czekać, muszę coś zrobić. Może powinienem odwrócić uwagę tych typów? Dać chłopakom więcej czasu na schowanie się bądź ucieczkę, bo może jest jakieś inne wyjście. A jak nie to blok jest przecież duży, powinni sobie poradzić. Z drugiej strony tamci mają broń. Co jak moi kompani serio nawet nie skapnęli się, że nie są tam już sami? Muszę im pomóc. Muszę. Muszę odciągnąć uwagę podejrzanych mężczyzn, pójść do środka i ich znaleść.
Czyi krzyk słyszałem wcześniej? Co jak nie był to żaden z tych mężczyzn, tylko Ethan lub Grayson? Myśląc o tym, łapię za pierwszy lepszy, dość duży kamyk i z odległości kilku metrów rzucam nim w szybę, tą obok tej pod którą wcześniej się ukrywałem. Nic to nie daje, więc również za pomocą kamieni, tłukę dwie kolejne. Wtedy udaje mi się usłyszeć jak jeden z typów, ten szybko denerwujący się, krzyczy do reszty.
Nie jestem pewien co dokładnie powiedział, ale nie ma to znaczenia. Udało mi się odwrócić ich uwagę.
Schodzą na dół, dwoje z nich. Stoję ukryty za ścianą budynku, dość daleko, ale na tyle blisko żeby wszystko słyszeć.
-Co do cholery?! Ktoś robi sobie żarty?! Kilka minut temu te okna...
Nagle przestaje mówić. Urywa w połowie zdania. Marszczę brwi. Nasłuchuję uważniej. Nic. Dopiero po chwili orientuje się co jest grane. Gigantyczna horda zombiaków zaczyna powolnie zmierzać w naszą stronę. Tak dużą ich ilość, nie licząc telewizji, widziałem na szczęście tylko tego dnia. Chyba nawet wtedy nie widziałem ich aż tyle w jednym skupisku. Na oko powiedziałbym, że jest ich może pięćset, chociaż nie mam pojęcia. To pierwsza liczba, która przychodzi mi to głowy. Może jest ich więcej, może mniej. Nadciągają z lewej. Vera i Ray kryją się gdzieś w budynkach po prawej, jeżeli w ogóle tam jeszcze są. Możliwe, że też już to zobaczyli i udali się niewiadomo gdzie. Jak najdalej stąd.
-Kurwa- przeklina pod nosem jeden z mężczyzn. Nie rozpoznaję już ich głosów- To wracamy, nie? Jest ich za dużo. Nie mamy wystarczająco ludzi.
-Ta, gdzie zaparkowałeś jeepa?
Już wcześniej przeczuwałem, że mogą mieć tu gdzieś auto. Przydałoby nam się takie. Skradam się w stronę okna, pod którym stoją teraz. Chwytam największy kawałek szkła jaki rzuca mi się w oczy, po jednej ze stłuczonych przeze mnie szyb. Jest spory, idealny.
-Obok tej szkoły.
-Dość daleko biorąc pod uwagę fakt, że zbliża się w naszym kierunku horda zarażonych.
-Musimy biec, prawdopodobnie zobaczą nas i usłyszą.
-A wtedy zaczną nas gonić- wtrąca któryś, po czym głośno wzdycha.- Nie lubię bawić się w gubienie ich. Czuję się wtedy jak przestępca, jakbym uciekał przed policją.
-No uciekasz przed czymś znacznie gorszym. Przed śmiercią.
-Gdy jeden będzie odpalać auto, pozostała dwójka zastrzeli tyle co może i odjeżdżamy.
-Praca na dziś skończona. Przeżyliśmy!- śmieje się jeden z nich, a następnie wychodzi drzwiami. Drugi, jest na własne nieszczęście, na tyle głupi że planuje wyskoczyć przez okno, na dodatek to obok którego się czaję.
-Nie chwal dnia przed zachodem słońca!- mówi i skacze, dokładnie tak jak myślałem że to zrobi. Pośpiesznie biegnę w jego stronę. Przebiegając koło niego podcinam mu gardło. Dzieje się to w tym samym czasie, w którym mężczyzna jest jeszcze w powietrzu, przez co nie ma czasu aby się obronić. Gdy upada na ziemię, zaczyna wymachiwać rękami jeszcze przez następne kilka sekund, gdy z jego gardła leje się krew. W końcu postanawia jedną ręką tamować krwawienie a drugą sięgnąć po broń. Szybko wybijam mu ten pomysł z głowy. Wbijam mu ostrze w środek czaszki i wyjmuję. Jego koledzy w miarę szybko reagują, ale nadal za wolno. Gdy tylko pierwszy z nich wyłania się zza rogu, wbijam mu nóż w szyję, gwałtownie wyjmuję go i szybko przyjeżdżam mu nim po brzuchu. W trakcie ataku sięga po swoją broń, na moje szczęście okazuje się być nie gotowa do użytku. Mężczyźnie nie udaje się przeładować jej wystarczająco szybko. Upada na ziemię, leje się z niego jak z wodospadu. Próbuje zakryć szyje rękoma, ale nie udaje mu się zatamować krwawienia. Mijają sekundy i widzę kolejnego już martwego dzisiaj człowieka.
Trzeci okazuje się nie być tak głupi jak jego koledzy. Słyszę jego głośny oddech za ścianą, tą zza której zjawił się ten drugi chwilę temu.
W momencie, w którym przeładowuje on swoją broń, ktoś stojący za mną w oknie (kogo nie zauważyłem, ani obecności niestety nie wyczułem) łapie mnie za szyję i zaczyna podduszać. Kurwa. Nie wiedziałem, że jest ich więcej. Próbuję wyrwać się z uścisku nieznajomego, ale nie jest to wcale takie proste. Kątem oka widzę jak mężczyzna w czarnym stroju, ten który kilka sekund wcześniej przygotowywał się aby mnie zastrzelić, upada na ziemię.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz