GRAYSON
Budzę się jako pierwszy. Jak najciszej umiem wstaję i wychodzę z budynku. Idę do jeepa po coś do jedzenia. Wracam z sześcioma bułeczkami z czosnkiem zrobionymi przez Carlę. Mam dzisiaj nadzwyczajnie dobry humor, ale też duże oczekiwania co do tego dnia. To dzisiaj wracamy pomóc osobom, które pomogły nam a które zostawiliśmy. Zdaję sobie sprawę, że nie do końca dobrze zrobiliśmy ale nic innego nie wydawało mi się słuszne. Dobra, koniec z tym. Trzeba myśleć o przyszłości, nie o przeszłości. Było, minęło.
Zanim budzę resztę, ubieram się w coś cieplejszego, coś co udało mi się wyciągnąć z auta. Lekko przeczesuje też włosy rękoma aby wyglądać choć trochę korzystniej. Zerkam na zegarek, jest 6 rano.
-Pobudka!- wołam uśmiechnięty.- Wstawać śpiochy! Mamy misję do wykonania i bułeczki do zjedzenia!
Szturcham każdego po kolei. Chris przebudza się jako pierwszy.
-Co jest?- mówi zaspanym głosem i przeciera oczy.
-Ale źle spałem...-rzuca pod nosem Ethan ze skwaszoną miną, trzymając się za bolące plecy. Raptownie podnosi się i udaje do stołu, na którym zdążyłem ułożyć już bułki. Od razu bierze dwie na co przewracam oczami-No co? Jest nas pięcioro, dla każdego starczy.
Wzrusza ramionami i siada na kanapie, gdzie zapalczywie je konsumuje, jakby ktoś zaraz miał wyrwać mu je z rąk.
-No tak, tą dodatkową wziąłem specjalnie z myślą o tobie, bo twoja narcystyczna dupa musi się przecież najeść... Pominę fakt, że gdyby było ich pięć i tak wziąłbyś dwie, nie zważając na to czy każdy miałby co zjeść.
-Wow, dopiero wstałem a Ty już masz do mnie problem...- Śmieję się pod nosem.
-Daj spokój Ethan, przecież żartuję.- Tylko połowicznie, dodaję w myślach.
Oglądam się na resztę. Vera i Ray siedzą na drugim końcu kanapy, opatuleni kocem. Chłopak przeciera oczy, a dziewczyna głośno ziewa. Christian podchodzi do stołu i chwyta za trzy bułki, jedną zostawia sobie a dwie pozostałe wręcza rodzeństwu. Jako jedyny je przy stole.
Kiedy kominek się nie pali, w środku jest nieprzyjemnie zimno. Jaki w ogóle mamy miesiąc? Październik? Chciałbym mieć kalendarz, chociażby taki papierowy w którym mógłbym skreślać minione dni. Nie chciałbym w końcu ominąć swoich urodzin, nie tyle co bez celebracji (co szczerze mi wisi), co bez wiedzy o tym że miały już miejsce. Najbardziej w braku telefonu przeszkadza mi niemożność szybkiego sprawdzenia godziny czy pogody na najbliższy tydzień, brak kalendarza i rzecz jasna internetu.
Siadam na przeciwko Chrisa. Kończy akurat jeść, ale nie wygląda na najedzonego; zbiera najmniejsze okruszki ze stołu i wylizuje palce. Sięgam po swoją mini bagietkę i przełamuję ją na pół. Jedną połowę kładę pod jego nosem, a gdy to robię podnosi na mnie pytający, nie koniecznie zadowolony wzrok.
-To Twoje- przypomina mi. Podnoszę się z kszesła i okrążam stół aby znaleźć się koło niego.
-Możesz ją zjeść. Ja zjadłem już jedną po drodze- mówię, nadgryzając swoją połowę, mój pierwszy posiłek dnia. Chris niepewnie sięga po bułkę i tak samo niepewnie wgryza się w nią, nadal na mnie patrząc. Klepię go jeszcze przyjaźnie po plecach zanim ruszam w stronę wyjścia- Godzinka i ruszamy, co wy na to?
Opieram się o framugę drzwi, łapię za ramiona i czekam na reakcje moich sprzymierzeńców. Ethan i Chris spoglądają na siebie, a wkrótce potem zgodnie kiwają głowami.
-Niech będzie- zgadza się Veronica. Ray podnosi natomiast kciuk w górę.
-No dobra, gdzie jest broń?
-Jeden pistolet jest na fotelu pod poduszką a reszta w samochodzie, podajże na przednim siedzeniu- mówi Ethan, przy okazji rozciągając się. Po chwili dołącza do niego Chris i robią wspólną rozgrzewkę.
-Dobra, przejdę się po nie. Ktoś chce coś z samochodu?- pytam, ale nikt nie wydaje się mnie słuchać. Tak mi się bynajmniej wydaje dopóki Ray nie wstaje z łóżka i nie idzie w moim kierunku. Nadal nie mogę przyzwyczaić się do tego, że może już bezproblemowo chodzić. Wygląda na to, że chce mi coś powiedzieć, ale niekoniecznie chce aby reszta to usłyszała. Kiedy znajduje się już zaledwie dwa kroki ode mnie, Vera podnosi się z łóżka i diametralnie szybko wyprzedza go.
-Mogę iść z tobą?- pyta, stając centralnie przede mną z promiennym uśmiechem na twarzy i rękoma opartymi na biodrach.
-Yy... tak. Jasne- Zerkam jej przez ramię na Ray'a, który bez słowa wraca z powrotem na kanapę i opatula się kocem. Cokolwiek chciał powiedzieć musiało nie być takie ważne i machnął na to ręką albo najwidoczniej może poczekać i powie mi to później.
Z Veronicą udaje nam się dość sprawnie otworzyć oborę. Dziewczyna otwiera bagażnik i podśpiewując coś pod nosem zaczyna w nim czegoś szukać. Ja w tym czasie zgarniam dwa pistolety z przedniego siedzenia. Lepiej będzie jak zawsze będziemy mieli je pod ręką, nigdy nie wiadomo kiedy się przydadzą.
-Another mother's breaking heart is taking over- Słysząc te słowa przypomina mi się, że przecież znam ta piosenkę.
-When the violence causes silence we must be mistaken- dołączam się.
Veronica przestaje śpiewać. Patrzy na mnie lekko zdziwiona ale z uśmiechem na twarzy.
-Nie wiedziałem, że masz taki ładny głos- odzywam się jako pierwszy.
-Dzięki, Ty też.- Odgarnia kosmyk włosów z (o ile się nie mylę) lekko zarumienionej twarzy i wraca do szukania.
-Mogę spytać czego tak właściwie szukasz?
-Hmm... nie wiesz może gdzie Ethan schował bluzy?
-Chyba tu.- Wskazuję palcem na podłużną, wypchaną po brzegi sportową torbę- Ale ręki nie dam sobie uciąć.
Vera otwiera ją, okazuje się że jest to ta którą szukała. Wyjmuje z niej dwie grube, wkładane bluzy, po czym odwraca się w moją stronę i uśmiecha.
-Dzięki- mówi, zakładając je na ramię. Zapina torbę i odchodzi na bok. Biorę jeszcze dwie litrowe butelki wody i paczkę suszonych jabłek, zanim zamykam bagażnik. Nie łudzimy się już zamykaniem obory, bo za jakiś czas i tak musielibyśmy znowu ją otwierać. Pośpiesznie wracamy do reszty.
-Gotowi?- woła Vera, gdy tylko przekraczamy próg drzwi. Naszym oczom ukazuje się Chris robiący pompki z Ray'em na plecach i liczący Ethan.- Co wy wyprawiacie?- dodaje ale żaden z nich nie raczy udzielić jej odpowiedzi. Wyglądają na bardzo skupionych. Kładę butelki na stole, otwieram paczkę suszonych owoców i przyglądam się im. Wow, zostawiliśmy ich na góra dziesięć minut.
-97... 98... 99 i... 100!- woła Ethan, a wtedy Ray pospiesznie schodzi z Chrisa, który obraca się na plecy i odpoczywa. Podobnie spocony ciemnooki kładzie się koło niego. Nie mam pojęcia co robili jak nas nie było, ale to musiał być serio męczący trening.
Po ich wyglądzie zgaduję, że mają w planach się przebrać, a to znaczy (odpowiadając na pytanie Very) że nie. Nie są gotowi. Dobrze by też było gdyby się obmyli, czego raczej nie nie zrobią bo nie wydaje mi się aby była tu bieżąca woda. Rzucam im butelkę wody. Łapie ją Chris, upija prawie połowę i wręcza resztę rudemu, który po chwili odrzuca mi prawie, że pustą butelkę. Ray i Vera zdążyli założyć już w tym czasie przyniesione przez dziewczynę bluzy polarne w ładnym beżowym kolorze (ciekawe jak długo takie pozostaną) i znudzeni czekają na nas pod drzwiami.
-Chłopaki, idźcie się przebrać- proszę, a oni bez zbędnego przedłużania wstają i ruszają do jeepa.
-Tylko pośpieszcie się- rzuca Veronica, jak mijają ją i jej brata w drzwiach.
-Tak jest, madame.
-Się rozumie.
Wyrzucam pustą paczkę i butelkę do kosza (nie umiem się od tego odzwyczaić), po czym rzucam się kanapę, chociaż na te 10 minut. Tak sobie myślę. Kończy się tak, że leżę prawie godzinę, bo dopiero po tym czasie chłopaki wracają. Mimo iż po pół godzinie zaczynało się już we mnie buzować a jak w końcu się zjawili miałem ochotę złożyć im raport jak to nie można na nich polegać, powstrzymałem się. Stwierdziłem, że nie będę psuć im dobrego humoru i zaczynał kolejnej kłótni z Ethanem- bo tak to by się pewnie skończyło.
Bez zwlekania ruszamy w stronę budynku, z którego dopiero co uciekliśmy, między innymi aby zobaczyć co tam się w ogóle stało. Idziemy na pieszo, na początku przez pole a potem przez las. Dojście na miejsce zajmuje nam dwie godziny, wliczając w to prawie półgodzinną przerwę jaką zrobiliśmy sobie w połowie drogi, aby trochę odpocząć. Teraz jesteśmy już zaledwie dziesięć metrów od celu, kryjemy się za krzakami i uważnie przyglądamy budynkowi. Wygląda na pusty, w okolicy jest cicho. Nie roi tu się od ciał i krwi jak to sobie wyobrażałem, bynajmniej nie na zewnątrz. Na ścianach z zewnątrz widać jednak ślady od naboi a kilka okien na górze jest zbitych.
Decydujemy, że poczekamy aż zrobi się ciemniej i wtedy ruszymy. Możliwe, że niebezpieczeństwo czai się w środku, nie wykluczyliśmy jeszcze opcji że ktoś nas zdradził i o nas powiedział.
Plan jest taki, gdy się ściemni wybrana osoba pójdzie wyjrzeć przez okna w celu zobaczenia czy w środku jest w miarę bezpiecznie, potem (gdy tak właśnie będzie) wejdzie do środka. Będzie robić trochę za przynętę. Kiedy okaże się, że droga jest czysta a w środku nikt na nas nie czeka, wyjdzie po nas na zewnątrz. Jeszcze nie ustaliliśmy kto będzie przynętą, raczej nikt nie jest chętny. Wspólnie ustaliliśmy jednak, że zrobimy sobie drzemkę do osiemnastej. Christian uznał, że nie jest zmęczony i będzie stał na czatach, Ethan obiecał wszakże zmienić go w połowie. Czy tak się stało nie mam pojęcia iż po tym jak ułożyłem się na trawie i zasnąłem (zaskakująco szybko tak w ogóle), budzi mnie Vera, informując że „to chyba dobry czas". Wszyscy oprócz mnie już nie śpią.
-No to działamy- mówię, przeciągając się.- Kto robi za przynętę?
![](https://img.wattpad.com/cover/216539319-288-k354010.jpg)
CZYTASZ
𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀
HorrorPo tym jak z laboratorium, w którym powstać miała wzmacniająca ludzi szczepionka, ucieka zarażony nieznanym wirusem człowiek, na świecie rozpętuje się istne piekło. Zarażeni ludzie zamieniają się w potwory, miasta w ruiny. Okazuje się jednak iż wśró...