33.

39 4 0
                                    

CHRISTIAN

Lisa.
Lisa Holland. Wychowywała się na wsi z dziadkami, mamą i młodszą siostrą Laurą.
Jej ojciec odszedł od rodziny gdy miała pięć lat, aby pracować w laboratorium. Kiedy nadeszła apokalipsa, wrócił. Natomiast dziadkowie Lisy wyszli tego dnia do kościoła i już nigdy z niego nie wrócili. Przyłączyli się do grupy, której członkowie modlili się całymi dniami prosząc Boga o zakończenie tego piekła. A potem, po ataku hordy na kościół, wszyscy grupowo zginęli.
Dom, w którym przebywała Lisa z mamą i siostrą został okrążony przez czarne furgonetki. W jednej z nich był między innymi ojciec Lisy, który rozkazał wojskowym zabrać dziewczynki i jego żonę. Nie spodobał im się ten pomysł, nie chciały opuszczać domu, zabrano je więc siłą.
W trakcie jazdy do laboratorium, kierowca jeepa w którym była rodzina Holland, aby nie wjechać w stojącego na środku drogi łosia, skręcił ostro w prawo do lasu. Tam zaatakowała ich grupa Umholiego, w podobny sposób co nas. Wielu z nich zostało zastrzelonych przez wojskowych. Umholiemu i jego ludziom też udało się jednak kilku z nich zabić, w tym rodziców Lisy. Na oczach ich córek, za pomocą włóczni. Ją i Laurę oszczędzono.
Na początku więzili dziewczynki w specjalnym pomieszczeniu, tym w którym był Ray. Potem jednak pozwalano im korzystać z kuchni, rozmawiać z innymi i dano im nawet własny pokój. Lisa zaprzyjaźniła się z Jeannie, która zaczęła uczyć ją języka zulu, ta natomiast pomagała jej udoskonalać angielski. Miesiąc później Laura zachorowała. Lisa ukrywała to w tajemnicy, bo poprzednie dziecko które było chore Umholi spalił na stosie, twierdząc że ich wszystkich pozaraża i zamieni w „te potwory". Pewnej nocy Lisa obudziła się nie czując w objęciach swojej małej siostrzyczki. Poczuła dym przez otwarte okno i była prawie, że pewna że jest już za późno. Podniosła się z łóżka spanikowana, cała we łzach. Gdy tylko wyszła z pokoju ujrzała Umholiego trzymającego Laurę na rękach. Powiedział, że ją wyleczy ale będzie chciał za to coś w zamian. Lisa zgodziła się, a Umholiemu rzeczywiście udało się wyleczyć jej siostrę. Niestety nie na długo, bo już po dwóch tygodniach wróciły nawroty choroby. Wtedy zaproponował to samo, dodał tylko że chce też aby sama Laura odwzajemniła mu przysługę gdy już jej pomoże i poczuje się lepiej. Na to Lisa się nie zgodziła. Umholi nie pomógł jej więc. Lisa sama musiała zająć się siostrą, dowiedzieć się co jej jest i ją wyleczyć. Niestety odniosła porażkę. Zaledwie kilka dni później, Laura się już nie obudziła. Umholi pocieszał Lisę mówiąc, że zmarła by prędzej czy później, bo i tak nie mieli wystarczająco dużo środków na jej leczenie. Cały czas mówił jej, że jest wyjątkowa. Mówił, że jej pomoże. Tak naprawdę jedyne co zrobił to spełniał swoje zachcianki i wykorzystywał ją aż do swojej śmierci.

Lisa zdradziła mi też, że nadal słyszy jego głos. Nadal czuje jego obecność, czuje z nim powiązanie. Nie uważa, że był dobrym człowiekiem, myśli jednak że w jakiś sposób jej jednak pomógł i powinna być mu wdzięczna. Zanim powiedziałem jej o sobie, tak jak chciała, dałem jej do zrozumienia że tak nie jest. Śmierć jej rodziny to tylko i wyłącznie jego wina. Nie powinna być mu za nic wdzięczna, był człowiekiem bez serca, który uważał się za jakiegoś boga. Samolubny i niemoralny, a na dodatek świr i zboczeniec.
-Już koniec o tym. Teraz twoja kolej- odzywa się Lisa. Wyciera oczy chusteczką; gdy opowiadała o tym co ją spotkało, było parę momentów w których nie wytrzymała i najzwyczajniej się popłakała.
-No cóż, sama chciałaś. Uprzedzam, że sam nie uważam się za dobrego człowieka...
-Christian- Z bardzo poważnym wyrazem twarzy, jasnooka kładzie swoją dłoń na moim udzie.
-No dobra, skoro tego chcesz- Biorę głęboki oddech. To chyba pierwsza osoba, której to mówię, ale co mam do stracenia- Moja mama zmarła jak miałem dziewięć lat. Od tamtego czasu wychowywał mnie sam ojciec. Tak samo jak on mnie, nienawidziłem go. Wszystkie problemy załatwiał przemocą, alkoholem bądź narkotykami. Prawie wcale nie gadaliśmy, nie mówiąc już o spędzaniu wspólnie czasu. Raz miałem zrobić prezentację o zawodzie, któregoś z rodziców do szkoły. Nie miałem wyboru, na tamten moment miałem już tylko ojca ćpuna i alkoholika. Moja praca nie spodobała się nauczycielce, ojciec został wezwany do szkoły. Przyszedł ubrany jak na pogrzeb. Udało mu się z tego wytłumaczyć, a mi w domu oberwało się za przedstawienie go w ten sposób. Obwiniał mnie za śmierć mamy- mówiąc to mam przebłyski z dzieciństwa. Te złe momenty ale też te dobre, bo takie też się zdarzały. Rzecz jasna w żadnym z nich nie występował mój ojciec. Miałem kilku dobrych kolegów, to chyba dzięki nim jeszcze tu jestem. Ciekawe jak się trzymają i czy w ogóle żyją.
Lisa łapie mnie za plecy.
-Bardzo mi przykro- mówi przytulając się do mnie. Gdy tylko się ode mnie odrywa, postanawiam kontynuować. Chce mieć to już za sobą.
-W moje osiemnaste urodziny dał mi prezent.
-Twój ojciec?- dopytuje, robiąc łyk herbaty.
-Tak. Dał mi trochę pieniędzy i swój stary ale nadal sprawny samochód. A no i powiedział coś czego nie zapomnę do końca życia.
-Boję się spytać co to było...
-W skrócie i miło mówiąc powiedział abym opuścił jego dom w ciągu czterdziestu ośmiu godzin bo nie chce mnie widzieć.
-Przykro mi- wtrąca Lisa. Nie zwracając na nią uwagi, mówię dalej;
-Wtedy zaczęła się kłótnia. I bójka. W końcu odpuściłem i wyjechałem jeszcze tego samego dnia. Oprócz ubrań, wziąłem ze sobą tylko jedno zdjęcie. Jesteśmy na nim on, mama i ja. Było zrobione jak miałem około ośmiu lat. Jak jeszcze byliśmy razem. Szczęśliwi.- Ledwo udaje mi się wypowiedzieć to ostatnie słowo. Nabieram powietrza i kontynuuje- Nie wiem czy wiesz, ale mam 19 lat. Rok tułaczyłem się nie mając wystarczająco pieniędzy na najtańsze mieszkanie. Szkoły nigdy nie skończyłem... w sumie ten rok wyglądał dokładnie tak samo jak moje życie teraz. W końcu musiałem sprzedać samochód aby mieć za co kupić jedzenie. Zanim spytasz, nie miałem żadnej rodziny do której mógłbym się udać.
-Rozumiem.- Podoba mi się to, że mi nie przerywa, nie zadaje pytań. Po prostu słucha. Chyba dzięki temu mówię dalej. Gdy ktoś przerywa, gubię się w tym co mówię. Lubię też mówić co chce i kiedy chcę i ile chcę, nie lubię odpowiadać na pytania.
Lisa delikatnie uśmiecha się podczas towarzyszącej nam ciszy. Staram się odwzajemnić uśmiech, chyba nawet dobrze mi to wychodzi. Szczerze, naturalnie. Jej policzki nabierają ładnej jasnoróżowej barwy, oczy się błyszczą.
-W sumie nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć. Odkąd mamy apokalipsę, staram się zwyczajnie przeżyć...
-Jak poznaliście się z Verą i chłopakami?
-Pewnego dnia natrafiłem na nieprzytomnego Graysona. Wyglądał nie za dobrze więc podzieliłem się z nim jedzeniem. Uznaliśmy, że w grupie siła i postanowiliśmy trzymać się razem. Minęło kilka tygodni zanim wpadliśmy na Ethana. Potem w trójkę znaleźliśmy Ray'a i Veronicę i w opustoszałym sklepie. No a kilka dni temu, w bardzo dziwnych okolicznościach, Ciebie.
W ten sposób kończę swoją wypocinę. Dawno tak dużo nie mówiłem jak dzisiaj. Dziewczyna odzywa się prawie że od razu, aby zapobiec niezręcznej ciszy.
-Tyle czasu już minęło...- Dopija herbatę, po czym odkłada kubek na komodę.
-Ta...- Robię to samo.
-Christian.- Spoglądam na nią- Czy nie miałeś kiedyś ochoty wrócić do swojego domu rodzinnego... No wiesz, aby upewnić się...
-Nie- mówię stanowczo.- Nigdy nie czułem potrzeby aby tam wracać.
-Rozumiem. Po co miałbyś patrzeć na...
-Martwe ciało mojego ojca?- Dokańczam za nią. Po jej gestykulacji zgaduję iż trafiłem.
Lisa podnosi się i udaje do okna.
-Zmieńmy temat. Porozmawiajmy o czymś... miłym?- proponuje, wpatrując się w coś po drugiej stronie szyby.
-Na przykład o czym?- Uśmiecha się pod nosem, a następnie odwraca na pięcie.
-Jakie lubisz kwiaty?- pyta znowu odwrócona do mnie przodem.
Nie wiem ile tak rozmawiamy, bez wątpienia długo. Conajmniej godzinę. Po trudnych tematach jakich zaczerpnęliśmy, nam obu była potrzebna taka luźna rozmowa. Przerywamy ją tylko dlatego, że do pokoju niespodziewanie wbiega Grayson.
-Chris, mogę na słówko?- kieruje do mnie pytanie gdy tylko łapie oddech.
Z początku wygląda na spiętego i poddenerwowanego, ale jak tylko dostrzega Lisę, na jego twarzy pojawia się udawany (co ja bez problemu dostrzegam, nie wiem jak ona) uśmiech i spokój. Wychodzimy na korytarz. Grayson zamyka za mną drzwi, zapewne aby Lisa nic nie usłyszała.
-Coś się sta...
-Tak.- Wygodnie opieram się o ścianę i łapię za ramiona, mam przeczucie że to nie będzie błaha sprawa.
-Co?
-Musimy stąd uciekać, Chris.- Pytająco unoszę prawą brew, co zaczyna już być moim złym nawykiem- Wojskowi tu są, obserwowali nas przez drona, widzieli jeepa i wiedzą, że tu jesteśmy- rzuca na jednym tchu. Jego słowa docierają do mnie dopiero po dłuższej chwili.
-Co? Ale jak... tak szybko nas znaleźli? Gdzie są teraz?- Staram się zachować spokój. Nie wiem czego Ci ludzie mogliby od nas chcieć, ale nie może to być nic dobrego. Nie po tym jak ukradliśmy ich auto i broń, zostawiając za sobą trzy zwłoki.
-Nie wiem. Słyszałem jak jeden z nich powiedział, że uderzają za godzinę. Tyle, że miało to miejsce już jakiś czas temu. Na moje oko dwadzieścia minut temu.
-Mamy jakiś plan? Co z tymi wszystkimi ludźmi? Zostawimy ich?
-Ethan pakuje nam ubrania, nie wiem gdzie są Ray i Vera...- W tym samym momencie słyszymy za nami kobiecy głos;
-Grayson!- woła sekundę temu wspomniana przez niebieskookiego dziewczyna.
-O Boże, tu jesteś!- Chłopak uśmiecha się na jej widok, ale szybko wraca do powagi sytuacji.
-Co tu się dzieje? Ethan powie...
-Wszystko co mówi to prawda. Nie mamy dużo czasu, musimy stąd uciekać- szybko tłumaczy, zaciskając dłonie na ramionach. Intensywnie patrzą sobie z Verą w oczy, mam wrażenie że zaraz się pocałują, bynajmniej do momentu w którym Grayson nie odwraca wzroku na mnie. Prostuję się. Czuję, że zaraz przydzielone zostanie mi zadanie.
-Spakowałem nam jedzenie i wodę, są już w jeepie- oznajmia Grayson.
Ethan bez słowa przechodzi w tym momencie koło nas. Nie zatrzymując się, wita się ze mną ruchem ręki. Nie zdążam nic zrobić, bo jak tylko dociera do mnie że był to on, znika mi z oczu. Zapewne poszedł spakować do samochodu gigantyczną, upchaną po brzegi torbę którą przewiesił sobie przez ramię.
-Co trzeba jeszcze zrobić?- pyta Vera.- Czego potrzebujemy?
W tej chwili wydaje zdać sobie z czegoś sprawę, zadaje kolejne pytanie;
-Czekaj, kto jedzie? Nie zostawimy tu przecież ich wszystkich?!- W jej głosie pojawia się panika- Co jak wojskowi pomyślą, że to oni ich ukradli i ich wszystkich zastrzelą! Zginą za nasze czyny!
-Chris, znajdź tyle apteczek ile Ci się uda. Im więcej tym lepiej- mówi Grayson, ignorując zielonooką.- Radzę Ci wziąć jakiś plecak, chyba jakiś tam masz, prawda?- Kiwam głową.
-Chcesz mi przez to powiedzieć, że zostawimy tu tych wszystkich ludzi? Chcesz zostawić tu Lisę i Jeannie? Po tym jak nam pomogły? Nic nie zamierzasz im powiedzieć? Bo nie zapowiada się na to.
-Vera...- wzdycha niebieskooki.
No i w tym właśnie momencie, jakby mało nam było problemów, z pokoju za nami wychodzi dopiero co wspomniana Lisa. Patrzy na nas ze strachem w oczach. Zastanawia mnie ile usłyszała; czy podsłuchiwała nas przez drzwi od dłuższego czasu czy może usłyszała jedynie ostatnią wypowiedź Very.
Zdezorientowana podnosi na mnie wzrok. Nie jestem w stanie utrzymać kontaktu wzrokowego, zaciskam zęby i zmieniam punkt patrzenia na oprawiony w pozłacaną ramę obraz przedstawiający drobną kobietę z dużym słomianym kapeluszem zasłaniającym jej twarz. Ma dwa długie jasne warkocze i białą sukienkę, a w dłoni trzyma bukiet bratków. Znowu zmieniam punkt patrzenia. Tym razem na swoje brudne buty.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz