47.

28 4 0
                                    

CHRISTIAN

-To gdzie idziemy najpierw?- pyta idąca przede mną Veronica.- Myślisz, że Ray poszedłby do księgarni?
Wzruszam ramionami. To jej brat, nie mój. Nie wiem co lubi robić w wolnym czasie, nie znam jego hobby, ulubionego koloru, nie wiem w czym jest dobry. Tak właściwie to wcale go nie znam. Nie żeby wiele inna sytuacja była z resztą.
-Ta, też szczerze wątpię. To może zacznijmy od sklepu?- Ponownie wzruszam ramionami.
-Czemu nie.
Ruszamy pod wspomniany market. Gdy tylko się zbliżamy, przez szyby dostrzegamy że nie warto zaglądać do środka. Nasz kolejny cel, pralnia, znajduje się tuż obok spożywczaka i niedaleko kwiaciarni w której zapewne są teraz Grayson i Ethan. Przez szybę wygląda obiecująco- nie roi się w niej od zwłok.
-Musimy być ostrożni. Kto wie, może zarażeni gdzieś tam są...- stwierdza oczywiste Vera, po czym otwiera drzwi.
Naszym oczom ukazuje się szyld „Pralnia Orka", taki sam co na zewnątrz, tylko nieco mniejszy- żółte litery i wizerunek granatowej orki w czapce marynarza. Pod nim znajduje się lada i kasa, a na ścianie koło drzwi wejściowych wisi karteczka z napisem „W niedzielę Orka odpoczywa ale w inne dni wypierze wasze ubrania w ekspresowym tempie! :D". W pierwszej chwili, miejsce wydaje się być puste ale przed nami znajduje się jeszcze para drzwi. Te pierwsze prowadzą zapewne do składziku bądź małej łazienki, a te drugie do pomieszczenia gdzie ubrania były prane. Po sprawdzeniu pierwszych (pusta, jeszcze mniejsza niż się spodziewałem łazienka), staję naprzeciw drugich i czekam na dziewczynę. Jest zajęta szukaniem czegoś w stercie ubrań, kartonów i śmieci będącej za ladą.
-Masz tam coś?- pytam zniecierpliwiony, po dłuższej chwili czekania. Veronica wstaje w końcu i na pięcie odwraca się w moją stronę. W ręku ma kawałek jakiegoś zdjęcia. Nie mam pojęcia na co patrzę. Puszczam jej pytające spojrzenie.
-To kawałek zdjęcia naszych rodziców. Wszędzie poznam tą bluzkę w kwiaty mamy i jej bujne włosy... Był tutaj.
-Vera...
-To nie wszystko!- Wraca do sterty i wyciąga z niej coś jeszcze. Po chwili pokazuje mi pustą paczkę po czipsach paprykowych i papierek po batoniku zbożowym- Czipsy paprykowe to ulubione czipsy Ray'a, napewno by je wziął. A dokładnie tych batoników dostaliśmy od Lisy dziesiątki!
-Jeżeli tu był, to znaczy że nadal musi być gdzieś w pobliżu.- Łapię za klamkę od drzwi. Zielonooka staje niecały metr za mną. Razem, pełni nadziei, wchodzimy do drugiego pomieszczenia. Roi się w nim od pralek i suszarek. Na sznurkach wiszą przeróżne ubrania, od płaszczy po skarpetki. Udaje mi się dostrzec to wszystko pomimo tego jak ciemno tu jest.
-Masz gdzieś włącznik?
-Nie...
-O, mam!
Kiedy Veronica włącza światło jest co prawda widniej, nic nowego nie rzuca nam się jednak w oko, a już z pewnością nie Ray.
-Rozejrzyjmy się.
-Vera...
-Rozejrzyjmy się!- nalega.- Proszę...
Bierze lewą a ja prawą stronę. Zaglądam do każdej mijanej pralki oraz suszarki i ku mojemu zdziwieniu, znajduję coś. Gdy orientuje się co to, nie chcę wierzyć własnym oczom. Wołam dziewczynę, która zjawia się przy mnie w mgnieniu oka.
-Czy to przypadkiem nie plecak Ray'a?- upewniam się, wyjmując z pralki świeżo co wyprany plecak, który na pewno już wcześniej widziałem. To co go wyróżnia to broszki- nadgryziony księżyc zrobiony z sera i wyposażony w kask i deskorolkę szop.
Veronica odbiera ode mnie plecak i uważnie mu się przygląda.
-Ale... po co?
Kontynuuję poszukiwania, teraz z większą nadzieją. Zaglądam do kolejnych dziesięciu pralek. W tej ostatniej, ponownie coś znajduję. Tym razem jest to kurtka. Ją też już gdzieś widziałem!
-Boże on serio gdzieś tu jest!
-Chris, pomóż mi z tym!
Podbiegam do szatynki i pomagam jej przesunąć sporych rozmiarów, drewnianą szafę. Okazuje się, że zakrywa ona drzwi do następnego pomieszczenia. No tak, mi też od początku tutaj nie pasowała, powinienem był się domyślić... Chwytam za klamkę, zanim je jednak otwieram, spoglądam jeszcze na Veronicę. Kiwa głową. Wchodzimy do środka ciemnego pomieszczenia, drzwi same się za nami zamykają i dopiero wtedy ogarniam jak ciemno jest w środku. Przesuwam ręce po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła.
-Ani kroku dalej!- Zamieramy słysząc niski, męski głos.- Ręce do góry. Powoli.
Posłusznie wykonujemy polecenie nieznajomego. Jak w poprzednim pomieszczeniu dało się coś jeszcze zobaczyć nawet bez światła (oświetlało je światło księżyca), to tutaj jest to niemożliwe przez brak okien. Mam wrażenie, że pomieszczenie ciągnie się daleko do przodu a nieznajomy siedzi na samym jego końcu. Wyobrażam go sobie jako brodatego mężczyznę przy tuszy w koszuli w kratę oraz z karabinem w ręku.
-Kim jesteście i co tutaj robicie?
-My... szukamy kogoś- niepewnie odpowiada mu Veronica.- Ja jestem Ella a to jest John. A pan to?
-Kogo szukacie i czemu tutaj?
-Szczerze... ja...
-Przyjaciela- wtrącam.
-No cóż, nie ma tutaj Twojego przyjaciela.- Jego ton znowu zaczyna brzmieć nieprzyjemnie i złowieszczo.
-A czy mógłbym zapalić światło i się rozejrzeć?- zadaję ryzykowne pytanie. Nie dostaję odpowiedzi, ani na szczęście kulki w łeb- To Pana kryjówka, prawda? Wtargnęliśmy na pański teren.
-Zgadza się. A teraz idźcie stąd! A sio!
To dziwne, że jeszcze nas nie zastrzelił. Naprawdę hojny z niego człowiek... Jeżeli naprawdę wtargnęliśmy na jego teren a on rzeczywiście jest uzbrojony, ja na jego miejscu już dawno bym to zrobił, a bynajmniej oddałbym strzał awaryjny aby odstraszyć nieproszonych gości udowadniając że serio jestem uzbrojony. To co mam zamiar za chwilę zrobić jest ryzykowne, dlatego dla bezpieczeństwa Very otwieram przymknięte drzwi, którymi weszliśmy i popycham ją do poprzedniego pomieszczenia (mam nadzieję, że nie za mocno), drzwi same się za nią zamykają.
-Co Ty do cholery robisz?!- krzyczy niezadowolony mężczyzna.
Gdyby miał pistolet, w tym momencie z pewnością oddałby już awaryjny strzał, ale tego nie zrobił. Nie widzi mnie tak samo jak ja nie widzę go, no chyba że zanim tu wtargnęliśmy siedział po ciemku i przyzwyczaił już do niego swoje oczy.
-Nie ma Pan broni, mam rację?- pytam, w miarę spokojnym i wyluzowanym głosem. Nie chcę go straszyć, znacznie bardziej wolałbym się z nim dogadać. Nie dostaję odpowiedzi. Moja ręka znajduje w końcu włącznik światła. Włączam je, ale tylko na chwilę. Tyle czasu wystarcza mi aby dostrzec, że jest o wiele starszy niż myślałem że będzie. Ma na sobie bordową czapkę i zielone ogrodniczki, długą siwą brodę i wąsy. Jest też bardzo szczupły. A najważniejsze- nie ma broni.
-Co Ty robisz do nędzy?!- Słyszę jak biegnie do miejsca w którym jeszcze przed chwilą mnie widział, mnie już tam jednak nie ma.
Tym razem to on znajduje się po stronie włącznika, zapala światło i tak je już zostawia. Znudziła mu się zabawa w kotka i myszkę.
Postanawiam szybko rozejrzeć się po pomieszczeniu. W rogu dostrzegam opatulonego kocem Ray'a. Nie wygląda za dobrze. Jest blady, ma lekko sine usta. Mężczyzna wykorzystuje moment mojej nieuwagi i rzuca się na mnie. Ledwo co udaje mi się zrobić unik. Zamiast we mnie, trafia pięścią w ścianę.
-Aua!- woła, po chwili dostając ode mnie w tył głowy. Cicho upada na ziemię.
-Chris..?- Dobiega mnie znajomy głos.
-Ray!- Pośpiesznie podchodzę do niego- Żyjesz!
-No raczej. Co Ty tutaj... czy to sen?- Biorę chłopaka na ręce, razem z kocem.
-Nie gamoniu, przyszliśmy po Ciebie.
Mam nadzieję, że mężczyzna któremu przywaliłem żyje, nie miałem intencji go zabijać. Nie przywalił o nic dodatkowo w głowę, nie krwawił. Otwieram drzwi łokciem. Za nimi znajduję nerwowo chodzącą w kółko Veronicę.
-Co Ty sobie myślałeś?! To bolało... Boże, Ray!- Rzuca się w stronę brata i przytula go- Ray, wszystko w porządku? Co on Ci zrobił?
-On to znaczy..?
-Pogadamy o tym w domu, okej?- Przerywam im.
Veronica po drodze zgarnia mokre rzeczy Ray'a. Z początku wygląda na mega szczęśliwą. Kiedy jednak opuszczamy pralnię, na jej twarzy pojawia się grymas.
-Co Ty sobie myślałeś zostawiając mnie?! Jesteśmy rodzeństwem i trzymamy się razem choćby nie wiem co, rozumiesz?!
Przez całą drogę do samochodu nie przestaje gadać, mimo iż Ray wygląda słabo i nie wygląda jakby ją słuchał.
Gdy wychodzimy na zewnątrz, z Jeepa wychodzą Grayson i Ethan i biegną w naszą stronę.
-Znaleźliście go!- woła ten pierwszy, z uśmiechem na twarzy.
-Całe szczęście!- odzywa się ten drugi- Wiesz jak źle bym się czuł gdybyś to przeze mnie zdechł nie wiadomo gdzie?
-Odezwały się wyrzuty sumienia?- śmieję się. Ethan przewraca oczami.
-Ta, przezabawne. W ogóle to...- Ogląda się na Graysona, który zdaje się unikać z nim jednak kontaktu wzrokowego. Czyżby tym razem oni, znowu się pokłócili?- W samochodzie ktoś na nas czeka.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz