36.

32 4 0
                                    

ETHAN

-Tak jak myślałem!- woła Christian z budynku, w którym spędził już osiem, może dziesięć minut.- Pusto!- dodaje jeszcze głośniej.
Ray, Veronica i Grayson, nadal ostrożnie i po cichu, jakby to że Chris jest cały i zdrowy mimo tego że drze mordę na całą wieś nie było wystarczającym powodem że nikogo tu nie ma, wychodzą z jeepa.
-Widzisz? Nie byłeś mu potrzebny- kieruję swoje słowa do stojącego już na zewnątrz Graysona, który nie zdążył jeszcze zamknąć przednich drzwi. W mojej głowie to co powiedziałem wcale nie brzmiało tak chamsko. Główkuję co dodać aby chłopak nie obraził się na mnie po raz setny przez moją niewyparzoną gębę. Nie chciałem się przywiązywać ale to wcale nie miało oznaczać, że z każdą napotkaną osobą chcę się kłócić i nie dogadywać. Mój brak jakichkolwiek umiejętności społecznych daje teraz po sobie znaki- Miałem na myśli, że poradził sobie sam. Tak jak mówiłem.
-Wiem co miałeś na myśli- rzuca niebieskooki, a następnie trzaska drzwiami i pośpiesznie dogania zbliżających się już do wejścia do budynku, Veronicę i jej brata.
Podjeżdżam do obory, wychodzę z auta aby otworzyć sobie wejście, szybko rozglądam się czy aby napewno jest pusta, po czym wsiadam ponownie i wjeżdżam do środka. Wyłączam samochód i opuszczam to ciemna i na dodatek cuchnące miejsce.
Wycieńczony przesuwaniem ciężkiej bramy będącej jedynym wejściem do obory, opieram się i ześlizguję po niej plecami na twardy piasek. Ocieram pot z czoła. Tak bardzo chciałbym znaleść w końcu miejsce, w którym będę mógł spokojnie spędzić chociażby miesiąc. Mijają góra dwie minuty, wstaję i już mam udać się do środka kiedy to zdaję sobie sprawę, że nie wziąłem z samochodu żadnych kocy ani nic innego co miałoby pomóc nam utrzymać tej nocy ciepło. Oznacza to, że muszę z powrotem otworzyć tą cholerną bramę. Sfrustrowany kopię w nią z całej siły nogą, co sprawia rzecz jasna większy ból mi niż jej. To wtedy słyszę za sobą rozbawiony głos;
-Ty jeszcze tu?- Grayson zatrzymuje się pod bramą. Chwyta za jej brzeg i próbuje samodzielnie przesunąć zardzewiałe drzwi. Ledwo się ruszają kiedy przestaje, łapie się za biodra i wzdycha. Cicho śmieję się pod nosem, Grayson też, niedługo po mnie- Rany, wyszedłem z wprawy. Pomożesz może?
Razem udaje nam się otworzyć bramę sprawnie i szybko. Zabieramy ze sobą kosz pełen truskawek, które sami zbieraliśmy i po dwie paczki krakersów serowych jak i chrupek kukurydzianych, czyli pierwsze lepsze rzeczy z brzegu.
-Gdzie są koce?- pytam, nie mogąc znaleść ich w bagażniku.
-Młody ma jakieś w plecaku- odpowiada czekający już na mnie w wejściu Grayson, co chwilę podjadając owoce z łubianki którą trzyma.
-A gdzie jest jego plecak?
-Ma go ze sobą. Idziemy?
Drogę z obory do ceglastego domku gdzie jest już Veronica, Ray i Christian, uznaję za dobry moment aby porozmawiać o rodzeństwie do którego nadal nie mam stuprocentowej pewności. Zatrzymuję się nagle w połowie drogi i wołam imię szatyna, chcąc zwrócić tym na siebie jego uwagę. Grayson prawie, że od razu odwraca się na pięcie w moją stronę i uśmiecha, żując truskawkę.
-Możemy pogadać?- Marszczy brwi.
-A to ważne? Reszta zapewne jest głodna i...
-Tak.
-Skoro tak mówisz... O co chodzi?
-Od razu mówię, że nie chcę się kłócić. Dociera do mnie, że mamy inne poglądy na pewne sprawy i trudno będzie nam czasem dojść do porozumienia.- Grayson przytakuje- Chcę tylko spytać, czy serio myślisz że podróżowanie z nimi jest dla nas dobre?
-Z nimi, to znaczy?
-Veronica i ten... Ron, Roy czy jak mu tam...
-Ray.
-Ray. No właśnie. Głównie o niego mi chodzi.
-Ethan.- Grayson robi krok w moją stronę, nie wygląda na zadowolonego- Podobna rozmowa miała już chyba miejsce, nie pamiętasz?
-Nie widzisz, że coś jest z nim... nie tak?- Nie wiem czemu myślę, że przekonam go jakoś do swojej racji- Te jego leki, Chryste... Cała apteczka zawalona jest tymi jego lekami! Nie wydaje mi się abyśmy potrzebowali kogoś tak schorowanego, to po pierwsze.
-Jaki masz problem? Nie każdy rodzi się zdrowy jak ryba.- W jego głosie zaczynam słyszeć irytację. Spodziewałem się tego, właśnie dlatego podkreśliłem na samym początku że moją intencją nie jest kłótnia z nim. Mam nadzieję, że jeszcze o tym pamięta- On też ma prawo żyć, przeżyć. Ani razu nie odczułem od niego jaki to jest "schorowany".- Irytację szybciej niż przypuszczałem zastępuje oburzenie.
-To drugi powód. Czy to nie dziwne? Coś jest nie tak z jego nogą. Nie przekonuje Cię to?- Niebieskooki wzrusza ramionami, więc kontynuuje- Ten cały dowódca tego cyrku, jak on miał?
-Umholi?
-Tak, właśnie. Nie zauważyłeś jaki był nim zainteresowany? Gdzie był młody przed pożarem i ewakuacją, nie widziałeś go nigdzie? Czemu nie był z nami przy stole?
-Ethan, doszukujesz się najmniej...
-Bo coś jest z nim nie tak i widział to nawet ten świrus! Może wiedzą więcej ale z jakiegoś powodu nic nam nie mówią? Może chcą nas w coś wkopać...
-Niby w co?- Hmm, myśl Ethan, myśl...
-Wiem! To szpiedzy.- Grayson prycha pod nosem- Wojskowi wiedzą gdzie jesteśmy dzięki nim! Może mają w plecakach jakieś komunikatory? Może dlatego tak bardzo zależy im aby wrócić do tego miejsca? To wszystko to jeden wielki plan aby-
-Przestań już z tym!- przerywa mi krzykiem.
Wygląda na wzburzonego, jest cały czerwony. Niespokojnie chodzę w tą i z powrotem i kopię w ziemię. Kurzący się piasek brudzi mi buty i sprawia, że oboje mimowolnie kaszlemy. Już żałuję, że zacząłem tą rozmowę.
Grayson łapie mnie mocno za ramiona i patrzy prosto w oczy, zmuszając mnie tym abym na niego spojrzał.
-Przestań. Proszę- mówi już cichszym i całe szczęście spokojniejszym tonem. Jest mną zawiedziony, widzę to w jego oczach, słyszę to. Cóż, zawsze byłem dobry w rozczarowywaniu innych i siebie samego- Mówię na serio, słyszysz Ty siebie? To niedorzeczne... Oni są po naszej stronie, Ethan. My pomagamy im, oni pomagają nam.
-Ale co jak...- bez sukcesu próbuję coś powiedzieć.
-Przestań wmawiać sobie takie bzdury, sam się nakręcasz- mówi i odchodzi, zostawiając mnie samego ze sobą. Przez chwilę stoję w miejscu, po środku niczego i myślę. Doganiam go w końcu i razem wchodzimy do środka budynku. Jako pierwsi moją uwagę przykuwają Vera i Christian. Siedzą na widocznie starej, ciemnozielonej kanapie przy kominku i milkną na nasz widok, musieli rozmawiać o czymś zanim weszliśmy do środka. Ciekawi mnie o czym. Na kolanach dziewczyny, dopiero po postawieniu kilku kroków w ich stronę, dostrzegam twarz śpiącego Ray'a.
Grayson kładzie łubiankę pełną owoców na podłodze pod oknem po czym siada na wersalce koło bruneta. Ja natomiast opieram się o pustą ścianę na przeciwko nich i głośno otwieram paczkę krakersów, chrupki kukurydziane rzucam Veronice, która wyciąga po nie ręce i o dziwo je łapie. Cieszy ją to aż za bardzo, co niezmiennie mnie irytuje. Jeszcze bardziej wkurza mnie, że Grayson uśmiecha się zamiast powiedzieć jej że to żaden wyczyn. Christian także nie sprawia wrażenia podirytowanego co równie mnie irytuje, a nawet bardziej bo prawdopodobnie oznacza to, że nie z nią a ze mną jest coś nie tak.
Gdy ich trójka siedzi na kanapie, śmieje się i rozmawia zajadając przy tym, ja samotnie siedzę przy małym drewnianym stole znajdującym się w rogu tego samego pomieszczenia. Mam stąd na nich dobry widok. Obserwuję ich bawiąc się pustą paczką po krakersach, które już zjadłem. W ten właśnie nieciekawy sposób mija godzina, potem kolejna. Podczas tej drugiej budzi się Ray. Umyślnie puszczam mu nieprzyjazne spojrzenie, aby wiedział że to właśnie przez niego będę miał popsuty humor już do końca dnia. Chłopak w mgnieniu oka odwraca ode mnie wzrok. Uśmiecham się nieco na widok strachu, który gości na jego twarzy. Nie jestem psychopatą, to po prostu (niestety) jedyna rzecz która mi się dzisiaj udała. Ray wyjada chrupki kukurydziane do końca, zjada także ostatnie kilka truskawek.
Czas mija mi w miarę szybko, jak na to że jego większość spędzam na bezczynnym siedzeniu i nic nie robieniu, a każdy wie iż w większości przypadków nuda czas wydłuża. Zapewne jestem już wprawiony w to godzinne siedzenie i nic nie robienie.
-Która jest godzina?- zadaje pytanie Vera, kładąc się spać na ciemnozielonej, rozłożonej przez Chrisa wersalce, na tej samej na której nie tak dawno temu rozmawiali beze mnie, przykryci jednym z trzech kocy załatwionych przez Ray'a. Miał jedno proste zadanie i nawet go nie potrafił porządnie wykonać. Kocy mamy trzy a jest nas pięć. Czy serio aż tak trudno jest policzyć ile nas jest? Wzdycham na myśl o tym, że zapewne to ja będę osobą bez przykrycia. Grayson zerka na swój zegarek.
-Wpół do dziewiętnastej- oznajmia.
Christian wyciąga skądś drugi koc (pierwszym po szyję przykryta jest już Vera), kładzie się na podłodze tuż przy kanapie i doszczętnie nim owija, tak że wygląda jak zwinięty w rulon naleśnik. Nawet nie życzy nam dobrej nocy, zresztą Veronica tak samo, po tym jak Grayson odpowiedział na jej pytanie odwróciła się do nas plecami i w ciszy wzięła za zasypianie.
Ja nadal siedzę na tym samym zimnym krześle co dwie godziny temu i myślę o wszystkim i o niczym. Powinienem być szczęśliwy, że w ogóle żyję, tymczasem czuję że moje życie właśnie się marnuję. Nie tak wyobrażałem sobie najlepsze lata swojego życia. Dopiero co wkroczyłem w dorosłość, moje życie miało tak naprawdę dopiero się zacząć. Tymczasem...
Grayson staje na przeciwko mnie i czeka aż podniosę na niego wzrok. Kiedy to robię, otwiera usta aby coś powiedzieć, szybko zamyka je jednak z powrotem kiedy jego (jak i moją) uwagę przyciąga chłód dostający się do środka poprzez otwarte drzwi wejściowe. Oboje odwracamy wzrok w ich stronę. W wejściu stoi Ray.
-Pójdę po coś do picia- tłumaczy gdy tylko nas zauważa, po czym wychodzi nie czekając na żaden odzew.
Dziwi mnie, że jego siostra ma to gdzieś. Na ogół bywa przewrażliwiona i nadopiekuńcza, chodzi za nim jak za pięcioletnim dzieckiem. Aż dziwne, że nie czekała aż chłopak zaśnie zanim sama poszła spać. Być może właśnie dlatego Ray wybrał ten moment aby wyjść.
-Chciałeś coś powiedzieć?- pytam, pukając Graysona w nogę, tak aby z powrotem to na mnie spojrzał.
-Co? A, tak. Już pamiętam.
-No... więc?
-Więc... Nie, chwila. Ray powiedział, że wychodzi po co?
-Chyba po coś do picia.
-Czyli do samochodu. Do obory. Sam. Jak ma zamiar otworzyć bramę?- Ma rację. Nie ma opcji żeby mu się to udało. Komu jak komu, ale napewno nie jemu- Pójdę mu pomoc.
Grayson szybkim krokiem udaje się do drzwi. Jeszcze szybciej podnoszę się więc i wyprzedzam go. Staję przed wyjściem i blokuję mu drogę.
-Ja pójdę. Ty idź spać- Nie pozwolę aby przez tego małego idiotę znowu męczył się kiedy może już odpoczywać.
Grayson unosi brew.
-Jesteś pewny?- pyta, na co tylko pewnie kiwam głową.
Nie daję mu czasu na zastanowienie się i przemyślenie tego. Otwieram drzwi i wychodzę nie oglądając się za siebie. Grayson szybko pogodził się z moją decyzją, wnioskuję po tym że nie wychodzi za mną, a jedynie zamyka za mnie drzwi.
Rozglądam się za Ray'em dobre kilka minut zanim bez wahania jestem w stanie stwierdzić, że nie ma go nigdzie w pobliżu.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz