30.

33 4 0
                                    

VERONICA

-Nie prawda. Nie jesteś moją matką, Vera. Nie jesteś nią więc przestań zachowywać się tak jakbyś nią była!
Nie wiem co powiedzieć, a Ray wcale długo nie czeka aż na coś wpadnę. Odwraca się do mnie placami i kieruje w stronę drzwi. Zanim wychodzi, rzuca jeszcze swoją pseudo kulą, z którą to samo zrobiłam jakiś czas temu ja sama. Kula ląduje pod oknem, po tym jak bez sukcesu próbuję ją złapać. Po kilku sekundach dobiega mnie już głośne trzaśnięcie drzwiami, za którymi znika mój brat.
Decyduję się za nim nie iść. Nie tak od razu. Podszedł do drzwi bez najmniejszego problemu, noga z pewnością go już nie bolała. Przyznam, że trochę to dziwne. Aż nie wiem co dziwniejsze, to czy to że chciał mnie okłamać. Po pierwsze, myślałam że wie, że od razu rozpoznam kłamstwo w jego oczach. Po drugie, czy on coś wie i to przede mną ukrywa? Dręczy mnie to co powiedział mu umholi w ostatnich chwilach swojego życia, a bardziej to że nie wiem co takiego mu powiedział. Jak minęła pierwsza noc Ray'a tutaj? Przez co przeszedł? Czy może umholi wstrzyknął mojemu bratu jakieś dziwne serum sprawiające, że nie czuje on bólu, a tak naprawdę jego rana tylko się pogarsza? Może dlatego bez problemu może chodzić ale z jakiejś racji nadal nie chce mi pokazać kostki. Może to efekt uboczny, o którym umholi nie zdążył mu opowiedzieć? Przesadzam. Z pewnością przesadzam.
Podnoszę kulę i opieram ją o ścianę, a następnie siadam na skraju łóżka. Biorę głęboki oddech. Prawda jest pewnie znacznie prostsza. To w końcu nie film, tylko prawdziwe życie. Ten cały umholi nie był przecież czarodziejem czy nie wiadomo kim, tylko zwyczajnym świrem uważającym się za Boga. Jestem też pewna, że udawał iż jakkolwiek znał się na medycynie. Wymyślone przeze mnie serum nie istnieje.
Nie chcę wątpić w swoje możliwości, ale opatrunek, który zrobiłam Ray'owi na pewno mógł zostać zrobiony o wiele lepiej. Tak samo nie chce mi się wierzyć, że jego ciało zregenerowało się w tak ekspresowym tempie. Nie powinnam marnować czasu na wymyślanie zbędnych teorii. Muszę zobaczyć tą nogę. Kiedy ją zobaczę, na pewno dowiem się co tu się dzieje.
Czas zaczyna mi się dłużyć, a siedzenie sam na sam w pokoju jest nużące. Wychodzę na pusty korytarz i rozglądam się za schodami. Schodzę tymi znajdującymi się bliżej mojego pokoju, one zaprowadzą mnie do salonu, te inne zaprowadziłyby mnie do jadalni, w której może być już Grayson czy Lisa. Wolałabym aby nikt nie próbował mnie w tym momencie zagadać.
Nie mam prawa wiedzieć którędy zszedł Ray, możliwe że siedzi właśnie z nimi przy stole. Zapewne zaraz się tego dowiem.
W salonie jest nadzwyczajnie pusto. W chwili, w której otwieram drzwi do kuchni, ktoś wychodzi z budynku. Nie udaje mi się zobaczyć kto taki to był, jestem jednak pewna że osoba ta miała na sobie jaskrawą sukienkę. Nie mógł to więc być Ray.
-Halo? Jest tu ktoś?- pytam, rozglądając się po kuchni. Już mam się poddać i ją opuścić, zatrzymuje mnie jednak głośny huk. Na podłogę upada garnek. Jeden, drugi a potem trzeci. Lecę z pomocą niziutkiej mulatce o ciemnych lokach, która znienacka wyłania się zza regału. Łapie się za głowę i cicho mówi coś niezrozumiałego dla mnie pod nosem. Dopiero po dłuższym przyglądaniu jej się i zauważeniu jej stroju, domyślam się kim jest. To musi być kucharka, o której wspominała mi Lisa, Carla.
-Ngiyabonga!- mówi uśmiechnięta, podczas gdy odkładamy zebrane garnki na pustą ladę.
-Carla, nie mylę się?- Kobieta kiwa głową, zdejmuje rękawicę kuchenną którą nadal miała na jednej ręce, przeciera obie o fartuch i podaje mi prawą dłoń; uśmiecha się jeszcze szerzej gdy ją ściskam.
-Yebo, yimina!- Łapie się za ramiona i unosi brodę. Wygląda dumnie. Mam wrażenie, że rozumie to co do niej mówię, jak widać nie jest mi jednak w stanie odpowiedzieć. Nie po angielsku, a to oznacza że rozmowy z nią nie będzie.
Uśmiecham się po raz ostatni i daję znać, że już wychodzę. Kobieta szybko wraca do tego co robiła. Wychodzę z kuchni tylnymi drzwiami, tymi które prowadzą prosto do jadalni. Spodziewam się znaleźć tam nie tylko brata, ale też i resztę. Conajmniej Graysona i Lisę, sama nie wiem czemu akurat ich. Wysoko unoszę więc brwi ze zdziwienia, gdy okazuje się że przy stole nie ma nikogo.
Przez głowę przechodzi mi jedna myśl; która tak właściwie jest godzina? Czemu nie zadałam sobie tego pytania wcześniej? Rozglądam się w poszukiwaniu zegara. Znajduję taki co pokazuje piątą wieczorem. Jest drewniany, w kształcie dzika i ma złote zdobienia, w tym jego szable. Baterie musiały się wyczerpać, przydałoby się je wymienić. Wracam do kuchni.
-Hej, Carla...- Kobieta od razu odwraca się w moją stronę- Wiesz może która jest godzina?- Cały czas uśmiechając się, podnosi obie ręce i pokazuje siedem palcy. Nic nie mówi, nic mówić nie musi- Dzięki.
Wracam do jadalni, gdzie siadam na krześle. Musiałam wstać około szóstej- co oczywiście oznacza, że zegar w moim pokoju również przestał działać, bo według niego wstałam dopiero o dziewiątej. Nic dziwnego, że nikt jeszcze nie zszedł na śniadanie. Śniadania jeszcze nie ma. Wzdycham i podnoszę się aby wyjrzeć przez okno. Nie widzę tam nikogo mi znajomego. Postanawiam opuścić w końcu budynek, może Ray nadzwyczajnie w świecie siedzi na zewnątrz przy drzwiach wejściowych.
Przykuwam uwagę dwóch stojących niedaleko dziewczyn kiedy otwieram drzwi. Dopiero po dłuższej chwili je poznaję. To Mona i Dona, siostry Jeannie. Siedzą na przeciwko siebie na trawie i w ciszy robią bransoletki z kolorowych koralików. Nie odwzajemniają mojego uśmiechu. Chwilkę tylko na mnie patrzą, a następnie wracają do tego co robiły za nim się zjawiłam.
-Hej- Witam się głośno, aby ponownie zwrócić na siebie ich uwagę. Patrzą na mnie ze znudzeniem i poirytowaniem na twarzy.
-Ufunani?- Mówi ta w wysokim kucyku, niezbyt przyjaznym tonem.
-Widziałyście może mojego brata?- Dona i Mona spoglądają na siebie zdziwione- Ray. Widziałyście go? To mój brat. Nie za wysoki...
-Ray!- Krzyczy ta w warkoczu, a na jej twarzy w końcu pojawia się uśmiech. Jej siostra przewraca oczami. Obie wskazują mi palcem las, po czym wracają do robienia bransoletek.
Poszedł do lasu? Sam?! Czy on już do resztek rozumu oszalał?!
Idę w wyznaczone przez nie miejsce. Ledwo co zauważam gigantyczną gałąź, o którą mało co się nie potykam. Unoszę sukienkę aby nie zahaczyć nią o stojące na mojej drodze krzewy. To będzie chyba mój ostatni dzień w niej. Fajnie jest czuć się ładnie i dziewczęco, ale to chyba nie idzie w parze z apokalipsą zombie, w której nie wiesz gdzie i kiedy będziesz musieć uciekać lub szukać brata w lesie. Może zrobię sobie z niej bluzkę? Jak byłam mała bardzo lubiłam przerabiać ubrania z moją mamą. Jak jakaś sukienka nam się znudziła albo nie podobał nam się już jej krój, robiłyśmy z niej bluzkę i spódniczkę, które następnie przerabiałyśmy. Kochałam to. Tęsknie za tymi czasami, za rodzicami. Nie powinnam była Ray'owi matkować. Jestem w końcu jego siostrą, nie mamą. Po prostu tak bardzo się o niego martwię. Nie chcę go stracić. Nie mogę go stracić.
Mamo... tato... Czy przeżyliście i szukacie nas tak samo jak my was?
Nie wytrzymuję. Wybucham płaczem na myśl o rodzicach. Siadam na dużej kłodzie, o którą jakiś czas temu prawie co się nie potknęłam. Nagle i niespodziewanie ktoś wychodzi zza mnie i siada obok. To Ray. Wtula się we mnie. Uśmiecham się przez płacz. Chcę spojrzeć mu w oczy, ale odwraca twarz. Unika mojego wzroku. Nic nie szkodzi, daję mu oprzeć głowę na swoim ramieniu, po czym ja sama opieram swoją o jego głowę. Milczymy. Zapewne płacze on teraz tak samo jak ja. Być może myślimy o tym samym. O naszym dzieciństwie, rodzinie, przyjaciołach. To już nigdy nie wróci. Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś.
Nie chcę zapomnieć żadnego miejsca czy osoby, która była dla mnie kiedyś ważna. Właśnie w takich momentach jak ten, zamykam oczy i o nich myślę. Staram się przypomnieć sobie wszystkie te miejsca, których w większości nigdy już nie zobaczę (których być może już nie ma), wszystkich ludzi którym coś zawdzięczam. Wszystkich, których za coś kochałam.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz