GRAYSON
Budzi mnie strzał z pistoletu.
Ally nie ma koło mnie.
Przerażony wybiegam z pokoju i udaję się na dół, skąd wydaje mi się że dobiegł huk. Tam zastaję trzęsącego się Ray'a z pistoletem w ręku. Na podłodze, obok niego półsiedzi przebudzająca się Ally, a o drzwi prowadzące do garażu oparty siedzi jakiś typek, którego pierwszy raz widzę na oczy. Trzyma się za przesiąkniętą krwią koszulkę, a krwawi mu podajże klatka piersiowa.
Gdy tylko pojawiam się na dole, Ray spogląda w moją stronę pustym wzrokiem, a pistolet wypada mu z rąk.
-G-Grayson, j-ja go chyba z-zabiłem...- mówi drżącym głosem. Podchodzę do niego i przytulam do siebie.
-Kundlu ja jeszcze żyję!- odzywa się nieznajomy, co sprawia mu wielki wysiłek. Od razu po zanosi się kaszlem, plując przy tym krwią.
Ray wypłakuje mi się w koszulkę.
-P-Przepraszam, ja n-nie chciałem...
-Pomóżcie mi a nie się tulicie!- ponownie drze mordę brodaty, po czym raz jeszcze zanosi się kaszlem. Nie wiem za kogo się uważa, ale z tego co jestem w stanie wywnioskować z sytuacji to włamał się tu i jeszcze ma do nas pretensje.
-Co się dzieje?- słysząc cieniutki głosik dobiegający zza pleców Ray'a, od razu odwracam się w stronę właścicielki. Biorę ją na ręce i przyciskam jej małą twarzyczkę do swojej klatki piersiowej, tak aby nie musiała patrzeć na wykrwawiającego się przed nią człowieka.
Nie mam pojęcia co się tutaj działo jak spałem ale mam przeczucie, że mężczyzna na którego właśnie patrzę to ten przed którym to każdy mnie ostrzegał. Czuję się przez to strasznie winny. Co ja gadam. Jestem winny. A jeszcze bardziej od rannego włamywacza, szkoda mi Ray'a oraz Ally. To przeze mnie znaleźli się w takiej sytuacji.
-Czy powinniśmy mu pomóc?- pyta nieco uspokojony Ray, ocierając mokre oczy.
-To Ty mi powiedz... Czego on chciał?- zadaję pytanie, chociaż jestem w stanie się domyślić.
-Dziewczynki, którą mi odebraliście! Jest moja!
-On-
Od usłyszenia odpowiedzi na moje pytanie, powstrzymuje mnie Ethan który właśnie w tym momencie postanowił obudzić się i wyjść z pokoju. Stoi po środku schodów i gapi się na nas z niedowierzaniem na twarzy.
-Co jest do cholery?- odzywa się, przecierając oczy.- Kto to jest i czemu tu jest?
Pośpiesznie zeskakuje po stopniach i zbliża się do starca. Na drodze staje mu Ray. Rudemu ledwo udaje się zatrzymać i na niego nie wpaść. Nastolatek nie dopuszcza go do rannego.
-Grayson. Kim jest ten mężczyzna?- kieruje pytanie do mnie, nie spuszcza jednak wzroku z obcego mężczyzny.
-Ja... nie wiem? On chyba...
-Przyszedł po Ally- wyręcza mnie zielonooki. Ethan ze złości uderza w ścianę, na co aż podskakuję, Ray tak samo.
-Mówiłem Ci, że to nie był dobry pomysł!- Sam nie wiem czemu, serce zaczyna mi bić wyjątkowo szybko. Niezamierzenie odsuwam się gdy rudy gorączkowo rusza w moim kierunku. Odruchowo też mrugam kiedy podnosi rękę iż wydaje mi się, że zaraz skończy ona na mojej twarzy. Tak się jednak nie dzieje. Kiedy z powrotem otwieram oczy, trzyma się nią za głowę i szarpie za włosy- Wiedziałem, że będą z nią same kłopoty!
Przytulam dziewczynkę do siebie i zasłaniam jej uszy, a rudowłosego, który nie wiem co tak właściwie próbuje osiągnąć, karcę wzrokiem.
-Ethan. Może i miałeś tym razem, o dziwo, rację, ale Twoje gadanie nic już teraz nie zmieni. Jesteśmy w takiej sytuacji w jakiej jesteśmy i musimy zastanowić się nad tym co z tym dalej zrobić...
-Pff! Sam się zastanawiaj! To teraz Twój problem, nie mój.
-To..? To po co tu przyszedłeś?
-Usłyszałem strzał więc przyszedłem sprawdzić kto do cholery strzelił. Wszyscy cali, wracam spać- mówi, po czym rzeczywiście wraca na górę.
Wszyscy cali? Co ma niby na myśli mówiąc ''wszyscy cali''?! Jakiś typ leży tuż obok nas i się wykrwawia!
Zaciskam zęby. Czuję, że Ally ponownie zasnęła w moich objęciach. Mruczy kiedy niemocno wbijam w jej plecy paznokcie, co słysząc od razu przestaję robić. Odkładam ją na kanapę i przykrywam zwiniętym w kulkę na drugim jej końcu kocem.
-Chris- mówi nagle, bez powodu Ray.
-Co z Chrisem?- Kiedy odwracam się w jego stronę, ten stoi już pod drzwiami do garażu, które blokuje mu jednak brodaty. Łapie go za nogę.
-Macie zamiar zostawić mnie tu abym się wykrwawił... a ja Ci pomogłem. Gdybym nie ja...- Krztusi się krwią. Nie ma też dłużej siły by trzymać chłopaka, ręka bezsilnie opada mu na podłogę- Potwór z Ciebie, wiesz? Prawdziwy potwór!
Nic więcej już nie mówi. Po tych słowach chwilę jeszcze leży i wrogo przypatruje się Ray'owi, dopóki to jego wzrok kompletnie nie staje się pusty a usta sine. Podchodzę do niego i chwytam go za dłoń. Jest lodowata.
Wymieniamy się z Ray'em spojrzeniami. Nic nie jesteśmy już w stanie zrobić. Wątpię jednak, że bylibyśmy mu w stanie pomóc nawet gdybyśmy spróbowali. Wydaje mi się, że strzał który oddał z pistoletu Ray był śmiertelny.
Nawet jak zatrzymalibyśmy krwawienie, co zrobilibyśmy dalej?
Wspólnie odsuwamy ciężkie ciało mężczyzny na bok, tak aby móc dostać się drzwi. W garażu zastajemy Chrisa. Podnosi głowę w momencie, w którym otwieramy drzwi. W ręku trzyma grabki. Rzuca je gdzieś dopiero gdy nas poznaje, czyli w miarę szybko.
Pomagamy mu wstać, a potem wejść na górę po schodach. Po drodze do jego pokoju opowiada nam sytuację ze swojej perspektywy i dzieli się obawami, że chyba skręcił sobie kostkę, tą co go bolała i którą Veronica powiedziała że nadwyrężył. Jest przemęczony i w bólu, co widać. Po położeniu się na łóżku, prawie że od razu zasypia. Przykrywam go kołdrą, gaszę światło i zostawiam samego.
Z Ray'em wracamy na dół. Mamy wyrzuty sumienia, on nawet chyba większe niż ja, przez co postanawiamy godnie zakopać ciało starszego mężczyzny. Nie wystawimy go przecież na zewnątrz na pożarcie. Za pomocą łopaty, którą znajdujemy w garażu, kopiemy dół niedaleko naszej kryjówki. Do środka wrzucamy ciało i sprawnie je zakopujemy. Ray znajduje dość dużych rozmiarów kamień. Nożem pisze na nim, a bardziej wydłubuje „Rest in Peace". Kładziemy go przy miejscu gdzie pochowaliśmy starca.
-Robiłeś już to kiedyś?- pytam.
-Co?
-Kopałeś już komuś kiedyś grób?- Zadaję to bardzo dziwne pytanie. Nie mam bladego pojęcia czemu. Żałuję prawie, że od razu.
-Yy nie. A Ty?
-Też nie.
Następne minuty spędzamy w wyjątkowo niezręcznej ciszy. Gdybym znał jakąś modlitwę to zapewnie teraz bym ją odmawiał. Zdaje mi się, że to byłby właściwy moment. Żadnej jednak nie znam, bez celu i w milczeniu przyglądam się więc kamieniowi. Wydaje mi się, że Ray tak samo. Cieszę się jak po zaledwie kilku, ale strasznie dłużących się minutach, w końcu postanawia zaproponować wrócenie do środka. Ja sam wolałem milczeć, bo co do tego że nie modli się w głowie nie miałem pewności, a nie chciałbym mu przerywać.
Decydujemy się trochę posprzątać. Razem szybko myjemy zakrwawioną podłogę. Po skończonej robocie odnoszę jeszcze łopatę i grabię na właściwie miejsce, a Ray myje w tym czasie nóż. Ten, który przyniósł ze sobą starzec. Nic mu nie kazałem, zgłosił się na ochotnika; co jak mam być szczery nieco mnie zdziwiło. Upewniam się, że brama i drzwi do garażu są zamknięte, a następnie udaje się do kuchni sprawdzić czy chłopak jeszcze tam jest. Nadal stoi przy zlewie i szoruje wyjątkowo brudne ostrze, które po wyczyszczeniu napewno się przyda.
-Grayson- odzywa się na mój widok.
-Tak?
Przygląda się ostrzu. Widać, że coś go dręczy. Domyślam się, że chodzi o tą a nie inną sytuację, źle mu z nią. Ma poczucie winy. Ja również, gdybym nie wtrącał się w nie swoje sprawy i zostawił Ally tam gdzie ją znalazłem, sytuacja ta nie miałaby miejsca. Nikomu nie musielibyśmy kopać dołku... Ale czy Ally rzeczywiście była z tym mężczyzną bezpieczna? Co jak naprawdę uratowaliśmy ją?
-Już nieważne- szybko się rozmyśla. Chowa czysty nóż do szuflady, po czym odwraca się i wygląda na to że ma zamiar udać się w stronę schodów. Chce bez słowa wrócić do pokoju, ale nie pozwalam mu na to. Kiedy przechodzi koło mnie, delikatnie chwytam go za nadgarstek. Zatrzymuje się prawie natychmiastowo- To...wszystko działo się tak szybko.
-Wiem, Ray- staram się brzmieć łagodnie, wyrozumiale, a może i nawet pocieszająco.
-Z pewnością można było zrobić coś inaczej...
-Być może.
-Ostrzegałem go, ale... Zaczął biec w moją stronę i... i... Zwyczajnie się broniłem...
-Wiem, Ray.- Przytulam go do siebie- Już jest po wszystkim. Już nic nie zrobimy.
-No już nie, ale może mogliśmy...
-Przeszłości nie cofniemy, Ray.
-Ta. Wiem.
Jestem wyczerpany. Fizycznie i psychicznie. Myślałem, że przez to wszystko, tą sytuację i to całe poczucie winy, nie zmrużę już dzisiaj oka. Ku mojemu zdziwieniu, kiedy decydujemy się udać do swoich pokoi, zasypiam naprawdę szybko, a wstaję dopiero nazajutrz o dziesiątej.***
Ally jeszcze śpi. Uśmiecham się na jej widok. Cieszy mnie, że jest cała i zdrowa.
Oprócz tego czuję się jakoś dziwnie, mam wrażenie że powinnienem być smutny z powodu tego co się wczoraj stało, a wcale nie jest mi smutno. Czuje się wręcz dobrze. Jakby lżej. Nie znałem tego mężczyzny i jak mam być szczery nie jest mi go szkoda. Jeżeli była to ta osoba, która opiekowała się Ally, to nawet dobrze. Mamy go z głowy. Mam wrażenie, że moje podejście do tego typu rzeczy się zmieniło. Jeszcze nie dawno obwiniałbym się za jego śmierć i byłbym szczerze smutny. No a nie jest mi smutno i nie uważam że to moja wina. Sam się na to pisał. Ray ostrzegał go, że strzeli jak sobie nie pójdzie, a on rzucił się na niego. Jeżeli chciał dobrze dla Ally, nie tak zareagowałby na widok jej okrytej kocem w łóżku z prawdziwego zdarzenia. Czemu miałby chcieć brać ją z powrotem chociaż nawet tego nie mógł jej zapewnić? Przedtem, będąc pod jego opieką, spała w budzie dla psa. Ewidentnie miał jakiś inny, samolubny cel.
No cóż, ludzie się zmieniają- mam na myśli z powrotem siebie. Aby przetrwać w takim świecie, trzeba czasami przestać myśleć o innych, a zacząć myśleć o sobie. Tak właśnie teraz robię. Mniej myślę o innych. Wcale nie uważam aby znaczyło to, że zrobiłem się samolubny czy bezduszny. Po prostu chcę przetrwać, każdy z nas by chciał. To normalny ludzki instynkt. Tym samym tokiem myślenia działałem gdy uciekaliśmy z domu Umholiego. Naprawdę nie chciałem zostawiać tam tych wszystkich ludzi ale przecież nie mogliśmy ich wszystkich zabrać. Lisa natomiast sama podjęła decyzję, nie szło mi jej zmieniać; nawet gdybym chciał, nie było czasu.
Jeszcze nie dawno chciałbym pomóc każdemu kogo spotkałbym na drodze. Nie ważne czy znam te osoby, nie ważne że mogą być zarażone, nie przejmując się kim tak naprawdę być mogą i jakie mają intencje, rzuciłbym się z pomocą. Tak było kiedyś. Teraz zachowałbym się bardziej rozważnie. Tak myślę. Rzecz jasna nadal mam zamiar pomagać. Nie umiałbym nie pomóc komuś kto mojej pomocy potrzebuje, a komu pomóc mogę. Jestem w stanie zrobić to jednak nie ryzykując przy tym swoim życiem, a przynajmniej nie bardziej niż na co dzień. Tak było z Ethanem, Ally czy nawet z Ray'em.
Napewno jestem bardziej ostrożniejszy niż wcześniej. Możliwe, że to właśnie całe zrobienie ze mnie tego lidera, mimo iż o to nie prosiłem, trochę mnie zmieniło. Czuję się za nich odpowiedzialny. Kiedyś oddałbym życie za przypadkową osobę wołającą o pomoc, nie wiedząc nawet kim jest, czy naprawdę pomocy potrzebuje i czy na nią zasługuje. Nie mogę być dłużej tak nierozważny, mam osoby które mnie potrzebują. Żywego, nie martwego czy zarażonego.
Nadal oddałbym życie za najbliższych, wiem że tak bym postąpił. Osobą taką jest na przykład Christian. Wiele mu zawdzięczam. Zjawił się w momencie, w którym miałem naprawdę wywalone na to co się z mną stanie, byłem bliski poddania się, czekałem na śmierć. Zmienił moje podejście. Samo jego pojawienie się właśnie w takiem a nie innym momencie było dla mnie czymś wielkim, traktowałem nasze spotkanie jak przeznaczenie. Przez jakiś czas serio zastanawiałem się czy jest prawdziwy i czy go sobie nie wymyśliłem. Okazało się jednak, że jest po prostu dobrym człowiekiem o wielkim sercu, mimo iż na pierwszy rzut oka na takiego nie wygląda.
Ethan, często się kłócimy, ale jest mi z jakiegoś powodu bliski. Zależy mi na nich obu. Bardzo.
Vera i Ray to także wspaniałe osoby. Cieszę się, że ich poznałem.
Ta czwórka jest dla mnie naprawdę ważna. To dziwne, bo wcale długo się nie znamy i mało co o sobie wiemy. Mimo to bez problemu mógłbym nazwać ich swoimi przyjaciółmi.
Ally, kolejny powód do życia. Jest jeszcze taka mała, ma całe życie przed sobą. Chcę nauczyć ją w przyszłości tak wielu rzeczy; przetrwania, pływania, używania broni. Wiem, że nie mogę okłamywać jej przez całe życie, ale przyjdzie na to pora. Nie o przetrwaniu powinna myśleć sześciolatka. Chciałbym aby miała udane dzieciństwo. Bez niepotrzebnych trosk i zmartwień. Bez czyhających w ciemnościach zarażonych, a chociażby bez wiedzy o ich istnieniu, bynajmniej jak na razie.
Chcę znowu żyć normalnie. Walczę o lepsze jutro. Wierzę, że kiedyś nadejdzie.
Mam nadzieję, że moim rodzicom udało się uciec w porę. Mam nadzieję, że są bezpieczni i żyją. Mam też cichą nadzieję, że ten co to rozpoczął będzie w stanie to odkręcić, że znajdzie lekarstwo na wirusa. Sam go w końcu stworzył. Kto inny ma to zrobić?
Tak bardzo chcę wierzyć w to, że ma zamiar to zrobić i że nie planuje niczego gorszego...

CZYTASZ
𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀
HorrorPo tym jak z laboratorium, w którym powstać miała wzmacniająca ludzi szczepionka, ucieka zarażony nieznanym wirusem człowiek, na świecie rozpętuje się istne piekło. Zarażeni ludzie zamieniają się w potwory, miasta w ruiny. Okazuje się jednak iż wśró...