1.

507 14 2
                                    

VERONICA

Biegnę ile sił w nogach co chwilę odwracając się za siebie, a mój młodszy brat ewidentnie za mną nie nadąża.
-Biegnij Ray, biegnij!- krzyczę, nie zatrzymując się.
Słyszę jak chłopak dyszy ze zmęczenia i po chwili się zatrzymuje. Odezwała się astma. Odwracam się, ściskam go za brzuch i podnoszę. Nie mamy czasu biec dalej na przód, na pewno by nas wtedy złapał; ten który nas goni jest prawie tak szybki jak przeciętny człowiek. Może zanim wirus go dopadł miał około czterdziestki? Słyszałam, że podobno ma to znaczenie. Mogę tylko zgadywać, z wyglądu mało co przypomina teraz człowieka. Z Rayem na rękach wbiegam gdzieś pomiędzy dwa duże kontenery na śmieci. Tam się chowamy. Ani na chwilę go nie puszczam. Chłopak ma bardzo płytki oddech i dyszy. Aby pozostać niesłyszalnymi, zakrywam mu więc twarz chustą. Wyrywa się, rzecz jasna, nie ma w końcu czym oddychać.
-Musisz tak chwilę wytrzymać- szepczę mu do ucha.
Chwilę później zza rogu wyłania się umarlak. W powietrzu pojawia się też niewyobrażalny odór. Śmierdzi śmiercią; są to w końcu chodzące zwłoki. Wydobywa z siebie głośny dźwięk, coś przypominające ryk. Jest w nim jednak coś co sprawia, że ledwo powstrzymuje się od zatkania uszu. I krzyku. Tak, chce mi się krzyczeć i płakać. Nadal, za każdym razem. Wiem niemniej, że nie mogę tego zrobić. Muszę być dzielna. Muszę być przy Rayu, muszę utrzymać go przy życiu. Jest jedynym co mi zostało.
Oboje zamieramy w bezruchu. Potwór znajduje się niecałe sto centymetrów od nas, dzieli nas jedynie kontener na śmieci. Na całe szczęście, po wykonaniu drugiego głośnego ryku, oddala się. Jak najszybciej uwalniam wtedy brata z objęć mojej granatowej chusty i wręczam mu do rąk inhalator.
-Przepraszam, że nie dałam Ci go wcześniej, działałam pod presją czasu i...
-Jest okej- przerywa mi, kończąc aplikować lek i biorąc łyk wody.- Przeżyłem.
Chłopak wstaje i otrzepuje ubranie z kurzu i brudu.
-No tak... mimo to przepraszam- dodaję, rozglądając się. Sprawdzam czy umarlak aby na pewno poszedł na dobre- Niby nie ma po nim śladu, ale nie możemy tutaj zostać.
Otaczające nas budynku, które wcześniej były zwykłymi sklepami, teraz są kompletną ruiną. Nie jest tu ani trochę bezpiecznie.
-Hej!- wołam do oddalającego się ode mnie brata. Zatrzymuje się i odwraca w moją stronę. Biorę szybkiego łyka wody- Musimy stąd iść, umarlaka na razie nie ma ale za chwilę może tu przyjść kolejny.
-Yhm... Może poszukamy tu czegoś do jedzenia?- proponuje Ray, wskazując palcem na znajdujący się niedaleko sklep.
Nie jest w aż tak złym stanie abyśmy nie mogli do niego chociaż zajrzeć, nie wygląda przynajmniej jakby miał za chwilę całkowicie się rozpaść i nas zmiażdżyć. Widać, że kiedyś był to sklep. Na dłuższy pobyt nie nadawałby się jednak, szyby są wybite a pobliskie budowle są w nieciekawym stanie co na moje oko nie świadczy dobrze.
-Wcześniej był to chyba spożywczak- domyśla się Ray. Rusza w jego kierunku, nie czekając na mnie czy na moją zgodę- Może coś tam jeszcze jest!
-Czekaj!- Biegnę za nim- Ray! Nie możemy się tak rozdzielać! Na dodatek przed chwilą miałeś atak. Odpocznij i nie biegaj tak...
Po chwili rozglądania się znajduję swojego brata. Uśmiecham się na jego widok.
-Tu jesteś.- Łapię go za ramiona i delikatnie ściskam. Nie lubię kiedy tak odbiega. Musimy trzymać się razem, tylko w ten sposób to przetrwamy.
Ray wygląda na uradowanego. Pokazuje mi swoje znaleziska.
-Znalazłem dwa batoniki czekoladowe i colę w puszce!
-Ekstra.
Chłopak dalej przeszukuje alejki a ja za nim podążam. Mało co na nich zostało, a jak już coś jest to albo zniszczone albo puste. Trudno znaleść coś w tych czasach i okolicznościach, wliczając w to i ludzi.
Cała epidemia miejsce miała 2 miesiące temu gdy z laboratorium uciekła zarażona jakimś nieznanym niezbadanym wirusem osoba, rozprzestrzeniając go w bardzo szybkim tempie i na ogromną skalę. Zarażony był poszukiwany, mówili o nim non stop w telewizji przez kolejne dni. Podobno był chory psychicznie i stwarzał zagrożenie dla siebie i innych, przynajmniej tak mówili w wiadomościach. Dwa dni później w telewizji mowa była o „wirusie atakującym dużą część populacji". Wirusie, którego nikt nie wie jak się pozbyć, na który nikt nie zna leku. Krążyły różne plotki, na Twitterze i innych mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się niepokojące zdjęcia i wpisy. W telewizji powiedziano coś o tym dopiero tydzień później, gdy wirus zaatakował już połowę Stanów. Po dwóch tygodniach rozniósł się już po Kanadzie i Meksyku. Ogłoszono go nieuleczalnym, a samych zarażonych określano jako agresywnych w skutek zarazy. Ostrzegano aby się do nich nie zbliżać. Po pierwsze aby się nie zarazić, a po drugie iż mogą stwarzać potencjalne zagrożenie. To było jedyne co wtedy powiedzieli. W całym internecie zaczęły pojawiać się już zdjęcia zarażonych, których potocznie duża część ludzi zaczęła nazywać umarlakami. Nazwa wzięła się stąd, iż dosłownie tak wyglądali. Jak nieżywi, a jednak żyli. Tak jakby. Poruszali się, ale nie mogli mówić, czasem brzmieli jakby próbowali ale nie byli w stanie. Ciało jest w stanie rozkładu, skóra powoli odpada. Widziałam zdjęcie, na którym zarażona kobieta nie miała połowy twarzy. Oczy miała puste, ręce jak patyki, wypadały jej zęby i włosy z głowy.
W telewizji (nie jestem już pewna kiedy dokładnie) poinformowano o nowo zdobytych informacjach ma temat „zombie", o tym że zmiana w „umarlaki" zajmowała im podobno mniej więcej 4 dni. Przez pierwsze 24h są w widocznym bólu, a po tym czasie zmienia się ich wizerunek (skóra przybiera szarawy odcień, tracą umiejetność mówienia, są jak warzywka) aż w końcu stają się nie tylko zarażonymi jak i zarażającymi. Nie zachowują się już jak ludzie.
Zaraza rozprzestrzeniła się tak szybko, że po miesiącu na ulicach trudno było dostrzec żywą duszę. Z dnia na dzień ludzie zaczęli przemieniać się coraz szybciej. Zarażeni zaczęli chodzić w grupach. Niektórzy byli naprawdę powolni, inni nienaturalnie szybcy.
Sklepy stały się puste, bo ludzie zaczęli okradać je w celu zapewnienia sobie zapasów żywności i nie tylko. Budynki poprzez ataki hord umarlaków zaczęły się rozwalać, tworząc ruiny. Do ich powstania przyczyniło też się pewnie próbujące z nimi walczyć wojsko; ich dzialalność została jednak podjęta zbyt późno. Kiedy, jak to dużo ludzi na Twitterze mawiało, było już za późno. Powodem tak późnego działania, bo zaczęli „zwalczać je" dopiero po prawie dwóch miesiącach (niecały tydzień temu) miało być podobno twierdzenie „to przecież nadal ludzie". Sama byłam na początku tego zdania. Teraz sama już nie wiem co myśleć. W momencie kryzysu, kiedy to horda umarlaków dotarła do mojego miasta, byłam w szkole. Gdy tylko usłyszałam rozmowę panikujących nauczycieli, szybko opuściłam ją jednak i biegiem ruszyłam do szkoły Raya. Nie udało nam się dobiec do domu na czas. Kiedy dotarliśmy na miejsce, przed budynkiem stała już grupa „zombie", a domy naszych sąsiadów jak i nasz własny, nie były już domami. Przypominały te ruiny sklepowe, przy których teraz się znajdujemy. Możemy tylko liczyć na to iż naszym rodzicom udało się uciec na czas, są teraz bezpieczni i szukają nas tak samo jak my ich.
Po przeszukaniu całego sklepu, zaopatrzyliśmy się w trzy puszki coli, paczkę czipsów i dwa batoniki. Schowaliśmy te rzeczy do mojego plecaka, gdzie przechowujemy jedzenie, picie i apteczkę z lekami. W plecaku Raya trzymamy koce, czyste ubrania na zmianę oraz zdjęcie mamy i taty. Są to jedyne rzeczy, które udało nam się ocalić z domu. Wygrzebaliśmy je pewnego razu podczas eksploracji tego co z niego zostało. Reszta została zniszczona bądź przykryta gruzem. W dobrym stanie znalazłam również złoty wisiorek z naszym rodzinnym zdjęciem, należący do mojej mamy. Ani na moment nie opuścił mojej szyi.
Zaczyna się ściemniać więc aby nie ryzykować szwałędania się po ciemku po nieznanych nam terenach, postanawiamy przenocować w tym dość dobrze trzymającym się sklepie. Rozkładamy wszystkie koce jakie mamy i okrywamy się nimi. Szklane drzwi i okna mają rozbite szyby więc w nocy będzie zapewne bardzo zimno, na dodatek mamy jesień. Z Rayem przytulamy się do siebie aby było nam cieplej. Po jakimś czasie, chłopak zasypia (co rozpoznaję po cichym pochrapywaniu), a ja niedługo po nim.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz