11.

114 6 0
                                    

VERONICA

Po otrzymaniu od Chrisa wiadomości, chwytam Raya za rękę i ciągnę go w głąb kamiennego korytarza. Kryjemy się za pierwszym lepszym kontenerem na śmieci, ale od razu żałujemy tej decyzji.
-Może schowamy się gdzieś w środku?- proponuje Ray, zatykając nos.
Zapach rzeczywiście nie na leży do najprzyjemniejszych, to w końcu śmieci. Bez namysłu się zgadzam i po cichu rozglądamy się za jakimiś tylnymi drzwiami. O dziwo znajdujemy takowe w miarę szybko i wcale nie są zamknięte, wręcz lekko uchylone. Nie mam pojęcia dokąd prowadzą ale to nie ważne, tam napewno nas nie znajdą.
Wchodzę do środka, chłopak idzie tuż za mną, zamyka za nami drzwi. Mało co widzę przez to jak ciemno tu jest. Udaje mi się znaleść włącznik, ale na nic bo nie działa. Mało co coś działa, w większości miejsc odcięty został prąd. Nawet gdybym miała teraz swój telefon, który zgubiłam już dawno temu, na nic by się zdał bo prawie wszystkie gniazdka nie działają. Na szczęście pojedyncze lampy uliczne jeszcze działają, bardziej mrugają niż świecą ale to nadal coś, niestety nie potrwa to pewnie długo. No chyba, że ktoś wpadnie w końcu na jakąś szczepionkę i wszystko inne zacznie wracać razem ze zdrowiem. Zaraza się skończy. Wszystko powoli zacznie wracać do stanu przed nią.
Domyślam się, że jesteśmy w jakimś magazynie. Przejeżdzam rękoma po ścianie, poszukując kolejnych drzwi. Nagłe skrzypnięcie (dokładnie takie jakie wydają nienaoliwione, stare drzwi) sprawia, że podskakuję.
-Ray?- Nie dostaję odpowiedzi więc szukam go rękoma. Pomieszczenie nie jest duże, nie ma go tutaj. Zaczynam panikować- Ray?!
Drzwi otwierają się ponownie, znowu słyszę to skrzypnięcie. Tym razem po ich drugiej stronie zapalone jest światło, widzę więc sylwetkę. Raptownie się odsuwam się, ledwo co powstrzymuję krzyk. Przed moimi oczami stoi ktoś z maską świni. Przestaję się bać gdy osoba ta zaczyna się śmiać i zdejmuje gumowe nakrycie z głowy. To nikt inny niż mój brat robiący sobie ze mnie żarty.
-Twoja mina!- śmieje się- Nie miałaś takiej nawet jak ten zombiak był jakieś 30 centymetrów od nas! Nie wierzę... Masz lęk przed prosiakami!
Uderzam go w ramię z grymasem na twarzy.
-Ej! Nie frustruj się tak, to był tylko żart.
-Głupi ten Twój żart- rzucam pod nosem.- Przez sekundę serio pomyślałam, że ktoś tu jest. Zabrał Cię i teraz przyszedł po mnie. Zaraz nas pokroi i zje i...
-Serio?- Ray unosi brew.
-Serio.
Staram się brzmieć poważnie, ale nie jestem w stanie. Nie udaje mi się powstrzymać uśmiechu. Nie wiem czy ten żałosny żarcik zaliczał się do jakichś zabawnych, dawno nie doświadczyliśmy jednak z Ray'em takich luźnych, w miarę śmiesznych sytuacji. Nie wiem kiedy ostatni raz widziałam tą jego głupkowatą stronę, za którą nie spodziewałabym się że kiedykolwiek zatęsknię. To chyba dlatego oboje wybuchamy niekontrolowanym śmiechem.
-Ale teraz tak na serio- zaczynam, uspokajając się jako pierwsza.- Maski świń zawsze mnie przerażały.
-Fajna, nie?- rzuca Ray z lekko uniesionymi kącikami ust. Rzuca we mnie swoim znaleziskiem, którego ja oczywiście nie łapię. Patrzę na maskę z obrzydzeniem na twarzy. Kiedy ląduje na ziemi ryjkiem skierowanym w moją stronę, przechodzi mnie dreszcz.
Dość szybko poważnieję i wchodzę do pokoju znalezionego przez mojego brata. To sklep z zabawkami. Ku mojemu zaskoczeniu, nie jest wcale w takim złym stanie. Witryna sklepowa przysłonięta jest ciemnofioletową firaną ze wzorem w księżniczki Disney'a (przez którą nie widać nic z zewnątrz), działa spora lampa w kształcie chmury, a większość zabawek nadal znajduje się na półkach. Na zakurzonej podłodze leży tylko kilka małych samochodzików i jedna stłuczona na małe kawałeczki porcelanowa lalka. Zastanawia mnie czy aby na pewno jesteśmy tu sami.
Oprócz tego, nadal myślę o tym co powiedział Ray chwilę temu.
-Bo wiesz, Ray- zaczynam.- Myślałam, że jestem sama, a gdy jestem sama, tracę pewność siebie.
Rozglądam się po każdej alejce z naprawdę ładnymi, dobrej jakości zabawkami. Moją uwagę przyciągają między innymi karuzela pozytywka, szmaciana lalka wróżka, królik w stroju baletnicy oraz te wszystkie, ubrane w piękne długie suknie i kapelusze, porcelanowe lalki. Moja babcia takie kolekcjonowała. Ściska mi się serce gdy zdaję sobie sprawę, że już zapewne nigdy jej nie zobaczę.
Ray stoi niedaleko mnie, ogląda te dziwaczne maski wiszące na stojaku. Czarownica jest naprawdę dobrze wykonana, nawet jej kapelusz jest pełen najmniejszych detali. Wygląda to świetnie, naprawdę fajna maska na Halloween.
-Jesteś moim młodszym bratem- kontynuuję.-Moim zadaniem, jako starszej siostry, jest dbać o Twoje bezpieczeństwo. Zwłaszcza teraz, gdy nie ma z nami rodziców...- dodaję ciszej.
Biorę do rąk jedną z porcelanowych lalek. Jest długości mojego ramienia. Ma długą czerwoną sukienkę ze złotymi wykończeniami i pasujący do niej berecik. Policzki różowe, oczy duże i zielone. Długie ciemne włosy splecione ma w dwa warkocze, które trzymają ciemnoczerwone kokardki.
-Zmierzam do tego, że to Ty dodajesz mi odwagi. Gdy jesteś w pobliżu, czuję się pewniej. Muszę być dzielna, dla Ciebie. Nie chciałabym Cię zawieść. Chciałabym żebyś dumnie mógł mnie wspominać i naśladować kiedy...- Z trudem przełykam ślinę- W jakich strasznych czasach żyjemy.
Mój monolog przerywa huk dobiegający z miejsca, w którym ostatni raz widziałam Ray'a. Szybko ale ostrożnie odkładam lalkę na miejsce i odwracam się w jego stronę. Mój brat leży na podłodze.
-Wszystko okej?- pytam, stojąc jeszcze w miejscu. Nic nie mówi, co nie świadczy o niczym dobrym, szybko ruszam mu więc z pomocą i zasypuję pytaniami- Co się stało? Jak to się stało? Coś Cię boli? Co Cię boli?
Sięgam po jego pseudo kulę. Pomagam wstać, a następnie wręczam mu ją.
-Nic- odpowiada szybko, na sama już nie wiem które z pytań.- Stanąłem na bolącej nodze i jakoś tak wyszło. Nic mi nie jest.
Jest blady. Sięgam do plecaka po apteczkę. Wyjmuję z niej lek od tarczycy.
-Co robisz?- pyta zmieszany.
-Zapomniałam o leku. Masz.
Wręczam mu tabletkę i butelkę wody do popicia. Ray nie odbiera ode mnie żadnej z tych rzeczy. Patrzymy na siebie przez dłuższy czas w milczeniu.
-Nie chcę- odzywa się w końcu. Karcę go wzrokiem gdy odsuwa moją rękę. Nigdy się tak nie zachował. To znaczy obrażał się czasami i nie raz widziałam już ten grymas twarzy, ale nigdy nie odmówił brania lekarstwa, a już napewno nie w taki uparty, stanowczy sposób. Jestem zdumiona. I to wcale nie pozytywnie.
-Jak to „nie chcę"? Musisz je brać. To dla zdrowia.
-To nie ma sensu- stwierdza posępnie.
Oddala się ode mnie z pomocą pseudo kuli. Nie zatrzymuję go, nic już też nie mówię. Prędzej czy później dojdzie do niego, że to co robi jest bezsensowne. Postanawiam dać mu trochę czasu. Obserwuję w milczeniu jak przybity rozgląda się po sklepie.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz