24.

48 3 0
                                    

CHRISTIAN

Jasne promienie słoneczne przedostają się przez uchylone okno i padają idealnie na moją twarz. To właśnie one mnie budzą.
Po krótkim przeciąganiu się opuszczam łóżko. Chwilę rozglądam się po pokoju, próbując przypomnieć sobie gdzie tak właściwe jestem. Mam ogromne luki w pamięci. Nie pamiętam co miało miejsce minionego dnia. Wiem, że jestem w tym samym pokoju w którym obudziłem się wczoraj. Tylko czemu nadal tu jestem?
Patrzę na zegar. Zaskakuje mnie godzina. Jest 6:59. Mrugam by po sekundzie ujrzeć już siódmą rano. Rzucam okiem na komodę, na której już wcześniej udało mi się zauważyć czyste ubrania. Czarne jeansy są jak najbardziej w porządku ale czerwona bluza może okazać się później problemem, jest strasznie jaskrawa. Bez dwóch zdań będzie rzucać się w oczy. Obok łóżka czekają też na mnie czarne adidasy w moim rozmiarze, wyglądają na nowe.
Przed założeniem czystych ubrań dobrze byłoby się trochę odświeżyć. Tak właśnie postanawiam zrobić. Biorę szybki prysznic i ubieram się. Gdy wychodzę z łazienki, okazuje się że w pokoju mam gościa.
Jasnowłosa podskakuje gdy gwałtownie otwieram drzwi. Szybko podnosi na mnie wzrok. Nie ruszam się z miejsca, nadal stoję w drzwiach i oparty o framugę przyglądam się jej pytającym wzrokiem. Unoszę nawet jedną brew aby pokreślić, że czekam na wyjaśnienia. Nie mam pewności czy zrozumie.
-Coś się stało?- pyta nieśmiało. Nie zrozumiała.
-Co Ty tu robisz?- Podkreślam drugie słowo. Dziewczyna rozgląda się po pokoju. Patrzy wszędzie tylko nie na mnie.
-Przyszłam sprawdzić czy już może przypadkiem nie śpisz- odzywa się w końcu. Wycieram świeżo umyte włosy, tylko tak żeby woda nie kapała z nich na podłogę. Po tym rzucam ręcznik na łóżko- Wcześnie wstałeś.
-Mam jakieś dziwne zaniki pamięci- Sam nie wiem czemu jej to mówię, dzieje się to wyjątkowo szybko. Zwyczajnie czuję potrzebę powiedzenia komuś o tym dziwnym uczuciu jakie mam od rana. Jasnowłosa robi krok w moją stronę, wygląda na przejętą.
-O jejku... A co masz na myśli?- Przykłada zimną dłoń do mojego czoła, na co o dziwo jej pozwalam- Nie pamiętasz mnie? Albo może inaczej, pamiętasz wczorajszy dzień?
-Pamiętam Cię nawet z pierwszego dnia.- Te słowa ją peszą. Szybko odsuwa rękę, a policzki lekko jej się rumienią, ale nie odwraca wzroku. Niepewnie się uśmiecha- Ze wczorajszym dniem już gorzej. Gdzie jest Grayson?
-Zgaduję, że u siebie w pokoju. To znaczy, w pokoju który dzielą z Ethanem.
-Wszystko z nim okej?
-Tak..? Co to za pytanie?- Wzruszam ramionami. Dziewczyna mocno się nad czymś zastanawia- Może zatrułeś się tlenkiem węgla. Nie jestem lekarzem, ale wiem że pod Twoim pokojem znajduje się kuchnia, a używamy kuchenek gazowanych.- Spogląda na otwarte okno, a potem znów na mnie- Musiało być otwarte calutką noc, tak samo jak okna w kuchni. Carla zawsze wietrzy kuchnię w nocy. Nie wiem czy to w ogóle możliwe żebyś się przez to zatruł...
-Co to w ogóle ma do zaników pamięci?
-Otóż to, że jest to jeden z objawów. No chyba, że uderzyłeś się w głowę. Nie uderzyłeś się przypadkiem w głowę?
-Nie wydaje mi się...
-O! Wiem. Masz problemy z tarczycą.- Unoszę brew.
-Nie, nie mam.
-Depresję?
-Nie- odpowiadam stanowczo.
-Problemy z alkoholem?- Marszczę brwi- W takim razie nie mam pojęcia.
Wzdycham. Jasnowłosa wzrusza ramionami. Kieruję się w stronę drzwi. Robi się dziwnie cicho, nie słyszę jej kroków a byłem pewny, że podąży za mną. Kiedy z powrotem się odwracam, dziewczyna stoi pod oknem i uparcie się czemuś przypatruje. Mówi coś cicho i niewyraźnie pod nosem, niewiele udaje mi się zrozumieć.
-I pomyśleć, że jeszcze wczoraj rano byłeś tutaj... żywy. Rozmawialiśmy.
-Wszystko gra?
-Czy aby napewno wszystko co mówiłeś jest prawdą? Czy naprawdę ktoś tak młody mógłby ocalić świat? Czy naprawdę byłam dla Ciebie taka ważna, że mnie nie zabiłeś... Umholi, czemu dałeś mi żyć? Czemu po prostu mnie nie wypuściłeś?
Umholi. Czy ja już tego przypadkiem nie słyszałem? Mam wrażenie, że Vera coś o tym wspominała.
Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Wolę jednak nie zostawać z laską, która prowadzi rozmowę z kimś kogo tu nie ma. Postanawiam zostawić ją samą. Opuszczam pokój i schodzę na dół, do jadalni. Tam zastaję pełno dzieciaków z wymyślnymi fryzurami i pstrokatymi ubraniami. Bawią się chyba w berka albo w coś na wzór tego. Jest też parę dorosłych, znaczna większość z nich uśmiecha się do mnie, klepie po ramieniu bądź mi macha. Są też nie mniej tacy co patrzą się na mnie złowrogo. Nie mam pojęcia co im niby zrobiłem. Czuję się dziwnie.
Siadam przy stole. Nie mija dużo czasu aż znikąd zjawia się miło wyglądająca kobieta w fartuchu. Możliwe, że to ta cała Carla, kucharka o której wspomniała Lisa jakiś czas temu. Wygląda na kucharkę. Nalewa mi gorącej herbaty z ładnego, porcelanowego dzbanka. Zbyt śpieszy mi się aby jej skosztować, parzę sobie język a i tak okazuje się być gorzka. Słodzę porządne dwie łyżeczki. Piję i biję się z myślami. Przypominam sobie wczorajszy dzień, a bardziej staram się go sobie przypomnieć. Rozglądam się po wnętrzu. Moją uwagę przykuwają ściany, które pokrywa sadza. Musiał być tu pożar. I to dość niedawno.
-Pożar...- Wypowiadam to słowo na głos. I nagle przypominam sobie tłum przeciskających się w stronę wyjścia ludzi i ich przerażone twarze, a wśród nich spanikowaną twarz Graysona. Potem już nic. Znowu luka. Próbuję trochę bardziej wysilić mózg ale na marne, zaczyna mnie jedynie boleć głowa.
Na dół w końcu ktoś schodzi. Przypominam sobie jej imię. Lisa. Zajmuje miejsce na przeciwko mnie, po drugiej stronie długiego i w miarę szerokiego drewnianego stołu.
-I co? Przypomniałeś coś sobie?- pyta, słodko uśmiechnięta. Ta sama kobieta, która wcześniej nalała mi herbaty, tym razem to jej napełnia filiżankę. Lisa podnosi na nią wzrok- Dziękuję, Carlo.- Kobieta promiennie się uśmiecha.
-Dobrze pamiętam, że miał tu miejsce pożar?
-Bingo! A pamiętasz jak do niego doszło?- Robi krótką przerwę na łyk herbaty- Albo co działo się potem?
-Nie do końca...
-Otóż pożar rozniecił Twój kolega, a Twoja koleżanka zabiła Umholiego, naszego wodza. Większość jest jej za to wdzięczna ale miał on swoich zwolenników... Właśnie dlatego uważam, że nie jest tu do końca bezpiecznie. Wy nie jesteście tu bezpieczni. Oni są zdolni do wszystkiego.
Nic nie mówię więc Lisa po raz kolejny sięga po swoją filiżankę i rozkoszuje się herbatą. Przez dobre kilka minut nie odzywamy się. To ja postanawiam w końcu przerwać ciszę.
-Czy Ty jesteś wdzięczna?- Podkreślam to drugie słowo. Lisa o mało co nie zachłysnęła się ostatnim łykiem letniego już napoju, słysząc moje pytanie.
-Słucham?- Mruga i śmieje się nerwowo- Co to za pytanie? Jasne, że tak.
Jest zdezorientowana ale brzmi poważnie i stanowczo. Może i gada do siebie, ale wydaje się być naprawdę miłą, dobroduszną osobą. Ciężko jest mi wyobrazić ją sobie kłamiącą w taki sposób. Wcale tak według mnie teraz nie wygląda, jakby kłamała. Ewentualnie jakby sama nie była pewna co ma czuć. Co czuje. Nie mam pojęcia kim był dla niej ten cały umholi ale wiem, że wie iż zasłużył sobie na to co go spotkało.
Wraca kobieta od herbaty, Carla. Dolewa nam jeszcze po filiżance. Na stole powoli pojawiają się przystawki; koreczki, szaszłyki i oczywiście wielka miska z owocami. Lisa częstuje się winogronem. Nadal stara się przypomnieć mi poprzedni dzień.
-Chcieliście odjechać wczoraj ale w końcu po wspólnym przebadaniu sprawy ustaliliście, że zostaniecie tu na jakiś czas. Bardzo mnie to cieszy. Martwi mnie jedynie to jak szybko zmniejszają nam się zapasy- dodaje już z kompletnie inną twarzą. Uśmiech zastępuje smutek i zmartwienie- Nie mam pojęcia na jak długo starczy nam wody. Jest tu tyle ludzi...
Powinienem ją pocieszyć, czuję się wręcz za to odpowiedzialny. Szkoda tylko, że nie jest to moja mocna strona. Zamiast tego próbuję więc doradzić jej co moim zdaniem powinna zrobić.
-Przez okno widziałem ogródek. Co tam macie?- Lisa chwilę się zastanawia.
-Kukurydzę, rzodkiewkę... truskawki i pomidory... O i jeszcze marchew!
-Trochę tego jest.
-Trochę tego jest...
-Na waszym miejscu zacząłbym zbierać deszczówkę.
-Mamy bieżącą wodę.
-Kto wie na jak długo? Woda butelkowana tylko i wyłącznie do picia. Do gotowania i mycia może wam posłużyć właśnie deszczówka. Napełnijcie wanny, wszystkie. Macie wiadra, prawda?- Energicznie kiwa głową. Cieszy mnie, że dzięki mnie znowu się uśmiecha.
-Dziękuję, Chris. Jestem teraz znacznie spokojniejsza.- Bierze ostatni łyk swojej drugiej już herbaty i odkłada filiżankę na bok- Kiedy was znaleźliśmy, mieliście ze sobą kilka zgrzewek. Oddam wam je wszystkie. To wasze znalezisko a my i tak mamy jeszcze sporo wody w spiżarni.
-Czym było to miejsce? No wiesz, wcześniej.
-Jak dla mnie wygląda na dom wypoczynkowy. Taki z restauracją. Właśnie, jedzenie. Mam przygotowane dla was zapasy na conajmniej następny miesiąc. Mam nadzieję, że zmieści wam się to wszystko do auta.
-Dziękujemy- odpowiadam za siebie i za resztę. Lisa wygląda na rozweseloną, co mi również poprawia humor.
-Możecie tu wrócić jak tylko będziecie czuli taką potrzebę.- Słodko się uśmiecha. Kładzie dłonie na stole i zbliża je do moich- Już zawsze będziecie tu mile widziani, jasne?
W tym właśnie momencie z góry schodzi Vera z Ray'em. Lisa szybko chowa ręce pod stołem kiedy dobiegają ją ich głosy. Od razu zauważam u rodzeństwa nowe ciuchy, wręcz zawiało od nich czystością. Vera puszcza mi karcący wzrok, jakbym zrobił coś niestosownego. Może za niestosowne uważa rozmawianie z Lisą? Ale to by było bez sensu, szczególnie że po chwili przytula się z nią na powitanie, jakby były niewiadomo jakimi przyjaciółeczkami. Ray pogodnie uśmiecha się do mnie na przywitanie, co odwzajemniam. Vera rozkłada ramiona w moim kierunku, gotowa mnie przytulić, utrudnia jej to jednak dzielący nas stół. Nie wychodzi tak jakbyśmy chcieli; nie starcza jej rąk aby objąć mnie bez okrążania stołu więc śmiejemy się tylko niezręcznie i wracamy na miejsca.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz