17.

83 4 0
                                    

ETHAN

Pierwszy raz widzę ten pokój na oczy. Z początku myślę, że to sen. Zamykam oczy i otwieram je ponownie. Szczypię się w ramię. Nic nie działa. Kiedy dociera do mnie, że nie śnię, zrywam się na nogi i pośpiesznie zakładam swoje podziurawione jeansy i ciemno niebieską bluzę na dopasowany biały T-shirt, w którym się obudziłem. Nie mam pojęcia co reszta moich ubrań robiła rozwieszona na krześle a nie na mnie. Zakładając buty, moje czarne conversy, zaczynam uważnie rozglądać się po pomieszczeniu, do którego chciałbym przede wszystkim wiedzieć jak trafiłem.
Na komodzie leży i czeka taca z ciastem. Nie myślę za dużo zanim je zjadam. Jest mega słodkie. Popijam je leżącą obok, już letnią herbatą. Nic więcej mnie tu już nie czeka, ruszam więc w stronę drzwi. Muszę znaleść Graysona i Christiana. Ewentualnie Verę czy Ray'a aby pomogli mi szukać tych dwóch pierwszych.
Gdy tylko opuszczam pokój, znikąd rzucają się na mnie dwie młodzianki o ciemnej skórze. Mają długie kruczoczarne włosy i obie ubrane są w zwiewne czerwone sukienki. Wyglądają jak bliźniaczki. Różnią je tylko fryzury. Jedna z włosy splecione ma w warkocza, w którego wplecione ma małe białe kwiatki. Druga ma natomiast wysokiego kucyka, a na głowie wianek z czerwonych i różowych kwiatów. Nie znam się na kwiatach, ale jestem pewien że te to akurat piwonie.
-NginguDona!- przedstawia się ta z warkoczem, przymilając się do mojego prawego ramienia.
-NginguMona!- Naśladuje ją ta druga. Wtula się do mojego lewego ramienia.
Odpycham obydwie w tym samym czasie i ruszam w głąb korytarza.
-Ima!- słyszę za sobą krzyk jednej z nich.
Któraś łapie mnie za bluzę. Odwracam się w jej stronę na piętach i właśnie wtedy dostaję od niej w twarz.
-Mona! Wenzani?!- krzyczy jej oburzona siostra.
-Co jest kurwa?!- krzyczę ja sam. Kim one są? Gdzie ja jestem? Czy to aby napewno nie jest jakiś dziwaczny sen?
-Ngeke ungiphathe kabi kangaka nodadewethu! Kuyaqondwa?!- drze się ta z kucykiem, cały czas trzymając mnie uporczywie za bluzę. Nie rozumiem ani jednego słowa z tego co mówi.
-Dadewethu, yehlisa umoya. Asizange sisho nokuthi kungani sibe lapha- mówi ze smutnym wyrazem twarzy ta spokojniejsza i opanowana. Wyrywam się od trzymającej mnie dziewczynki, której twarz przypomina teraz pomidor- Cishe udidekile- dodaje, nieśmiało na mnie zerkając. Unoszę brew. Nadal nie mam pojęcia co do mnie mówi.
-Nie rozumiem ani słowa z tego co gadacie!
Zirytowany odwracam się i ruszam przed siebie. Tym razem zatrzymuje mnie inna laska, która znikąd pojawia się przed moimi oczyma. Ta jest znacznie wyższa i ogółem większa. Ma ciemną karnację, pełne usta i długie lśniące włosy, a w nie wplątaną dużą jasnoróżową lilię. Idealnie komponuje się ona z zielono-różową sukienką ze złotymi zdobieniami, którą ciemnowłosa ma na sobie. Ogólnie mówiąc, wygląda naprawdę dobrze.
Z jej wyrazu twarzy nie trudno jest mi odczytać, że ma jakiś problem. Przygląda mi się uważnie. Ma mocno zmarszczone czoło. Dopiero teraz zauważam, że żadna z nich nie ma na sobie obuwia.
-Twoje imię jak?- pyta, ku mojemu zdziwieniu po angielsku. Może nie mówi w stu procentach poprawnie gramatycznie ale w końcu da się tu z kimś rozmawiać.
-Ethan- rzucam.
Wygodnie opieram się o ścianę i krzyżuję ramiona. Dziewczyna odwraca się na chwilę do swoich towarzyszek.
-Igama lakhe u-Ethan.- To do nich kieruje te słowa, już z powrotem w tym niezrozumiałym dla mnie języku. Bliźniaczki kiwają głowami, a wtedy uśmiechnięta odwraca się z powrotem do mnie. Podaje mi swoją rękę, którą ściskam bez namysłu- NginguJeannie.
Po tym wraca do pokoju, który ja dopiero co opuściłem. Gestem dłoni zaprasza mnie do środka.
-Muszę iść...
-Wejdź.- Sam nie wiem czemu słucham się jej i już po chwili z powrotem jestem w pokoju, w którym się dzisiaj obudziłem- Zdejmij ubranie i daj je do Mona.
Unoszę brwi kiedy pokazuje mi palcem tą całą Monę. Ciemnowłosa puszcza mi oczko kiedy wręczam jej bluzę i T-shirt. Ta druga wlewa w tym czasie wody do dużej wanny w łazience. To musi być sen. Nie ma opcji, że to dzieje się naprawdę. Staram się nie myśleć o tym za długo. Po kilku minutach korzystam już z przyjemnej i ciepłej kąpieli, za którą tak bardzo tęskniłem i która z pewnością mi się należy. Nie przeszkadzają mi jakoś szczególnie trzy myjące mi włosy laski. Cieszę się tą relaksującą chwilą do momentu, w którym ktoś o mało co nie wyrywa drzwi do pokoju i błyskawicznie pojawia się w wejściu do łazienki. Mona, Dona i Jeannie podskakują. Krzyczą coś w swoim języku. Ja siedzę natomiast osłupiały w wannie z pianą sięgającą mi po szyję. W drzwiach widzę znajomą twarz. Nie wiem co mam myśleć i co zrobić. Grayson jest bosy i ma na sobie przydługą białą koszulę. Wygląda jakby uciekł ze szpitala.
-Co Ty kurwa robisz?!- wrzeszczy. Pierwszy raz słyszę aby podnosił w ten sposób głos. Nigdy nie słyszałem też chyba aby przeklinał. Jeannie, Dona i Mona pośpiesznie i z opuszczonymi głowami opuszczają pokój.
-No wiesz co?- rzucam wtedy w żarcie. Grayson piorunuje mnie wzrokiem. Nie jest mu ani trochę do śmiechu- Co Ty masz na sobie?
-Sam chciałbym wiedzieć! Wiesz co ja robiłem kiedy Ciebie myły jakieś panienki? Uciekałem z miejsca tortur!- Jest zdenerwowany, a może bardziej spanikowany, przestraszony. Mam wrażenie jakby ktoś nas podmienił, bo zazwyczaj to ja jestem tym co krzyczy.
-Uspokój się. I mów wolniej, bo nic nie rozumiem.- Już mam wstać, kiedy przypomina mi się że pod dużą warstwą piany jestem całkiem nagi- Podasz mi ręcznik?
-Tak tak...- Zmieszany, ale spokojniejszy podaje mi ręcznik- Trzymaj.
-Dzięki.
Wychodzi z łazienki, nie łudzi się jednak aby zamknąć drzwi. Nie żeby mi to jakoś mocno przeszkadzało. Mógłbym wyjść z wanny i ubrać się z nim będącym w łazience. Pomyślałem jednak, że może on nie czułby się z tym komfortowo. Ludzie są różni.
Słyszę jak siada na łóżku w pokoju, pierwsze co przychodzi mi wtedy do głowy to że go nie pościeliłem. Czy gdybym je pościelił zrobiłoby to na nim lepsze wrażenie? O czym ja w ogóle myślę.
Wychodzę z wanny i żwawo się wycieram. Kiedy jestem już czysty, zarzucam na siebie ubrania i wkładam buty. Odwieszam mokry ręcznik na jeden z wielu wieszaków i opuszczam łazienkę.
-Więc?- pytam, zajmując miejsce koło Graysona.- Co takiego Ci zrobili? Gdzie się obudziłeś?
-Było ciemno. Czułem się jak w trumnie. To znaczy, to była trumna.- Marszczę brwi.
-Obudziłeś się w trumnie?
-Słuchaj.
-No słucham.
-Pokój oświetlały pojedyncze świece. Później ogarnąłem, że ułożone były w idealne koło.
-To w końcu obudziłeś się w pokoju czy w trumnie?
-W trumnie, która była w pokoju.
-I było ciemno?
-Tak. To znaczy paliło się kilka świec ale mało to dawało.
-I co dalej?
-Usiadłem i rozejrzałem się. Jedyne co udało mi się zobaczyć, to że stoi w około mnie może sześciu ludzi w maskach.
-Jesteś pewny, że to nie był sen?- Karci mnie wzrokiem- Sory, mów dalej.
-Tak, jestem pewny że to nie był sen.- Opuszcza głowę i robi sobie krótką przerwę- Pomiędzy świecami leżały czerwone róże. W ręku też miałem różę, ale rzuciłem ją gdzieś gdy tylko się ocknąłem. Jedna z będących tam osób, w jednej ręce trzymała książkę. Po głosie i posturze mogę śmiało stwierdzić, że był to mężczyzna. Czytał coś. W drugiej dłoni miał za to nie za dużą pochodnię...
-Pochodnię?- dopytuję. Ciężko się tego słucha, a jeszcze ciężej jest w to uwierzyć. Grayson podnosi ma mnie wzrok i kiwa głową.
-Inny trzymał krzyż, a kolejny paliwo i już wtedy wiedziałem co się święci.- Kolejna przerwa i moment na poukładanie myśli- Nie byłem w żaden sposób przywiązany ani nic w tym stylu, więc bez problemu udało mi się stamtąd uciec.
-Co oni na to?
-Wyglądali na zdezorientowanych i przestraszonych... Jeden z nich rzucił nawet we mnie krzyżem. Jakby myślał, że jestem duchem lub może opętany. Pamiętam niektóre słowa, które mówili.
-Jak brzmiały?
-Nkulunkulu, Unesisulu, lensizwa yanikela ngempilo yayo, Futhi shiya uquqaba lodwa.
Coś takiego. Nie wiem czy się w czymś nie pomyliłem, ale tak to mniej więcej brzmiało.
-Jak Ty to zapamiętałeś?- Grayson wzrusza ramionami. Krótko się śmieję- Jestem pod wrażeniem.
-Masz jakąś kartkę?- pyta, w tym samym czasie wstając z łóżka. Rozgląda się po pomieszczeniu.
-Czy mam kartkę? Koleś, ja widzę ten pokój pierwszy raz na oczy, tak samo jak Ty.
-Chciałbym zapytać kogoś co to znaczy zanim stąd uciekniemy, a boje się że zapomnę.
-Rozejrzyjmy się. Może coś tu jest.
Przeszukujemy cały pokój, ale nie znajdujemy nic. Wszystkie szuflady są puste. Grayson przez cały czas mówi pod nosem to zdanie, aby go nie zapomnieć. Ustalamy, że wyjdę na korytarz i sprawdzę czy jakieś inne pokoje nie są przypadkiem otwarte i tam czegoś nie będzie. Aczkolwiek po drugiej stronie drzwi zastaję Jeannie, z kartką i długopisem w ręku.
-Ja podsłuchała. Ja przepraszać. Ale ja mogę pomóc- mówi. Zapraszam ją do środka i zamykam za nią drzwi. Skołowany Grayson lekko i niepewnie się do niej uśmiecha. Puszcza mi pytający wzrok.
-Ona umie mówić po angielsku i po... no tym ich języku.
-Tak!- Dziewczyna podaje niebieskookiemu kartkę i długopis.
-Napisz jej to co usłyszałeś a ona nam to przetłumaczy.- Czasami zapominam jaki to ja mądry jestem. Uśmiecham się dumnie i szeroko- Proste? Proste.
Grayson zgadza się. Notuje słowa, które wcześniej mi powiedział. Pisze je tak jak myśli że się je mówi, tak jak je słyszał, bo Jeannie uważa że to nie problem. Kiedy kończy, przekazuje jej zapełniony słowami papier i pozostaje nam czekać.
-Są błędy, ale ja zrozumiała.- Odkasłuje i zmienia głos na niższy- Boże, my składać Ci ofiarę! Ten młody chłopak poświęcić życie swoje. Zostaw nas w spokoju!
Gdy kończy, oddaje mi kartkę. Przez moment siedzimy w milczeniu i myślimy o tym.
-Czyli... chcieli złożyć mnie w ofierze?- odzywa się w końcu Grayson. W odpowiedzi wzruszam ramionami, natomiast Jeannie pewnie kiwa głową.
-Najwidoczniej- komentuję. Ledwo przechodzi mi to przez gardło. Jak to w ofierze? To chore.
-Ale po co? To jakiś zwyczaj tutaj? I czemu mnie?- zasypuje nas pytaniami.
-Ty wolniej. Jeannie nie rozumie.
-Macie tu taki zwyczaj? O f i a r y? Czemu i po co? Rozumiesz?
-O tak! Zwyczaj. My składamy ofiara. To chronić nas przed złym.- Uśmiecha się. Czemu się kurwa uśmiecha? Pojęcia nie mam jak to wszystko skomentować. TO CHORE- Jeannie nie jest pewna od czego to zależy i kto kiedy będzie ofiara. Jeannie nie wie czemu padło na Ty, ale... gdyby Jeannie była na Twoim miejscu, nie chciała by tutaj być.- Na te słowa Grayson raptownie odwraca się w moją stronę. Od razu dostrzegam w jego oczach przerażenie.
-Ethan.
-Musimy stąd uciec, wiem. Gdzie może być reszta? I Ci ludzie, którym uciekłeś, nie gonią Cię ani nic? Aż tak się Ciebie wystraszyli?
-Nie... nikt za mną nie biegł. Też mnie to zdziwiło.
Dopiero kiedy Grayson z wahaniem odwraca wzrok, ogarniam że trzymam go za rękę. Nawet nie wiem, w którym momencie się to stało. Pośpiesznie zabieram dłoń i również zmieniam punkt patrzenia. Widząc nasze zakłopotanie, Jeannie chichocze. Banan schodzi jej z twarzy dopiero gdy puszczam jej swój wyćwiczony srogi wzrok.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz