29.

42 4 0
                                    

CHRISTIAN

Czeka mnie kolejny dzień w tym przedziwnym miejscu. Nigdy nie podejrzewałbym, że się tu kiedyś znajdę. Sam fakt, że ludzie stąd, urządzają w nocy dziwaczne obrzędy, ciut mnie przeraża, a kto wie co jeszcze robią kiedy my śpimy?
Postanawiam nie marnować więcej czasu na leżenie w łóżku. Wstaję i ubieram się w te same ubrania co wczoraj. Schodzę na dół i o dziwo na nikogo po drodze nie wpadam. Czuję się dziwnie, tak jakbym był tu całkowicie sam, jakby zamieszkujący to miejsce ludzie zniknęli. Nagle rozprysnęli się w powietrzu. Panuje straszna cisza. W jadalni w końcu kogoś zastaję. Odczuwam ulgę na widok siedzącej przy stole Jeannie i jej młodszych sióstr.
-Jak tu dziś pusto i cicho- mówię, zajmując miejsce przy tej pierwszej.
-Sawubona!- Witają się ze mną chórkiem, szeroko uśmiechnięte bliźniaczki.
-Sawubona- wita się Jeannie, znacznie mniej pogodnym głosem, wręcz smutnym.
-Coś się stało?- Nie dostaję odpowiedzi. Rozglądam się po raz setny, na wszelki wypadek jakby coś mi umknęło- Gdzie są wszyscy?
-Dużo ludzi pójść na pole. Teraz trwać wielkie zbiory.- Odpowiada mi Jeannie. Podnosi na mnie wzrok i przymusza się do uśmiechu. Marnie jej to jednak wychodzi. Coś widocznie ją trapi i nie jest w stanie tego ukryć -Możesz do nich dołączyć. Jeżeli chcesz.
Nie lubię owijać w bawełnę. Pytam ją wprost;
-Czemu jesteś taka smutna?
-Ja... Ja nie smutna.- Uśmiecha się ponownie. Tym razem ma jednak łzy w oczach. Kolejne zdanie wypowiada rozjuszona- Jeannie ma się dobrze.
Kiedy znowu otwieram buzię by się odezwać, Jeannie nie wytrzymuje i wybucha płaczem. Odchodzi od stołu, wybiega na dwór. To wszystko dzieje się strasznie szybko. Kiedy w końcu ogarniam co się właśnie stało i że jestem prawdopodobnie powodem przez który dziewczyna tak się wkurzyła, podnoszę się z krzesła. Przed wybiegnięciem za nią, powstrzymuje mnie jedna z bliźniaczek, ta w wysokim kucyku. Niebywale mocno łapie mnie za rękę, wbijając dodatkowo przydługie, pomalowane na czerwono paznokcie w skórę. Ni grosz współczucia...
-Jeannie kubi usuku- tłumaczy, a bardziej myśli że tłumaczy mi czemu jej siostra ode mnie uciekła. Marszczę brwi.
-Nie rozumiem ani słowa z tego co do mnie mówisz.-Wyrywam rękę, ale gdy tylko to robię, druga chwyta mnie w dokładnie ten sam sposób za drugą, tylko nieco lżej.
-Jeannie mieć zły dzień- mówi. Zaskakuje mnie z angielskim, ani trochę się tego nie spodziewałem. Myślałem, że tylko Jeannie trochę go zna.
Siadam z powrotem i myślę chwilę. Nie o Jeannie, nie tym co miało przed chwilą miejsce,  nie o tych pustkach, zwyczajnie o życiu. O moim życiu. Dona i Mona wracają do robienia bransoletek z koralików. Wyciągają spod stołu różowe, obklejone naklejkami pudełko. To w nim przechowują nici, przeróżne koraliki i inne potrzebne do tej sztuki narzędzia.
Zostawiam je same zaledwie kilka minut później, kiedy nudzi mnie już oglądanie tego co robią. Wracam na górę. Na zakręcie, w drodze do swojego pokoju wpadam na jasnowłosą. Po naszym zderzeniu, kubek z gorącą herbatą który miała w ręku, upada na ziemię. Tłucze się.
-O Boże!- woła spanikowana.- Najmocniej Cię przepraszam!
Przygląda mi się uważnie, poszukuje ran po oparzeniu, których nie ma, a kiedy kończy podchodzi do małego drewnianego stolika koło schodów. Znajdują się na nim między innymi chusteczki w kartonie.
-Nic się nie stało.- Kucam i zaczynam zbierać odłamki porcelany. Lisa wyciera natomiast plamę jaką zostawił po sobie gorący napój- To ja na Ciebie wpadłem.
Ma na sobie sięgającą do kostek, niebieską sukienkę w białe kwiaty. Na ustach błyszczyk, a włosy związane w dwa długie warkocze. Wygląda naprawdę dobrze.
Sam nie wiem czemu wyobrażam sobie jak zza pobliskich drzew wyłania się coraz to więcej zombiaków i atakują ten dom wielorodzinny czy co to tam jest. Ten spory budynek, w którym jesteśmy my i dziesiątki innych ludzi. Trzydzieści jest nas na bank, może nawet czterdzieści. Wyobrażam sobie jak Lisa ucieka w tej długiej sukience przed zarażonymi po lesie. Jak jej materiał zahacza się o coś (krzew, gałąź, cokolwiek) i upada. Próbuje się podnieść, jest już prawie na nogach i dalej biegnie, tyle że zza drzewa wyłania się potwór i sprowadza z powrotem na ziemię. Kolejny łapie ją niewiadomo skąd za nogę. Kopie go drugą nogą, próbuje odepchnąć. I nawet jej się to udaję. Tyle, że ten pierwszy po raz kolejny ciągnie ją, tym razem nie trafia już na ziemię. Odzyskuje równowagę w porę, próbuje odepchnąć od siebie potwora, nie dać się mu ugryźć. Tym razem nie ma już tyle szczęścia, jest silniejszy. Gryzie ją w ramię. Dziewczyna krzyczy, woła o pomoc, ale pomoc nie nadchodzi. Każdy inny kto jeszcze żyje, walczy o swoje własne życie. Gdzieś wśród tych ludzi jestem ja. Słyszę wołanie o pomoc. Czy biegnę jej z pomocą?
-To jak dzisiaj z pamięcią?- pyta Lisa, sprowadzając mnie tym do realności. W samą porę, za dużo czasu spędziłem w moim wyimaginowanym świecie- Pamiętasz wczorajszy dzień? Pamiętasz mnie?
Wyrzucamy odłamki i brudne chusteczki do będącego pod stolikiem kosza. Prostujemy się w tym samym czasie. Dziewczyna podnosi na mnie wzrok i uśmiecha się szeroko.
-Tak, tak myślę.- Moja odpowiedź ni jak jej nie przekonuje. Opiera dłonie na biodrach, mruży oczy i przygląda mi się uważnie.
-To kim jestem?- Unoszę brwi. Sugerując się tylko i wyłącznie tonem jej głosu pomyślałbym, że to pytanie sarkastyczne, żart. Nie wydaje mi się jednak, że gdyby nim był, tak długo czekałaby na odpowiedź. Łapię się za gołe ramiona i opieram plecy o chłodnawą ścianę. Będę musiał wrócić do pokoju po bluzę, to już nie pogoda na podkoszulki.
-Kim jesteś?
-Tak. Moje imię i takie tam.
-Lisa.- Uśmiecha się słysząc to- Lisa Holland. I w sumie to tyle. Nic więcej o tobie nie wiem.
Następuje conajmniej niezręczna cisza. Całe szczęście, że nie trwa długo, niebieskooka dość szybko ją przerywa. Uśmiech schodzi jej z twarzy, zastępuje go tajemniczy błysk w oku. Atmosfera momentalnie się zmienia, robi się jakaś dziwna i mroczna.
-Chodź za mną.
Chwyta mój nadgarstek i próbuje gdzieś ciągnąć. Nie jest to jednak wcale takie proste, bo nie pozwalam jej na to, a nie jest na tyle silna aby bezproblemowo zaciągnąć mnie gdzieś wbrew mojej woli. Wiem, że to wie. Mimo to nadal próbuje, no i wygląda przy tym zabawnie. Chyba właśnie to sprawia, że się uśmiecham. Lisa zatrzymuje się i puszcza w końcu moją rękę.
-Uśmiechnąłeś się. Nie wierzę... Rozbawiłam Cię!- woła uradowana.- Bo wiesz, Vera mówiła że to rzadkość. W sumie sama miałam okazję się o tym przekonać.
Vera mówiła jej o mnie? Powiedziała coś dobrego czy może same moje wady? Sama zaczęła czy może to Lisa ją o mnie spytała? Co Vera w ogóle o mnie myśli? Odwracam wzrok, co Lisa niestety zauważa. W dodatku bierze to bardziej do siebie niż bym przypuszczał.
-Coś się stało? Powiedziałam coś złego?- Łapie mnie za ramię. Ma naprawdę silną potrzebę dotykania się ze swoim rozmówcą, a tak się składa że ja tej potrzeby nie odwzajemniam. Robię krok w tył.
-Nie, nic.
-To czemu się odsuwasz?
-Bo... tak. Bo chcę.- Jasnowłosa znowu smutnieje. Nie to chciałem osiągnąć. Postanawiam zmienić temat, a bardziej wrócić do poprzedniego- Gdzie chciałaś iść?
-Ach, no tak. Chciałam zabrać Cię do mojego pokoju... Czekaj, czy to nie brzmi nieco dziwnie?
-Zależy co chcesz tam robić.
Dziewczyna krótko śmieje się pod nosem. Moją uwagę przyciąga znajdujący się za nią obraz. Przedstawia słoneczniki. Obok niego znajduje się zegar, w końcu wiem która godzina. Szósta rano, nic dziwnego że takie tu pustki, wszyscy jeszcze śpią. Wpatrując się w podłogę, Lisa odgarnia kosmyk swoich długich blond włosów za ucho, a następnie spogląda na mnie.
-Powiedziałeś, że nic o mnie nie wiesz- zaczyna.- To prawda, bo zazwyczaj nic o sobie nie mówię. Nie wiem czy to ma teraz jakieś znaczenie. W tym świecie w jakim żyjemy, czy to kim jesteśmy... ma w ogóle jakieś znaczenie?
-Wydaje mi się, że takie samo jakie miało przedtem.
-Ach tak?- Uśmiecha się.
-Tak. Żadne.- Banan schodzi jej z twarzy tak samo szybko jak się na niej pojawił- Dla przypadkowej osoby, która ominie Cię na ulicy, przepuści na pasach czy sprzeda Ci lizaka, to kim jesteś nie ma żadnego znaczenia. Dla większości ludzi, którzy wiedzą że zobaczyli i zobaczą Cię prawdopodobnie tylko ten jeden raz w swoim życiu.
Dziewczyna nie odrywa ode mnie wzroku ani na moment, ale wydaje się nie mieć pojęcia o czym mówię i co mam tak naprawdę na myśli. Ja z resztą tak samo. Sam nie jestem pewien do czego tak właściwie dążę i czemu w ogóle jej to mówię.
-Za każdym razem gdy wchodzisz do sklepu, kupujesz coś, nawet uśmiechasz się do kasjerki, gdy tylko wychodzisz i wchodzi kolejny klient, prawdopodobnie już o Tobie nie pamięta. Ale gdy przychodzisz do tego samego sklepu prawie, że codziennie, nie ma opcji że w jakimś stopniu o Tobie nie myśli. Choćby tylko w godzinach pracy „Ciekawe czy ta jasnowłosa klientka dzisiaj przyjdzie", ale jednak. Może ma nawet wymyśloną dla ciebie ksywkę. Możliwe, że zaciekawiłaś ją i myśli „Ciekawe dla kogo kupiła tego kurczaka. Czy ma może w domu męża i dzieci?"
-Co masz na myśli?- Wzruszam ramionami- Ty jesteś tu tą kasjerką a ja klientką co kupiła kurczaka?
-Może. Wiesz, widzimy się teraz codziennie. Nie wiem ile to jeszcze potrwa, ale dopóki tak będzie...
-Będziesz myślał „Ciekawe dla kogo kupiła tego kurczaka. Czy ma może w domu męża i dzieci?"- Oboje krótko się śmiejemy.
-Pomyśl, czy to kim byłaś przed miało jakiekolwiek znaczenie dla kogokolwiek przed tą całą apokalipsą? Wystarczy, że będziesz na pozór dobrym człowiekiem albo będziesz wyglądać i sprawiać wrażenie na pozór dobrego człowieka, a inny będą brali Cię za dobrego człowieka.
-O co teraz chodzi?
-Czy Ty nie chciałabyś wiedzieć z kim masz do czynienia, jeżeli wiesz, że będziesz chciała albo będziesz zmuszona przebywać z tą osobą dłużej niż jeden dzień?
-Pewnie, że bym chciała.
-Właśnie. Nie będziesz się w końcu czuć bezpiecznie przy kimś kogo w ogóle nie znasz.
-Racja. Chyba.
-Większość tu straciła najbliższe dla siebie osoby i szuka kogoś, kogokolwiek, kto wypełni to puste miejsce...
Powinienem był siedzieć cicho. Zawsze tak się kończy jak się rozgadam; gadam głupoty, których nikt nie rozumie.
-Dobra przemowa, Christian.- Lisa uśmiecha się, na pierwszy rzut oka wygląda to na szczery uśmiech. Pod każdym na pozór szczerym uśmiechem może skrywać się jednak kłamstwo. Kłamca. To nie tak, że specyficznie jej nie ufam. Na ogół mam po prostu niskie zaufanie do ludzi- Nie jestem pewna czy wszystko dobrze zrozumiałam. I czy Ty sam trochę nie pogubiłeś się w tym co mówiłeś- śmieje się.
Wszystko możliwe, że nie do końca zrozumiała. Gdyby zrozumiała to bez problemu znalazłaby połączenie we wszystkim co powiedziałem.
Idziemy w końcu do jej pokoju, tak jak chciała. Siadamy na łóżku i zwyczajnie w świecie, zaczynamy rozmawiać. Podejrzewam, że chce powiedzieć mi coś dla niej ważnego, prywatnego. Nie trudno było wpaść na to, że coś ukrywa, tylko co to takiego? Czemu nie mogła powiedzieć mi tego tam, na korytarzu?
-Szczerze to na początku sam nie byłem za tym całym opowiadaniem o sobie- zaczynam, gdy Lisa robi nam herbaty- Potrzebowałem czasu, aby zobaczyć czy mogę zaufać osobom którymi się otaczam. I tak naprawdę to już dawno temu uznałem, że mogę. Nie mam nic do stracenia. Nie mam nikogo innego. Jeżeli mają mnie zdradzić, to zrobią to prędzej czy później, co za różnica kiedy. Pewnie poczułbym ulgę wyrzucając to z siebie, swoją przeszłość. Z pewnością będzie to lepsze niż trzymanie wszystkiego w sobie. Problem w tym, że jeżeli ktoś nie jest ze mną w stu procentach szczery i nie mówi mi wszystkiego o sobie... to odechciewa mi się. Po prostu nie mogę, mam blokadę.
-Znam to uczucie- odzywa się po dłuższym czasie Lisa.
Chwilę później wręcza mi uroczy porcelanowy kubek z gorącą herbatą. Jest ciemnoszary i ma motyw dzianiny. Nie wiem dokładnie co to za herbata, ale z pewnością jest owocowa. Wydaje mi się, że wyczuwam mango. Smak jak najbardziej mi pasuje. Nigdy przedtem nie byłem fanem gorących napoi. Oprócz wody, zdarzało mi się napić jedynie najtańszych zamienników słynnej coli czy sprite'a.
-Trudno zwierzyć się komuś kto nie chce zwierzyć się Tobie i nie jest z Tobą do końca szczery.- Tu przerywa. Dłuższą chwilę nad czymś myśli, aż w końcu kontynuuje- Jak się tutaj znalazłam, na początku byłam przerażona. Tylko i wyłącznie dzięki Jeannie odważyłam się cokolwiek powiedzieć. Od początku była dla mnie miła, no i jako jedyna znała nieco angielski. Jej tata był podobno w połowie Anglikiem, to stąd. Moje zaufanie do niej rosło z czasem. Z każdym dniem coraz więcej mówiła mi o sobie, dzięki temu ja również odważyłam się w końcu opowiedzieć jej o sobie. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy.
-Jak...- zaczynam ale Lisa nie daje mi skończyć. Kładzie swój palec wskazujący na moich ustach.
-Wiem o co chcesz spytać, Christian.- Powoli wstaje z łóżka- I powiem Ci to. W końcu po to Cię tu przyprowadziłam. Aby nikt nas nie usłyszał. I nie zrozum mnie źle, to nie tak że nie chcę powiedzieć reszcie...
-Powiesz komu będziesz chciała.
-Na pewno planowałam powiedzieć Veronice, nawet jako pierwszej. Wychodzi jednak na to, że to Ty będziesz pierwszy- Przerywa aby upić łyk herbaty. Zdążyłem zapomnieć już o swojej, czekałem aż nieco ostygnie. Ufam Lisie, że nie sparzę sobie języka i naśladuję ją- Chciałabym usłyszeć też co Ty masz do powiedzenia. Mam w końcu tak samo jak Ty. Łatwiej jest mi być szczerą z tymi, którzy są szczerzy w stosunku co do mnie. Więc... będziesz ze mną szczery, Christian?

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz