25.

43 4 0
                                    

GRAYSON

Po skończonym posiłku udajemy się do ogrodu. Lisa bardzo chciała nam go pokazać. Uprawiają tu podobno marchew, rzodkiew, pomidory czy ogórki, a trochę dalej nawet miętę, bazylię i truskawki.
-Mamy przepyszne truskawki- oznajmia, radośnie podskakując między uprawami.
Jej jasne warkocze, przy słońcu jakie jest dzisiaj wyglądają na złote. Pastelowo żółta sukienka w białą kratkę, sięgająca jej nieco za kolana tańczy na wietrze. Kalosze wydały jej się pewnie najsensowniejszym wyborem do ogrodu, nie są ładne ale napewno leprze od tych Ray'a. Mi przynajmniej o wiele bardziej podobają się w kolorze kanarkowym niż musztardowym.
Dzisiaj jest idealna pogoda. Świeci słońce i jest ciepło ale nie za gorąco, wieje lekko chłodny ale nie silny wiatr.
-Znam też świetną recepturę na dżem! Jak chcecie to możemy zjeść dzisiaj na obiad naleśniki- kontynuuje Lisa- Zresztą już postanowione, będą naleśniki!
Zawsze miałem problemy z zaufaniem innym. Sami rodzice zawsze coś przede mną ukrywali. Nie raz mnie też okłamywali, do czego oczywiście nigdy by się nie przyznali, sam zawsze poznawałem prawdę i w większości przypadków nie mówiłem im, że wiem. Raz gdy powiedziałem, ich odpowiedź brzmiała 'To dla Twojego dobra'. Tak czy inaczej, sam jestem zdziwiony tym jak szybko zaufałem najpierw Chrisowi, później Ethanowi, rodzeństwu a teraz Lisie. Czy to instynkt przetrwania, podpowiadający mi że w grupie mam większe szanse na przetrwanie czy może strach przed zostaniem całkiem sam na sam?
Czy ja w ogóle w pełni im ufam?
Jako jedynak mieszkający gdzieś na odludziu, zawsze byłem sam. Nigdy nie miałem bliższych znajomych, którzy trudziliby się aby do mnie przyjechać, czy chociaż zadzwonić. Zawsze musiałem pisać pierwszy, inaczej nigdy nic by nie napisali. W szkole wojskowej było podobnie, nie miałem z nikim na tyle dobrych relacji aby przykładowo zwierzyć się ze swoich problemów, a bardzo tego wtedy potrzebowałem. Toteż zamknąłem się w sobie. Czułem się niezrozumiany, samotny. Nigdy nie chciałem być sam. Zatem gdy tylko nadeszła okazja aby kogoś poznać, a może nawet zaprzyjaźnić się, skorzystałem z niej bez zastanowienia.
Cieszę się, że prawie w ogóle nie mam teraz chwili w której nie miałbym co robić. Kiedy nic nie robię to za dużo myślę; o rodzinie, sensie swojego życia, czy to się kiedyś skończy, no i wszystkie tego typu rzeczy. Staram się teraz więcej myśleć o teraźniejszości, cieszyć się chwilą. Kiedyś nie było to ani trochę w moim stylu, zawsze odbiegałem daleko w przyszłość i dużo planowałem, bałem się że nie zdążę zrobić wszystkiego co zrobić chciałem. To wcale nie dlatego, że byłem jakiś schorowany i na serio kończył mi się czas. Tak się składa, że nigdy dużo nie chorowałem, zawsze uznawany byłem za idealny okaz zdrowia. Zwyczajnie bałem się, że czeka mnie nagła śmierć. Przeraźliwie bałem się, że jest tuż za rogiem. A teraz? Teraz wydaje się to tak realne, że aż nie straszne. Zmieniłem się nie do poznania. W środku, nikt kto mnie znał pewnie by tego nie dostrzegł.
Docieramy do łąki zapełnionej przeróżnymi kolorowymi kwiatami. Veronica wydaje się być dzisiaj w tak dobrym humorze jak Lisa. Obie zabierają się za zbieranie kwiatów i robienie z nich wianków. Vera używa w swoim między innymi dmuchawców, co wydaje mi się dziwne aczkolwiek oryginalne. Nasze spojrzenia spotykają się. Zdmuchuje jednego prosto w moją stronę, nie zwracając uwagi na to że dzieli nas kilka metrów. Pogodnie się uśmiecham, a bardziej staram się żeby właśnie tak mój uśmiech wyglądał. Pogodnie i wiarygodnie. Tak naprawdę wcale wesoły nie jestem.
Nie mogę przestać myśleć o rodzicach, o tym jak moje życie wyglądało przed tym wszystkim i o tym jak będzie wyglądać w przyszłości. Ile uda mi się jeszcze tak żyć? Czy ludzie znajdą jakąś szczepionkę? Czy mój tata właśnie nad takową teraz pracuje? Czy szuka mnie? Czy myśli o mnie? Czy pamięta w ogóle, że miał syna? Co z mamą, czy są razem? Czy mama za mną tęskni? Za dużo pytań krąży mi teraz po głowie. Na co ja się tak zamartwiam?
Musi mi się nudzić. Dość szybko nadeszła ta chwila, w której nie mam co robić (albo raczej, nie wiem co robić) i jedyne co mi zostaje to myślenie. Muszę znaleść sobie jakieś zajęcie. Schylam się i zrywam kilka małych białych kwiatków. Obrywam im płatki. Liczę je. Staram się nie myśleć o rodzicach. Nie mogę, inaczej załamię się i w najgorszym wypadku zamknę w sobie. Co jak nie mieli tyle szczęścia co ja? Nie, nie mogę o tym myśleć. Jeden płatek, drugi płatek, trzeci płatek. A może myślą, że nie żyję? Czwarty płatek, piąty płatek. Czy tęsknią za mną? Szósty płatek. Ostatni płatek. Czy ktokolwiek za mną tęskni?
Z całych sił powstrzymuję łzy. Nie mogę. Nie teraz. Nie przy wszystkich. Kiedy już myślę, że nie wytrzymam i popłaczę się tu i teraz, przypomina mi się że jestem przecież całkiem dobry we wstrzymywaniu płaczu. Nawyki z dzieciństwa w końcu się przydają. Muszę sobie zwyczajnie wmówić, że nie mam żadnych uczuć, że nic mnie nie obchodzi. Biorę głęboki oddech, próbuję uspokoić się, zapanować nad emocjami. Nie mam powodów do płaczu, nic się nie dzieje. Jak mógłbym się tu popłakać z byle powodu? Przecież jestem dla nich wszystkich nadzieją na nie załamanie się. Muszę pozostać pozytywny. Ktoś mi raz powiedział, że gdyby nie ja i mój niewinny uśmiech to dawno by ze sobą skończył. Nie umiem skojarzyć czy był to wujek czy dziadek, możliwe że obaj tak powiedzieli i to dlatego.
Czasami dochodzi do mnie, że wcale nie jestem taki silny jak każdy myśli i to chyba dlatego najbardziej chce mi się płakać. Jestem dobry w ukrywaniu swoich emocji. Wstydzę się tego co naprawdę czuję. Nie chcę aby inni załamali się przeze mnie. Liczą na mnie, moi przyjaciele. Nie mogę. Nie mogę ich zawieść. Przecież chłopacy nie płaczą. Słyszę jego głos w mojej głowie. Łzy cofają się. Zamiast smutku zaczynam czuć złość. Chłopacy nie płaczą. Przymykam powieki.

-Grayson, co Ty robisz?!- drze się mężczyzna, wyciągając pasek ze spodni.
Chudy, nie za wysoki chłopiec, któremu nie udaje się powstrzymać płaczu, stoi po środku dużego pokoju i cały się trzęsie.
-J-Ja...- próbuje coś powiedzieć, ale drżący głos mu na to nie pozwala. Według ojca histeryzuje, robi wstyd mu i sobie samemu.
-Chłopacy nie płaczą- przypomina gniewnym głosem, zbliżając się w stronę do syna.
Robi rozmach. Mama staje w jego obronie, przez co sama zostaje skrzywdzona. Krzyki i płacz- dla dziecka to wszystko wydaję się dwa razy głośniejsze. Chłopiec w końcu nie wytrzymuje, nie chce dalej słuchać kłótni rodziców, płaczu matki, oglądać zezłoszczonego wyrazu twarzy ojca, którego bywa że się boi.
Ucieka. Ucieka ile sił w nogach. Nie wraca do domu przez następne trzy dni. Znajduje go w końcu policja. Zmokniętego, przemarzniętego i głodnego, śpiącego pod mostem.
Rodzice odbierają go w komisariacie. Są zrozpaczeni, że do tego dopuścili. Przez następne dwa tygodnie starają mu się to wynagrodzić, obiecują poprawę. Kupują mu wszystko co sobie zapragnie, jakby myśleli że to sprawi że o wszystkim zapomni. Poprawa trwa dwa tygodnie. Potem, życie chłopca wraca do „normalności".

Przypominam sobie ten dzień. Miałem 10 lat i uciekłem z domu. Jakaś policjantka znalazła mnie po trzech dniach, które spędziłem na ulicy. To było podczas wakacji w Grecji. Tata rzadko co miał wolne, więc ten wyjazd był dla nas szczególny.
-Ej, Grayson!- woła nagle Chris. Otwieram oczy i odwracam w jego stronę, kiedy z powrotem przyzwyczajam się już do światła. Razem z Ethanem stoją może cztery metry za mną, szybko do mnie jednak dołączają. Szarooki opiera ręka na moim ramieniu- Wszystko gra?
Zdziwiony marszczę brwi. Nie mam pojęcia o co im chodzi, a o coś musi im chodzić. Coś musi być nie tak, inaczej nie pytaliby czy wszystko gra. Rozglądam się na wszystkie strony. Zaczynam panikować kiedy nigdzie nie spostrzegam Ray'a. Czyżby zniknął? O to chodzi? Chłopacy próbują mnie uspokoić. Sam nie wiem czemu sami nie panikują. Gdy już mam go wołać, znikąd pojawia on się naprzeciwko mnie, kilka metrów dalej. A tak naprawdę to podnosi się zza wysokich krzaków z czymś na wzór bukieciku w dłoniach. Może robi go dla siostry, może dla siebie a może jeszcze dla kogoś innego. Tak czy siak, jest cały i zdrowy. I bezpieczny. Nawet nie zerka w naszą stronę, po chwili znów znika, tym razem w zbożu.
-Coś jest nie tak?- tym razem pytanie zadaje Ethan. Podnoszę na niego wzrok i lekko się uśmiecham, chcąc go tym nieco uspokoić. Nie działa, wygląda na tak samo zmartwionego jak wcześniej. Razem z Chrisem patrzą na mnie podejrzliwie, wyglądają jakby czekali na jakieś wyjaśnienia, których ja oczywiście dla nich nie mam. Sam chciałbym wiedzieć co jest dziś ze mną nie tak- Grayson, mów.
-Co mam Ci powiedzieć? Trochę spanikowałem, to tyle.- Nie czekając na żadną odpowiedź, szybko odchodzę mając nadzieję, że uniknę dalszej konwersacji z nimi. Może i zadziałałoby gdyby rudy nie miał tak szybkiej reakcji i w porę nie pociągnął mnie za ramię. Przewracam oczami, a następnie puszczam mu poirytowany wzrok kiedy z powrotem znajduję już się naprzeciwko nich- Co?
-A gdzie ten uśmieszek?- żartuje sobie Ethan.
-Czy ja cały czas muszę się uśmiechać?- Staram się przybrać spokojny ton. Naprawdę się staram. Nadal czekam na przeprosiny z jego strony, albo chociaż przyznanie że miałem rację. Bo miałem- Znów chcesz się kłócić?
Chris nie odzywa się już. Patrzy raz na mnie, raz na Ethana. Nie staje po niczyjej stronie.
-Dobra, dobra, wyluzuj. To był taki żarcik, a poza tym myślałem że już nam przeszło. Nie przeszło?- dodaje po chwili, obracając oczami. To wystarcza abym prychnął mu prosto w twarz (mam nadzieję, że przy okazji go oplułem) i teraz już na serio zostawił ich samych.
Udaję się w stronę ceglanego budynku. Za plecami słyszę jak Chris woła moje imię. Potem zirytowany mówi coś jeszcze do Ethana, ale nie skupiam się już na jego słowach. Staram się zagłuszyć wszystkie głosy i wsłuchać w naturę. Uspokaja mnie śpiew ptaków i szum wiatru. Czas tak szybko dzisiaj leci. Jest już po dwunastej, a wstaliśmy przecież koło ósmej. Zastanawiam się czy nie pójdę dzisiaj spać do Very, raczej na pewno pozwoliliby mi z Ray'em położyć się u nich na podłodze. A może Lisa znajdzie mi jakiś inny pokój? Zapytam ją o to wieczorem. Muszę odpocząć od chłopaków, chociaż na ten jeden dzień.
Siadam na ławce znajdującej się na przeciwko krzaczka truskawek, jednego z wielu. Koło mnie miejsce zajmuje piramidka kobiałek przygotowanych z myślą o zbiorach. Owoce wyglądają na dojrzałe, dlatego decyduję się ich nieco pozbierać i wyręczyć tych co i tak mieli to dzisiaj zapewne robić. Z moimi udanymi zbiorami, wreszcie zadowolony wracam do środka.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz