44.

35 4 0
                                    

VERONICA

-Uważasz się za niewiadomo kogo gdy tak naprawdę tylko wszystko utrudniasz! Jesteś na tym świecie zbędny, rozumiesz?! Nawet nie wiesz jak bardzo codzienne powstrzymuje się żeby się na Ciebie nie rzucić i..!- Słysząc to co mówi Ethan, zamieram. Ale z niego bezduszna istota! Energicznie wstaję i biegnę w jego kierunku. Bez zastanowienia porządnie daję mu z liścia.
-Jeszcze raz usłyszę jak odzywasz się tak do mojego brata...- Nawet nie wiem kiedy wyciągam ze spodni pistolet. Zanim dociera do mnie to co właściwie robię, już w niego celuję. Ciemnooki prycha mi w twarz.
-To co? Zastrzelisz mnie?- Jego śmiech tak mnie wkurza, że zaciskam zęby i serio powstrzymuję się aby mu czegoś nie zrobić. Trzęsą mi się ręce. Jak ja się tu znalazłam?
Nagle znikąd między Ethanem a mną pojawia się Grayson.
-Veronica, opuść broń- prosi.
I kolejny, Christian, pojawia się nagle z boku. Ledwo udaje mi się odskoczyć na bok i nie pozwolić mu wyrwać mi z rąk broni. Niechcący w niego celuje, szybko wracam jednak do mojego pierwszego celu. Chociaż tak naprawdę to nie mam pojęcia jaki jest w tym co robię cel.
-Vera- Słyszę za sobą głos brata.
Spuszczam wzrok. Nie chcę patrzeć na żadną z otaczających mnie twarzy. Chowam broń w spodnie i ze spuszczoną głową wymijam Graysona i Ethana. Biegnę po schodach na górę i zamykam się w pokoju. Tam rzucam się na dwuosobowe łóżko, które dzielę z bratem. Rozglądam się po pomieszczeniu. Różowa tapeta, którą pokryte są tutaj ściany przypomina mi trochę tapetę w moim dawnym pokoju. Zaczynam przypominać sobie jak on wyglądał. Łóżko miałam pod oknem, a na przeciwko drzwi stała duża, biała szafa z lustrem, obok niej mieściło się natomiast moje kochane biurko. Ściana nad łóżkiem pokryta była plakatami Pitch Perfect, Bad Wolves czy Linkin Park. Przypominam sobie jak pokłóciłam się z moją, w sumie jedyną, przyjaciółką. Była na mnie tak zła, że zerwała ze ściany wszystkie moje plakaty. Jako przeprosiny kupiła mi ich trzy razy więcej niż ich tam było, a jeden z nich miał nawet podpis!
Uśmiecham się na samą myśl o niej. Colette, tak było jej na imię, szatynka o ciemnych oczach, dość szczupła, byłyśmy podobnego wzrostu. Poznałyśmy się w przedszkolu, a przyjaźnić zaczęłyśmy w 1 klasie podstawówki. Ona była tą popularniejszą a ja tą z lepszymi ocenami. Pomagałyśmy sobie, wspierałyśmy, była dla mnie bardzo ważna. Tęsknię za nią. Gdy tylko z Ray'em zobaczyliśmy w jakim stanie był nasz dom, zajrzeliśmy też na ulice zamieszkiwane przez naszych znajomych. W moim przypadku była to właśnie Cole. Jej dom nie wyglądał lepiej od naszego, na szczęście nigdzie w pobliżu nie widziałam jej martwego ciała. Jej żywej też jednak nie. Mam nadzieję, że jest bezpieczna i zdrowa i udało jej się znaleźć ciepłe schronienie. Zima tego roku zapowiada się być sroga.
W końcu do pokoju wchodzi Ray. Szybko ocieram oczy z łez. Chłopak kładzie się obok mnie i okrywa nas obu wspólnym kocem. Na ten gest uśmiecham się, czego nie ma prawa widzieć bo jestem odwrócona do niego plecami. Gdy znajduje wygodną pozycję, przytula mnie, a ja łapię jego zimną dłoń i zamykam oczy.

***

Kolejny dzień, godzina około czternastej, obmyślamy plan- co mamy zamiar zrobić dalej.
-W sumie to zaryzykowałabym- oznajmiam.
-Z czym?- pyta siedzący naprzeciwko mnie Ethan, podjadając czipsy.
-No wiesz... misja ratunek Lisa!- Uśmiecham się i podnoszę jedną rękę do góry układając ją w pięść. Ethan śmieje się pod nosem.
Jeżeli chodzi o wczorajszą kłótnię to chyba wszyscy zgodnie uznaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie udawanie że nie miała miejsca. Bo tak właśnie zachowujemy się od rana, jakby jej nie było.
-Vera...- odzywa się Grayson.
-Tak, tak wiem. To głupie i nieracjonalne i nie wiem co jeszcze.
-Ja w sumie też bym zaryzykował... W sensie, nie mamy nic do stracenia- stwierdza stojący pod jednym z zabarykadowanych okien, Christian. Ethan unosi brew.
-Życie- mówi.- Oto co mamy do stracenia.
-Na każdym kroku ryzykujemy życie- przypomina mu Chris z niewzruszoną miną. Patrzę na opartego o drzwi Graysona, oczekując od niego jakiejś mądrej wypowiedzi. Wygląda na zamyślonego, wpatrzony jest w podłogę,  nic nie mówi- Nie ważne co byśmy zrobili, ile jedzenia byśmy mieli, nie ma leku na tego całego wirusa. Przynajmniej jak narazie.
-Racja- zgadzam się.- Wyjście na zewnątrz jest dla nas ryzykiem. Czy to znaczy, że mamy wcale nie wychodzić?
-No niby tak, ale nie zaprzeczysz że udanie się do tego całego laboratorium nie byłoby dla nas jak dodatkowe, niepotrzebne ryzyko. No i prawdopodobnie nie udałoby nam się nawet jej uratować. O ile w ogóle tam jest.
Szarooki wzdycha. Podchodzi do Ethana, okrada go z kilkunastu sztuk czipsów i udaje się z nimi na kanapę.
-No cóż. Próbowałem- mówi.
Wstaję od stołu. Niespokojnie zaczynam chodzić w tą i we w tę po pomieszczeniu. Zatrzymuję się pod jednym z okien i wyglądam przez umyślnie zostawioną między przytwierdzonymi do niego deskami szparę.
-Możliwe, że macie rację. Prawdopodobnie nadal źle się z tym wszystkim czuję.
-Mamy rację- poprawia mnie Ethan.
-No oczywiście, że tak. Ty to już zwłaszcza, masz zawsze rację...- dodaję ciszej. Już powoli zaczyna mnie wkurzać, naprawdę nie wiem jak on to robi.
Grayson sięga po paczkowane truskawkowe ciasteczka. Siadamy na kanapie i się nimi zajadamy, próbując dojść w końcu do porozumienia.
-No jest ciężko.- Sięgam po kolejne ciastko.
-Które jesz?
-Chyba 3- odpowiadam, odwracając się w stronę pytającego Graysona. Uśmiecha się.
-Ja też- oznajmia, a ja odwzajemniam uśmiech. Swoje następne ciastka stykamy ze sobą jak kufle piwa- Cheers!
-Ja może siódme- mówi Ethan, sięgając już po dwa następne.
-Moim zdaniem powinniśmy po prostu starać się normalnie żyć, nie uważacie?- Wracam do tematu rozmowy, nadal uśmiechając się w stronę Graysona.
-Zgadzam się, fajnie by było ustalić też jakieś zasady- stwierdza on.
-Zasady typu?
-No moglibyśmy podzielić się na przykład na rolę.- Ethan zadziornie się uśmiecha.
-Rolę... a więc to Cię kręci.- Grayson skutecznie stara się go zignorować.
-Wybrać kogoś kto gotuje, kto zajmuje się zgarnianiem zapasów i tak dalej- wyjaśnia.
-Nie ma opcji, że będę gotował- obwieszcza Ethan. Raczej nikt nie będzie się z nim oto kłócił. Wątpię aby ktokolwiek chciał jeść przygotowane przez niego jedzenie. Zatruł by pewnie mnie i mojego brata przy pierwszej lepszej okazji, aby się nas pozbyć.
-Ethan, Ty możesz na przykład zająć się ochroną budynku.- Ciemnooki kiwa głową. Grayson odwraca się do mnie- Vera, co uważasz że mogłabyś robić?
-Hmm w sumie to mogę gotować. Lubię to robić. Ray mógłby mi też czasem pomóc.
-Jest też dobra jeśli chodzi o bandażowanie ran i te sprawy- wtrąca Chris. Uśmiecham się pod nosem na te słowa i cicho mu dziękuje. To miłe, że pamięta- Może robić za aptekarkę.
-Ta, trochę się chyba znam... Tym też mogę się zająć.
-No i super. Ty Chris?
-Szczerze to nie wiem. Mogę chodzić po zapasy. Amunicję, jedzenie i te sprawy.
-Okej, no to jak na razie ustaliliśmy chyba wszystko, tak?- Oglądamy się po sobie, po czym na zgodę kiwamy głowami.
Każdy wstaje i idzie zająć się swoimi sprawami. Mam w planach udać się do jeepa po resztę swoich rzeczy, zatrzymuje mnie jednak głos Ethana. 
-Veronica?- odzywa się. Odwracam się na pięcie w jego stronę, nieco zdziwiona że to właśnie ode mnie czegoś chce.
-Tak?
-Wspomniałaś wcześniej o Ray'u... Gdzie on tak właściwie jest?- Jego ciekawość w tym temacie zadziwia mnie, ale jednocześnie sprawia uśmiech na mojej twarzy.
-Poszedł się przejść. Wyszedł jakąś godzinę temu, właśnie miałam po niego wyjść.
-Mogę pójść z Tobą- odzywa się Grayson z drugiego końca pomieszczenia, o ile się nie mylę liczy nasze pozostałości gwoździ. Wygląda przy tym jednak na znudzonego, po to zapewne się zgłasza, aby zrobić cokolwiek innego.
-Miałem powiedzieć to samo- mówi siedzący naprzeciwko niego Chris. W ręku trzyma plastikowe pudełko po ciastkach. Nie mam pojęcia co miał w planach z nim zrobić, ale najwidoczniej to też okazało się nie być wystarczająco ciekawą alternatywą.
-W sumie też mógłbym pójść- proponuje nawet Ethan.
Patrzę zszokowana na każdego z nich. Odbiło im?
-Nie zrozumcie mnie źle chłopaki, serio. Jak dla mnie wszyscy możecie iść... Tylko, że miałam w planach jedynie wyjrzeć na dwór i go zawołać. Chyba poradzę z tym sobie sama?- śmieję się.
-Pewnie, to my w tym czasie...
-...Przygotujemy obiad!
-Dokładnie.
Wychodzę na podwórze, gdzie zaciągam się świeżym powietrzem. Wołam brata. Nie odpowiada ani za pierwszym ani za drugim razem. Nie widzę go nigdzie w pobliżu, obchodzę więc budynek. Kiedy dociera do mnie, że nigdzie w pobliżu go nie ma, zaczynam lekko panikować. Wołam jego imię jeszcze raz... i jeszcze raz i jeszcze raz. Pustki. Szybko wracam do budynku, wręcz wbiegam do środka. Nie wiem jak źle muszę wyglądać, że podbiega do mnie cała trójka, a Grayson dodatkowo łapie mnie za ramiona i prosi żebym usiadła; czego rzecz jasna nie robię. Nie ma na to czasu.
-Ray... zniknął- informuję chłopaków.- N-Nie ma go! Nigdzie!
Mam złe przeczucia, przypomina mi się w jakim stanie w sklepie z zabawkami. Co jak tamte myśli wróciły mu po wczoraj? Po prostu się o niego martwię, dlatego właśnie wyrywam się z objęć szatyna i udaję na górę. Może wrócił do środka, a my nawet nie zauważyliśmy kiedy? Szukam go dosłownie wszędzie. Chłopaki idą za mną krok w krok.
-Vera, czekaj!
-Jesteś pewna, że nie ma go na zewnątrz?
-A może jest w samochodzie?- Zatrzymuję się i odwracam w stronę Chrisa.
-Może- mówię z wielką nadzieją.
Zbiegam ze schodów, o mało co się na nich nie wywracając. Wybiegam z budynku i pośpiesznie ruszam w stronę jeepa. Chłopaki biegną oczywiście za mną. Zaglądam do przodu, do tyłu, nawet do bagażnika. Doszczętnie sprawdzamy też garaż i raz jeszcze podwórze. Nie ma go.
-O nie... co ja zrobiłam... Co ja zrobiłam?- Chodzę w kółko. Nie umiem się uspokoić. Znowu zaczynam panikować- To moja wina! Zgubiłam go! Co jak ktoś go porwał?!
W końcu zatrzymuje mnie Grayson.
-Vera, wszystko będzie dobrze- mówi, trzymając mnie za ramiona i patrząc prosto w oczy.- Jesteśmy tu z Tobą, nie jesteś sama. Pomożemy Ci go znaleść. Nie może być daleko.
Udaje mu się odrobinę mnie uspokoić. Jego niebieskie oczy, przypominające kolorem czysty ocean bądź bezchmurne niebo, w niektórym świetle szafir a w innym diament. Rzeczy co wpływają na mnie kojąco, kojarzące mi się ze spokojem. Są niezwykłe. Uwielbiam na nie patrzeć. Tak samo jego uśmiech. Od razu sprawia, że się uspokajam. Znajdziemy mojego brata. Znajdziemy go. Wszystko będzie dobrze. Wdech i wydech, Vera. Wdech i wydech.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz